Mimo, że Polska gospodarka zwalnia, bezrobocie wciąż rośnie, eksperci zapewniają, że kraj nie pogrąży się w recesji. Ich zdaniem sytuacja zacznie poprawiać się pod koniec przyszłego roku.PKB Polski wzrośnie w przyszłym roku o dwa procenty, a bezrobocie sięgnie 13,6 procent – tak przewidują eksperci Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Według ich prognoz sytuacja gospodarcza zacznie się poprawiać w trzecim kwartale 2013 r. W gospodarce nie jest najlepiej, ale (…) nie grozi nam recesja” – powiedział Bohdan Wyżnikiewicz, wiceprezes IBnGR podczas poniedziałkowej konferencji prasowej.Marcin Peterlik z IBnGR, przedstawiając prognozę gospodarczą Instytutu na koniec 2012 r. i na 2013 rok, powiedział, że PKB na koniec 2012 r. wyniesie 2,4 procent, a w przyszłym roku wzrost PKB ma się nieznacznie obniżyć i wyniesie 2 procent. Czekają nas jeszcze trzy kolejne kwartały, kiedy to tempo będzie coraz wolniejsze. W trzecim kwartale 2013 zacznie wzrastać – podkreślił Peterlik. Według Instytutu stopa bezrobocia na koniec grudnia 2012 roku wyniesie 13,3 proc. W 2013 r. sytuacja na rynku pracy się pogorszy, bezrobocie wzrośnie do 13,6 proc. Najważniejszym czynnikiem, na który zwrócili uwagę eksperci, determinującym sytuację na rynku pracy, będzie wolniejszy wzrost gospodarczy i związany z nim niewielki wzrost nakładów inwestycyjnych, w tym nakładów na tworzenie nowych miejsc pracy. W ocenie Instytutu w czwartym kwartale tego roku, a także w 2013 r. inflacja będziespadać. W czwartym kwartale sięgnie 3 proc., a w całym 2012 r. wyniesie 3,9 proc. W 2013 roku inflacja nie przekroczy 3 proc. Rząd w projekcie budżetu na 2013 rok założył, że w przyszłym roku średnioroczna inflacja wyniesie 2,7 proc. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową powstał w 1989 roku, jest niezależnym, pozarządowym ośrodkiem analityczno-badawczym. Instytut prowadzi badania: koniunktury gospodarczej, makroekonomiczne, sektorowe i branżowe.
Monthly Archives: październik 2012
Przyszłość państwowych spółek
Rząd sprzedaje udziały w firmach związanych z dużymi koncernami. Na sprzedaż są przeznaczone między innymi sieci hoteli, uzdrowisk i salonów spa należące do PGNiG oraz KGHM. Pod młotek pójdą Zakłady Przemysłu Jedwabniczego Dolwis, w którym PGNiG ma mniejszościowe udziały. Do tego między innymi fabryka platerów Hefra (grupa KGHM), a także firmy ochroniarskie i transportowe związane z Orlenem i Lotosem. Zakończyły się audyty prowadzone na zlecenie resortu skarbu w największych państwowych spółkach. Ich celem było wyłuskanie z 19 grup kapitałowych tych firm zależnych, których profil nie jest związany z podstawową działalnością koncernów. Audytorzy przeczesali ponad pół tysiąca podmiotów. Choć ministerstwo nie ujawnia wyników tych prac, to wiadomo już, że na ich podstawie powstał wstępny katalog spółek córek i spółek wnuczek, których koncerny będą musiały się pozbyć. Jaki jest cel? Usprawnienie działania korporacji, które mają skoncentrować się na swoim podstawowym celu. Audyty pokazują w sposób jednoznaczny i bardzo obiektywny, co należy do podstawowej działalności danej spółki. Cała reszta nadaje się do sprzedaży, likwidacji czy też konsolidacji. Choć końcowa lista spółek niezwiązanych z podstawową działalnością w strategicznych grupach kapitałowych gotowa będzie w ciągu kilku tygodni, to już jednak widać, że jest ich sporo. Chodzi o co najmniej kilkadziesiąt spółek, które zostaną sprzedane, połączone lub zlikwidowane. Sławomir Jędrzejczyk, wiceprezes Orlenu, potwierdził nam, że spółka faktycznie myśli o konsolidacji firm ochroniarskich w ramach grupy, a także nie wyklucza sprzedaży części nawozowej Anwilu, jeżeli pojawi się korzystna oferta. PGNiG zapowiada z kolei, że jeszcze w tym roku rozpocznie proces sprzedaży Geovity. Uzdrowisk nie chce pozbywać się z kolei KGHM. Niewykluczone, że Polska Miedź zmieni jednak zdanie pod naciskiem resortu skarbu. W ministerstwie przekonują, że nie będzie odstępstw od przyjętych reguł. Wyjątkiem jest Exatel z grupy PGE. To spółka bardzo wrażliwa z punktu widzenia bezpieczeństwa wewnętrznego państwa. Nie porównujmy jej jednak do sieci hoteli czy uzdrowisk. Kwestia wyboru spółek, które chcemy sprzedawać, będzie przedmiotem dyskusji – mówi minister. I zapewnia, że nie będzie wpływał na decyzję co do losów takiej czy innej spółki zależnej.
Bank zapowiada zwolnienie 10 tys. pracowników
Wielki szwajcarski bank UBS zapowiedział dzisiaj redukcję swego personelu o aż piętnaście procent do 2015 r., co oznacza zwolnienia blisko dziesięciu tysięcy ludzi w pięćdziesięciu siedmiu krajach. W trzecim kwartale bieżącego roku UBS zanotował stratę wysokości ponad 2,17 miliarda franków szwajcarskich netto. Największe cięcia dotkną część inwestycyjną banku. UBS był jednym z banków najciężej dotkniętych przez kryzys finansowy i w 2008 roku musiał się zwrócić o ratunek do rządu szwajcarskiego. Plany cięć i restrukturyzacji USB przeciekły już do mediów kilka dni temu. W sobotę „Financial Times” pisał, że instrumenty stałego oprocentowania, będące obecnie elementem najważniejszego działu inwestycyjnego USB, zostaną z niego wyodrębnione „w dużym zakresie”. Dział inwestycji będzie przez to uszczuplony i docelowo obejmie obrót akcjami, operacje walutowe i doradztwo. Operacje nieuznane przez bank za podstawowe będą więc stopniowo tracić na znaczeniu i z czasem zostaną całkiem wygaszone. „Posunięcia te ilustrują, w jaki sposób banki w różnych krajach świata usiłują dostosować się do radykalnie zmienionego otoczenia rynkowego i regulacji, które zaszkodziły ich przychodom zwiększając potrzeby kapitałowe niektórych operacji oraz filii” – zaznaczył „FT”. We wrześniu ubiegłego roku bankiem wstrząsnął duży skandal, gdy okazało się, że makler Kweku Adoboli nielegalnymi transakcjami naraził UBS na stratę wysokości ok. 2,3 miliarda USD. Pochodzący z Ghany Kweku Adoboli był szefem działu ETF (Exchange Traded Funds) w departamencie obrotu akcjami europejskich spółek UBS. ETF to fundusze inwestycyjne, odwzorowujące indeksy giełdowe. Ich tytuły uczestnictwa są notowane na giełdzie. Krótkookresowe duże wahania kursów mogą mieć wpływ na wycenę ETF. Te stosunkowo nowe instrumenty obrotu budziły zastrzeżenia władz nadzoru bankowego ze względu na ich nieprzejrzystość i skomplikowanie. Inwestorzy bardzo pozytywnie zareagowali na zapowiedź restrukturyzacji UBS. Akcje tego banku wzrosły we wtorek rano na giełdzie w Zurychu o ok. 6 proc.
Co z Polskim Holdingiem Nieruchomości
Wydaje się, że jest jeszcze bardziej prawdopodobne przesunięcie giełdowego debiutu Polskiego Holdingu Nieruchomości (PHN) na przyszły rok, 2013 rok – poinformował minister skarbu Mikołaj Budzanowski. „Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że bardziej prawdopodobne jest przesunięcie debiutu na 2013 r”powiedział dziennikarzom minister. Zastrzegł także, że sytuacja będzie analizowana na bieżąco i zależeć będzie od sytuacji na rynku. Niedawno wiceminister skarbu Paweł Tamborski podczas sejmowej komisji skarbu informował, że MSP jest prawie gotowe do przeprowadzenia publicznej oferty akcji Polskiego Holdingu Nieruchomości. Wcześniej resort zapowiadał ofertę debiutu Polskiego Holdingu Nieruchomości na czwarty kwartał tego roku, chociaż Budzanowski mówił też wcześniej, że ministerstwo byłoby gotowe sprzedać pakiet większościowy PHN inwestorowi branżowemu, jeśli znalazłby się chętny. Minister podtrzymywał jednak transakcję giełdową, ale zaznaczał, że kluczowa będzie kwestia ceny. Grupa kapitałowa PHN powstała w wyniku konsolidacji spółek Skarbu Państwa z sektora nieruchomości. Wniesiono do niej spółki Polskiego Holdingu Nieruchomościowego, Intraco i Budexpo. Skarb Państwa jest właścicielem 100 procent akcji PHN. Podstawowym obszarem działalności grupy PHN jest zarządzanie nieruchomościami w segmentach biurowym, handlowym i logistycznym. Grupa ma w swoim portfelu blisko sto osiemdziesiąt nieruchomości, głównie w aglomeracji warszawskiej, w tym niezabudowane działki o powierzchni ponad 1,3 tys. ha.
Polskie ryzykowne inwestycje
Drenowanie portfela spółek Skarbu Państwa na potrzeby realizowania programu Inwestycje Polskie to według prezesa Grupy Trinity – Radosława Tadajewskiego, bardzo ryzykowny pomysł. Po pierwsze, może to zagrażać ich planom inwestycyjnym. Po drugie, może odbyć się kosztem akcjonariuszy mniejszościowych tych spółek, szczególnie indywidualnych. Rząd chce do 2015 roku wydać w programie Inwestycje Polskie w sumie blisko czterdzieści miliardów złotych. Zdaniem Radosława Tadajewskiego oznacza to, że główny ciężar finansowania może spocząć na spółkach Skarbu Państwa. To może spowodować pewne kłopoty przy realizowaniu planów inwestycyjnych tych firm. Działania uprzywilejowanego akcjonariusza, jakim w tym przypadku jest Skarb Państwa, nie pozostaną bez wpływu również na sytuację innych udziałowców.
Prezes Grupy Trinity uważa, że „uderza to w interesy akcjonariuszy indywidualnych. Z jednej strony mamy akcje akcjonariatu obywatelskiego, gdzie poszukujemy inwestorów indywidualnych, staramy się ich uczyć, że giełda to rzecz dobra, drenujemy ich kieszenie, a z drugiej strony stawiamy ich w niekomfortowej sytuacji, kiedy główny akcjonariusz pozbawia spółki zysków, nie pozwalając im rosnąć w takim tempie, w jakim mogłyby, gdyby realizowały swoje programy inwestycyjne”. Niewykluczone, że będzie konieczne będzie zawieszenie tych planów „na kołku” lub finansowanie ich ze źródeł zewnętrznych, czyli po prostu z długu.
Według eksperta, sam pomysł na finansowanie inwestycji z zysków spółek Skarbu Państwa jest bardzo „sprytnym” przedsięwzięciem. „Proszę sobie wyobrazić taki scenariusz, w którym powstaje spółka Inwestycje Polskie. Dostaje pierwsze 10 mld zł i mając takie aktywa w naturalny sposób będzie starała się zlewarować swoje inwestycje i zadłużyć się. Będzie to zadłużenie pozabudżetowe, więc to jest dobra metoda na poprawienie wskaźników, czego nie można byłoby zrobić w sytuacji obecnej, w której przychody z prywatyzacji trafiają wprost do budżetu” – dodaje Radosław Tadajewski.
A1 z wykorzystaniem Inwestycji Polskich
Trwają właśnie prace nad przygotowaniem finansowania budowy autostrady A1 z Pyrzowic (Śląskie) do Tuszyna (Łódzkie) ze środków pozabudżetowych, z wykorzystaniem rządowego programu Inwestycje Polskie – poinformował dzisiaj minister transportu Sławomir Nowak. Minister powtórzył również swoją zapowiedź sprzed dwóch tygodni, że przetarg na odcinek między Tuszynem a Pyrzowicami zostanie rozpisany już w 2013 r. „Proszę nam zostawić czas na zaprezentowanie opinii publicznej wszystkich szczegółów tego przedsięwzięcia. Pracujemy nad metodą sfinansowania tego poza budżetem państwa, a więc raczej w formie innej niż system tradycyjny (…) bez wątpienia z udziałem Inwestycji Polskich” – powiedział w Katowicach Nowak. Chodzi o ponad 180 kilometrów autostrady A1 z podłódzkiego Tuszyna przez Częstochowę do Pyrzowic. Początkowo nieco dłuższy odcinek autostrady – między Strykowem a Pyrzowicami – miało budować konsorcjum Autostrada Południe na podstawie umowy partnerstwa publiczno-prywatnego. Koncesja na budowę tego szacowanego na 7,5 mld zł odcinka wygasła jednak w styczniu ub. roku, kiedy konsorcjum nie zapewniło finansowania dla inwestycji. Podjęto wówczas decyzję, że droga będzie budowana w systemie tradycyjnym, ze środków budżetowych. Ze względu na późniejsze cięcia budżetowe powrócono jednak do koncepcji PPP.W lutym tego roku Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad podpisała umowy na projekty i nadzór autorski dotyczące tej części A1. W umowach dla śląskich odcinków przewidziano szacunkowy 4,5-letni termin budowy trasy, jednak według ostatnich
Rok 2013 może być trochę słabszy
Giełdowa grupa Budimex zapowiada, że w przyszłym roku nadal będzie najbardziej zyskowną spółką budowlaną. Budimex zakończył III kwartał z 1,7 mld zł przychodów ze sprzedaży6 i 54,6 mln zł zysku netto. Ankietowani analitycy spodziewali się minimalnie niższej sprzedaży. Wynik na poziomie netto znacząco przebił jednak ich oczekiwania, które sięgały 40,1 mln zł. W porównaniu z okresem lipiec-wrzesień 2011 r. sprzedaż grupy wzrosła o ponad 7,8 proc. Jej czysty zarobek obniżył się jednak o 26,4 proc. Po trzech kwartałach Budimex ma 4,58 mld zł obrotów i 76,6 mln zł zysku netto. Rok wcześniej było to odpowiednio 3,82 mld zł i 193,9 mln zł. Dariusz Blocher, prezes Budimexu, uważa, że pod względem przychodów ten rok może okazać się rekordowy w historii grupy. Zastrzega jednak, że dużo zależało będzie od zimy. Czego można oczekiwać w kolejnym roku? „ Z przyszłym rokiem wiąże się kilka niewiadomych, gdyż nie wiadomo, jaka będzie przyszłość Przedsiębiorstwa Napraw Infrastruktury. Bez tej spółki istnieje bardzo duże ryzyko, że w 2013 r. nasza sprzedaż będzie spadać” – przyznaje Blocher i tłumaczy, że w portfelu zleceń grupy, który na koniec III kwartału wart był około 6,3 mld zł netto, około 1,2 mld zł stanowią zlecenia PNI. Z pozostałych kontraktów umowy za około 3,5-4 mld zł przypadają do realizacji w 2013 r. Blocher zapowiada, że giełdowa grupa będzie walczyła w przyszłym roku o jak najwyższą rentowność. Firma może mieć jednak problem z powtórzeniem tegorocznej . – Rok nie będzie łatwy, ale nadal będziemy najlepszą pod względem zysków spółką budowlaną nie tylko na giełdzie. Nie boję się o to, czy będziemy rentowni. Jeśli z wyników wyłączyłoby się PNI, które dotąd obniżyło nasz tegoroczny wynik o 137 mln zł, to może się okazać, że przyszły rok będzie słabszy – przyznaje.
Trochę o inwestycjach w złoto
Przez jedenaście lat hossy na rynku złota wśród inwestorów i analityków powstało bardzo dużo opinii odnośnie praw rządzących tym rynkiem. Przyjrzyjmy się najczęściej spotykanym. 1. Złoto pozwala zachować wartość. Jest to prawda. Historycznie inwestycja w złoto pozwala zachować siłę nabywczą środków, a przy tym pomnażać kapitał. W latach 1900-2011 portfel oparty na złocie zwiększał swoją realną wartość w tempie jeden procent rocznie. Co więcej, jego wyniki były pozytywnie skorelowane z inflacją, im szybciej rosły ceny, tym szybciej rosła wartość złotych inwestycji. 2. Złoto należy do bezpiecznych aktywów. Jest to fałsz. Wysokie stopy zwrotu niestety okupione są wyższą zmiennością. W latach 1980-2001 kruszec stracił realnie na wartości ponad osiemdziesiąt procent. Po uwzględnieniu inflacji z naszego portfela pozostałaby więc tylko jedna piąta początkowej siły nabywczej. Wymieniony okres został oczywiście dobrany tendencyjne, ale sam fakt, że podobne zdarzenie w ogóle miało miejsce, musi niepokoić. 3. Na złocie można dużo zarobić. Prawda. W ostatnich latach szczególnie stopy zwrotu na rynku złota były imponujące. W ciągu minionych dziesięciu lat ceny wzrosły o ok. 450%, w żadnym roku przy tym nie spadając. Najlepszym rokiem minionej dekady był rok 2007, bardzo dobre były też lata pokryzysowe — 2009 i 2010. Stopa zwrotu w ciągu tych trzech lat wyniosła około 30%. 4. Cena złota zależy od poziomu realnych stóp procentowych. Znowu prawda. Złoto drożeje, gdy stopy procentowe są niskie w stosunku do spodziewanej inflacji. Są dwa powody, dla których tak się dzieje. Po pierwsze: niskie realne stopy procentowe powodują, że bardziej opłaca się posiadać wszelkie zasoby nieodnawialne. Wynika to z tak zwanej reguły Hotellinga (w przystępny sposób opisanej na blogu Paula Krugmana). Po drugie: produkcja złota od lat jest wyraźnie dodatnie skorelowana z poziomem realnych stóp procentowych. Być może niskie stopy procentowe powodują, że kopalniom bardziej opłaca się ograniczanie bieżącego wydobycia, podyktowane przeprowadzeniem prac zmierzających do zwiększenia urobku w przyszłości. 5. Niskie stopy procentowe powodują, że złoto będzie drożało. Nie można się z tym zgodzić. Mimo że zarówno teoria, jak i długoletnie doświadczenie potwierdzają wpływ realnych stóp procentowych na cenę złota, nie znaczy to, że jest to związek całkowicie ścisły i przewidywalny. W dniu 6 września 2011, kiedy to złoto osiągnęło historyczny rekord, realne oprocentowanie amerykańskich dziesięcioletnich obligacji skarbowych wynosiło 0,76%. Obecnie wartość ta jest znacznie niższa — wynosi minus 0,7%. Nastąpił więc spadek realnych stóp procentowych o 1,46 punktu procentowego, czyli taki sam jak od grudnia 2008 do września 2011. W tym czasie złoto zdrożało ponad dwukrotnie, a od września 2011 do teraz straciło 11%.
Polacy nie ufają mediom publicznym
Jak wynika z badania przeprowadzonego dla TOK FM, Polacy nie ufają mediom publicznym i nie chcą płacić abonamentu. Według powyższego sondażu, aż sześćdziesiąt sześć 66 procent Polaków nie ufa mediom publicznym a siedemdziesiąt dwa procent uważa, że nie są one niezależne. Na zadane pytanie „czy media publiczne są potrzebne” czterdzieści pięć procent ankietowanych odpowiedziało twierdząco, a aż czterdzieści osiem procent – negatywnie, tylko siedem procent nie miało zdania. Większość bo sześćdziesiąt osiem procent ankietowanych wyraziła niezadowolenie z oferty programowej mediów publiczny, oferta ta podoba się dwudziestu siedmiu procentom badanych. Trzy czwarte ankietowanych oceniło działalność mediów publicznych jako nieważną. Niespełna dwie trzecie ankietowanych bo sześćdziesiąt cztery procent wyraziło opinię, że media publiczne powinny być finansowe z reklam (co trzeci pytany był temu przeciwny). Natomiast siedemdziesiąt sześć procent uczestników sondażu stwierdziło, że media publiczne nie powinny być finansowane z obowiązkowego abonamentu, dwadzieścia jeden procent było odmiennego zdania. Co trzeci ankietowany przyznał natomiast, że płaci abonament. Jak donosi TOK FM, sondaż został przeprowadzony 21 października za pomocą ankiety papierowej na próbie 860 pełnoletnich osób. Badanie przeprowadził Instytut Nauk Społeczno-Ekonomicznych. Fundacja Instytut Spraw Publicznych (ISP) jest jednym z wiodących polskich think tanków, niezależnym ośrodkiem badawczo-analitycznym. ISP powstał w 1995 roku. Poprzez prowadzenie badań, ekspertyz i rekomendacji dotyczących podstawowych kwestii życia publicznego Instytut służy obywatelowi, społeczeństwu i państwu. ISP współpracuje z ekspertami i badaczami z polskich i zagranicznych ośrodków naukowych.
Nieruchomość inwestycyjna: żagiel ma 192 metry
Wielka radość na budowie apartamentowca projektu Daniela Libeskinda przy ul. Złotej 44 w Warszawie. Strzelają korki od szampana w biurach, w Warszawie i Nowym Jorku, a pracownicy na wysokościach, przeszkoleni alpinistycznie, meldują: Zadanie wykonane. Atak zimy nikogo nie zaskoczył na wysokościach.
Drapacz chmur zwany żaglem osiągnął wysokość 192 metrów i jest „najwyższym wieżowcem o przeznaczeniu wyłączanie mieszkalnym w Unii Europejskiej!”. W wyższym od niego wrocławskim Sky Tower oprócz mieszkań są też biura i galeria handlowa, dlatego klasyfikowany jest jako budynek mieszkalno-usługowy.
W oficjalnym komunikacie, który brzmi jak wiadomość ze zdobycia Mount Everestu po raz pierwszy, czytamy: „Intensywne opady śniegu okazały się niestraszne dla zespołu siedmiu monterów wysokościowych, którzy w minioną niedzielę, czyli 28 października zakończyli montaż charakterystycznego zwieńczenia apartamentowca!”. Chodzi o konstrukcję ze stali, która wygląda jak zadzior i symbolicznie drapie chmury.
Libeskinda mówił: Projektując ten budynek, myślałem o orle, który wzbija się do lotu. To symbol nowej Warszawy, nowej Polski. Jako że deweloperzy zawsze chcą bić rekordy wysokości, by o nich pisać, firmie Orco nie wystarcza informacja, że ich budynek ma 192 m wysokości. I szuka innych, bardziej imponujących parametrów. Oto one: Złota 44 znajduje się 228 metrów na poziomem Wisły, aż 306 metrów nad poziomem morza. Brzmi lepiej, niż marne 192 m, które np. w Chinach wywołałyby tylko atak śmiechu. Zwieńczenie drapacza chmur waży blisko 65 ton, składa się ze 150 elementów, a pojedynczy stalowy słup to aż 3,5 ton.
Oto zapis wrażeń ze stalowego dzioba orła ze Złotej 44. Alicja Kościesza, Dyrektor ds. Sprzedaży i Marketingu w Orco Property Group: „Montaż zwieńczenia był niezwykłym przedsięwzięciem konstrukcyjnym i budowlanym, a prace z tym związane można śmiało porównać do wysokogórskiej wspinaczki – nie tylko ze względu na sobotnią pogodę. Każda z siedmiu osób pracujących przy montażu najwyżej położonego elementu Złotej 44 przeszła specjalistyczne szkolenie alpinistyczne. Niczym w najwyższych partiach Himalajów bezpieczeństwo jednej osoby uzależnione było od drugiej. Pracę czterech osób montujących kolejne elementy zwieńczenia asekurowały często i trzy inne osoby.Dziób podświetlony na niebiesko Osoby zabezpieczające komunikowały się z monterami za pomocą urządzeń radiowych, a monterzy przypięci byli co najmniej dwiema linami asekuracyjnymi. W chwili, gdy dwóch pracowników pracowało na wysokości, w koszu podnośnika jeden lub dwóch dodatkowych monterów siedziało, stało lub leżało na wystającej poza budynek konstrukcji.
To była praca o najwyższym stopniu ryzyka i tak jak w górach o sukcesie zadecydowało doświadczenie. Zespół monterów wysokościowych, który pracował na Złotej 44 takie posiada – odpowiadał m.in. za modernizację słupów do obsługi kolejki linowej na Kasprowym Wierchu. Tam prace prowadzone były na wysokości ponad 200 metrów nad przepaścią. Na Złotej 44 było niewiele niżej”
Ogromne kary finansowe?
Są trzy pozwy przeciwko Polsce do Trybunału Sprawiedliwości i żądania nałożenia dwóch kar finansowych za niewdrożone dwie unijne dyrektywy. Potwierdziły się wczorajsze informacje Polskiego Radia: Komisja Europejska zażądała dziś kar finansowych dla Polski na łączną sumę prawie 160 tysięcy euro. Mają one być naliczane dziennie od momentu ogłoszenia orzeczenia przez Trybunał o niedopełnieniu obowiązków do czasu nadrobienia zaległości. Warszawa może uniknąć kar, jeśli nadrobi zaległości i przyjmie przepisy przed wyrokiem. W sumie Komisja Europejska zdecydowała dziś o skierowaniu dziesięciu pozwów przeciwko krajom członkowskim, w tym aż trzy przeciwko Polsce i zażądała kar finansowych. Kara w wysokości ponad 84 tysięcy euro dla Polski za niewdrożoną dyrektywę energetyczną. Drugi pozew przeciwko Polsce dotyczy niewdrożonej dyrektywy o opłatach lotniskowych. Komisja żąda kary dziennej w wysokości 75 tysięcy euro – poinformował rzecznik Komisji Olivier Bailly. Ministerstwo Transportu tłumaczy, że dyrektywa niedługo wejdzie w życie. Urzędnicy tłumaczą, że zostanie ona wprowadzona w życie nowelizacją ustawy Prawo Lotnicze. Projekt został już uchwalony przez Radę Ministrów i skierowany do Sejmu. Wczoraj sprawą zajmowała się sejmowa podkomisja. Rzecznik resortu Mikołaj Karpiński zapewnił, że prace nad nowelizacją będą zakończone jak najszybciej. Nie padły jednak żadne konkretne terminy. Warszawa uniknie kary, jeśli nadrobi zaległości przed wydanym orzeczeniem. Rozpatrywanie pozwów trwa w zależności od wagi i skomplikowania sprawy od kilku miesięcy do kilku lat. Obie wymienione i niewdrożone dyrektywy są korzystne dla konsumentów. Dyrektywa dotycząca opłat lotniskowych gwarantuje przejrzysty i niedyskryminujący sposób ich nakładania, by ceny biletów nie były zawyżane. Polska nie przestrzega tych przepisów, a to może oznaczać – jak argumentuje Komisja Europejska – że pasażerowie płacą więcej niż powinni. Z kolei dyrektywa energetyczna gwarantuje otwarty na konkurencję rynek energii. Bruksela kilkakrotnie podkreślała, że te przepisy oferują konsumentom szerszy wybór między firmami dostarczającymi prąd i gaz, oraz konkurencyjne ceny. Trzeci pozew przeciwko Polsce dotyczy niewdrożonej dyrektywy kolejowej. Ma ona poprawić konkurencyjność sektora kolejowego w całej Unii, bo wprowadza jednakowe reguły i wspólne procedury dotyczące między innymi inwestycji.
Bez spirali
Oczekiwania płacowe osób bezrobotnych to najczęściej 1500 zł lub 2000 zł. I są raczej zgodne ze stawkami rynkowymi – tak niestety wynika z „Badań ankietowych rynku pracy” Narodowego Banku Polskiego. Średnia to 1640 zł, czyli o około dziesięciu zł więcej niż w ubiegłym roku. Taki wzrost może wynikać z tego, że spory jest udział osób o krótkim stażu poszukiwania pracy oraz powracających migrantów. Obie te grupy osób mają wyższe oczekiwania płacowe niż przeciętnie. Takie oczekiwania mniej więcej pokrywają się ze stawkami rynkowymi – powiedziała Joanna Tyrowicz z Instytutu Ekonomicznego narodowego Banku Polskiego.
Wyższe niż stawki rynkowe są za to oczekiwania osób młodych. – Chcieliby oni zarabiać około 1500 zł, choć średnia płaca dla osób poniżej 30 roku życia o takich samych kwalifikacjach wynosi ok. 1200 zł netto – dodała Tyrowicz. Z raportu Narodowego Banku Polskiego wynika także, że oczekiwania płacowe bezrobotnych nie powoduję presji na wzrost wynagrodzeń. Podobnie zresztą takiej presji nie widać ze strony pracowników – ze względu na relatywnie wysokie bezrobocie i brak instytucjonalnych rozwiązań automatycznej indeksacji płac. Eksperci NBP podkreślają, że o ile w latach 2007-2008 w około 30 procent firm wzrost wynagrodzeń przewyższał wzrost produktywności, o tyle obecnie w około 8 procent. Obecnie więc ryzyko wstąpienia efektu tzw. drugiej rundy, czyli sprali płacowo-cenowo, jest niskie. Z jednej strony, nawet znaczny wzrost inflacji nie wpłynie bezpośrednio na presję płacową, z drugiej – wpływ zmian wynagrodzeń na inflacje jest ograniczony – wynika z raportu.
Tauron wybrał banki
Tauron wybrał konsorcjum banków inwestycyjnych, które będą wspierały spółkę w opracowaniu strategii finansowania, a także w procesie pozyskania środków dla programu inwestycyjnego. Tauron analizuje różne źródła finansowania, ale obecnie najbardziej prawdopodobna wydaje się emisja obligacji do instytucji krajowych, a następnie emisja euroobligacji. Takie informacji podała spółka w komunikacie.
W skład konsorcjum weszli: ING Bank Śląski SA, ING Bank NV oddział w Londynie, ING Securities SA (lider konsorcjum), UniCredit CAIB Poland SA, Bank Pekao SA, UniCredit Bank AG, BRE Bank SA, Dom Inwestycyjny BRE Banku SA (krajowi członkowie konsorcjum) oraz UniCredit CAIB Poland SA, Bank Pekao SA, UniCredit Bank AG, Bank Zachodni WBK SA, Dom Maklerski BZ WBK SA, Banco Santander SA i Goldman Sachs International (zagraniczni członkowie konsorcjum).
Jak podał Tauron, wybrane banki przygotują w tym roku strategię pozyskania finansowania niezbędnego do realizacji programu inwestycyjnego zgodnie ze strategią rozwoju grupy. Następnie, w oparciu o rekomendacje wynikające z tej strategii, spółka we współpracy z bankami tworzącymi konsorcjum będzie pozyskiwać w latach 2012-2015 finansowanie z rynków krajowych i zagranicznych.
„Źródło finansowania, które aktualnie wydaje się najbardziej prawdopodobne do wykorzystania, to emisja obligacji kierowanych do krajowych inwestorów finansowych, a następnie emisja euroobligacji. Jednak o tym, jaki rodzaj finansowania wykorzystamy, oraz w jakim momencie, zdecyduje opracowana strategia. Będziemy przygotowywać się równolegle do wykorzystania różnych form finansowania, tak aby optymalnie wykorzystać zmieniające się warunki rynkowe” – poinformował, cytowany w komunikacie, Krzysztof Zawadzki, wiceprezes Tauronu ds. ekonomiczno-finansowych.
Do złożenia ofert zaproszono 19 instytucji finansowych, które mogły występować indywidualnie lub wspólnie z podmiotami ze swojej grupy kapitałowej.
Nie będzie rozbudowy nieruchomości komercyjnej
Zarząd województwa zdecydował, że odłoży w czasie inwestycję rozbudowy nieruchomości komercyjnej jaką jest Opera Wrocławskiej. Ostatecznie okazała się zbyt droga. Urząd zapewnia, ze mimo tej decyzji nie przepadnie pięćdziesiąt milionów złotych z funduszy unijnych, które posłużą do realizacji innego projektu. Olbrzymia inwestycja, której kwota realizacji łącznie doszła do 150 mln zł będzie musiała poczekać, albo zostanie kompletnie przeorganizowana. „My nie chcemy naszej lokalnej społeczności budować tak drogiej inwestycji. Ona powróci, ale być może w innym kształcie” – mówi skarbnik Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego.
Oficjalną decyzję już podjęto. O zawieszeniu inwestycji zdecydował zarząd województwa wspólnie z Ewą Michnik, dyrektorem Opery Wrocławskiej. Jako oficjalny powód podano ryzyko tzw. niewykonalności czasowej coraz wyższe koszty finansowe ponoszone przez samorząd Województwa.
Faktycznie w trakcie całego procesu inwestycyjnego okazywało się, ze gruntowna modernizacja Opery potrzebuje coraz większych sum. W 2007 roku zadanie miało się zamknąć w kwocie 60 mln zł (85 proc. miały stanowić środki unijne i 15 proc. środki krajowe (6 mln zł z budżetu państwa i 3 mln zł z budżetu województwa).
W listopadzie ubiegłego roku kiedy podpisywano umowę na projekt pn. „Rozbudowa Opery Wrocławskiej wraz z budową Sceny Letniej” jego realizacja miała pochłonąć ponad 103 mln zł (UE dawało 50 mln zł, resztę – Samorząd Województwa). W kwietniu 2012 roku kwota zadania wzrosła do 109,5 mln zł, a w sierpniu 2012 roku do 150 mln zł! Zarząd województwa musiałby więc dołożyć do inwestycji aż 100 mln zł.
Tymczasem pojawiły się inne problemy – na realizację projektu pozostało tak naprawdę 31 miesięcy, jednak ze względu na nierozstrzygnięte przetargi zmieszczenie się w tej dacie było raczej niemożliwe. Ponadto firmy, które chciały uczestniczyć w budowie życzyły sobie za jej wykonanie jeszcze większych sum. Stąd właśnie zarząd zdecydował się o wycofaniu z projektu.
Państwo pomoże wyprowadzić się od rodziców?
Minister Sławomir Nowak niedawno dwadzieścia procent wartości nieruchomości. „Mieszkanie dla Młodych” nie jest tworem zupełnie innowacyjnym, ale ma być poniekąd kontynuacją programu „Rodzina na Swoim”,który zostanie wygaszony z końcem roku 2012. Założenia nowego projektu są proste: młode małżeństwa lub single (poniżej 35 lat) mogą otrzymać dziesięć procent dopłaty do kredytu hipotecznego przy zakupie nowego mieszkania, nie większego jednak niż siedemdziesiąt pięć metrów kwadratowych. Dopłata może wzrosnąć do piętnastu procent jeżeli rodzina ma już dziecko lub dzieci, a maksymalnie do dwudziestu procent jeżeli w ciągu 5 lat od otrzymania dofinansowania, urodzi się kolejny potomek. Według wyliczeń ministerstwa, z programu mogłoby skorzystać nawet trzydzieści sześć tysięcy rodzin rocznie. Kluczowym aspektem pomysłu, odróżniającym go od Rodziny na Swoim, ma być „komponent prorodzinny” zawarty w Mieszkaniu dla Młodych, czyli zachęta do posiadania większej liczby dzieci. Rządowy plan ma pomóc finansowo młodym ludziom, aby było im łatwiej kupić własne mieszkanie i założyć rodzinę, a tym samym wyprowadzić z domu rodziców. Obecnie statystyki odnośnie powstawania nowych gospodarstw domowych w Polsce są szokujące, bowiem ok. 2,5 miliona osób w wieku 25-34, co daje ponad czterdzieści procent populacji w tym przedziale wiekowym, wciąż mieszka z rodzicami. Według opinii większości analityków rynku nieruchomości wynika, że nowy program dopłat będzie zdecydowanie mniej korzystny od obecnego. Przede wszystkim będzie dotyczył jedynie rynku pierwotnego i tylko zakupu mieszkania. Po drugie: nie zagłębiając się w szczegółowe obliczenia, dopłata w MdM może być nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych niższa, niż suma 8-letnich dopłat do odsetek kredytu w RnS. Zwłaszcza w przypadku gdy nie zdecydujemy się na dwójkę lub więcej dzieci. Po trzecie: wg zapowiedzi ministra Nowaka, MdM ma wystartować w połowie 2013 roku, a najpóźniej na początku roku 2014. Nie jest to nawet jeszcze projekt ustawy, a tylko pomysł, który ma przed sobą długą drogę legislacyjną. Zatem nikt nie może zagwarantować, że program w ogóle zacznie funkcjonować. Szczególnie, że RnS przerósł możliwości osłabionego kryzysem budżetu państwa i minister Rostowski na pewno będzie chciał podejść do tematu z dużo większą precyzją i ostrożnością (póki co, planuje się, że pieniądze na dofinansowania będą pochodziły z likwidacji zwrotu podatku VAT za materiały budowlane użyte do remontu).
Software w zarządzaniu nieruchomościami komercyjnymi
Usługa profesjonalnego zarządzania nieruchomościami komercyjnymi, takimi jak galerie handlowe, biurowce czy powierzchnie logistyczne, jest dziś kluczową rolę dla ich właścicieli, a tym samym powszechnie zlecaną firmom zewnętrznym. Standardem stało się stosowanie przez zarządców software’u dedykowanego tej branży, wydatnie usprawniającego codzienne działania. Art. 185 ustawy z dnia 21.08.1997 o gospodarce nieruchomościami jako najważniejszy element tego procesu wymienia dążenie do zapewnienie właściwej gospodarki ekonomiczno-finansowej nieruchomości. Z definicji tej wynika, że podstawowym procesami, za które odpowiedzialny jest zarządca, jest dokonywanie okresowych rozliczeń związanych z użytkowaniem nieruchomości, a co za tym idzie – ewidencjonowanie i windykacja należności. Działania zarządcy nieruchomości komercyjnych skupiają się w czterech podstawowych płaszczyznach, obejmujących czynności wykonywane przez zarządcę w relacji z najemcami, właścicielem nieruchomości, samą nieruchomością oraz własną firmą. Jako piątą wymienić można komercjalizację, czyli prowadzenie szeroko zakrojonych działań, zmierzających do wynajęcia wszystkich powierzchni, jakie ma pod swoją pieczą zarządca.
Wykonywanie czynności we wszystkich wymienionych płaszczyznach wiąże się z prowadzeniem stałej ewidencji zarówno podległych lokali, jak i samych najemców, dokonywanie okresowych rozliczeń oraz sukcesywne ściąganie opłat. Relacja zarządca – najemca jest niewątpliwie tą najważniejszą w naszej pracy – w jej zakresie zarządca co miesiąc wystawia faktury dla najemców za wynajmowaną powierzchnię, a także ewidencjonuje wszystkie realizowane wpłaty. Te czynności są najbardziej czasochłonne, wymagają największej staranności, a tym samym – generują najwięcej drobnych przeoczeń oraz pomyłek. Zarówno czasochłonność, jak i pomyłki w zakresie rozliczeń likwiduje praktycznie całkowicie wdrożenie przez firmę zarządzającą odpowiedniego oprogramowania, pozwalającego na dokładną wizualizację struktury najmu nieruchomości pod kątem w pierwszej kolejności najemców i umów, a w drugiej – obiektów i powierzchni. Najbardziej ceniona przez profesjonalistów jest jednak możliwość comiesięcznego naliczania czynszów z wykorzystaniem wyspecjalizowanych algorytmów.
Deweloperzy obniżają ceny nowych mieszkań
Koniunktura gospodarcza jest coraz gorsza, trudno otrzymać kredyt hipoteczny trudno, za chwilę skończy się „Rodzina na swoim”. Taka sytuacja w końcu musiała się odbić na rynku nieruchomości. Deweloperzy borykający się z dużą nadpodażą gotowych do odbioru lokali coraz częściej i wyraźniej obniżają ich ceny.
Najbardziej spuścili z tonu ci oferujący mieszkania na obrzeżach dużych miast – tam od początku roku ceny spadły nawet o dziesięć – piętnaście procent. Na przykład w podwarszawskim Piastowie na osiedlu Kościuszki gotowe lokale można kupić już za 4,7 tys. zł za jeden metr kwadratowy., podczas gdy za podobne na Żoliborzu czy Mokotowie trzeba zapłacić siedem – osiem tys. zł. Podobnie jest w Grodzisku Mazowieckim czy w Jabłonnie, gdzie przybywa ofert za niespełna pięć tys. zł. Przykładowo spółka Ceres Development oferuje obecnie nowe lokale już po 4,5 tys. zł za 1 mkw. – o dziesięć procent taniej niż rok temu.
„Doczekaliśmy czasów, kiedy na klientów działają wyłącznie solidne upusty, ewentualnie wykończenie pod klucz. Dziś 50-metrowe mieszkanie na nim można kupić za niespełna 200 tys. zł – aż o szesnaście procent taniej niż jeszcze przed miesiącem. Oczywiście, taka firma trochę mniej zarobi, ale szybka sprzedaż bardziej jej się opłaca niż utrzymywanie gotowych już mieszkań i spłata drogiego kredytu inwestycyjnego – tłumaczy takie decyzje spółek deweloperskich Piotr Krochmal z Instytutu Analiz Monitoring Rynku Nieruchomości. Dodaje, że jeszcze przed zimą deweloperzy chcą sprzedać jak najwięcej, żeby nie płacić za ogrzewanie nieruchomości.
Mapa rządowego planu drogowego do 2015 roku
Lista nowych przetargów przygotowywanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad zaktualizowanej po trzecim expose Donalda Tuska. Z zapowiedzi premiera i ministra transportu wynika, że w latach 2012 – 2015 na budowę autostrad i dróg krajowych mają być przeznaczone czterdzieści trzy mld zł, za co do końca 2015 r. ma przybyć 474 km autostrad i 335 km dróg ekspresowych. Większość to kontynuacja trwających i przerwanych inwestycji, np. w związku z zerwaniem umów na A1 i A4. Jest też 12 nowych odcinków. Są przedsięwzięcia, które były planowane, ale nie znalazły się na liście szykowanych przetargów. Dlaczego? GDDKiA pominęła w planach kontynuację budowy autostrady A2 – z Warszawy do granicy w Terespolu za ponad siedem mld zł. Na razie na wschód od Warszawy jest tylko dwadzieścia km obwodnicy autostradowej Mińska Mazowieckiego i nie zanosi się, żeby do 2020 r. w tej sprawie coś miało się zmienić.
Decyzja o sposobie realizacji kolejnego odcinka A2 nastąpi w ramach przygotowania dokumentów programowych dla perspektywy 2014 – 2020. Analizy ruchu wykazują, że raczej nie będzie to inwestycja priorytetowa – zastrzega rzeczniczka GDDKiA. Spośród dróg ekspresowych najwięksi nieobecni na liście przetargów Tuska i Nowaka to droga S5 z Poznania przez Bydgoszcz do Grudziądza oraz Via Baltica, czyli S61 z Ostrowi Mazowieckiej przez Mazury do granicy z Litwą. Losy tej ostatniej nie są jeszcze przesadzone, bo na jej powstaniu jako drogi transeuropejskiej zależy Brukseli. W nieoficjalnych rozmowach z drogowcami można usłyszeć, że trasa powstanie, jeśli UE uzależni od tego np. wysokość dotacji dla Polski na infrastrukturę z POIiŚ.
Zaskakujący raport Banku Światowego
Ten raport może zdziwić nawet największego niedowiarka a zwłaszcza właścicieli drobnych przedsiębiorstw. Bank Światowy chwali Polskę za uproszczenie przepisów podatkowych, reformowanie biznesu i pomaganie w prowadzeniu firm. Dzisiaj zostały opublikowany prestiżowy ranking Doing Business 2013 pokazujący, gdzie na świecie najłatwiej robi się interesy. Polska w tym roku jest w nim fenomenem. Choć przez ostatni rok reformowano państwo umiarkowanie, bank Światowy uznał jednak Polskę za… lidera zmian. Jakie są kulisy tego błyskotliwego sukcesu? To efekt udanego lobbingu. Polska awansuje w Doing Business z miejsca 62. na pozycję 55. Jednocześnie nasz kraj jest zwycięzcą podrankingu pokazującego, które kraje zrobiły największe postępy od czasu zeszłorocznego badania. Ten skok ma dla naszego kraju olbrzymie znaczenie. Doing Business jest bowiem brany pod uwagę przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych przez międzynarodowy kapitał. Tuż po ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych w Ministerstwie Sprawiedliwości (to ten resort odpowiada za główną część rozwiązań instytucjonalnych, które liczą się w Doing Business) powstał specjalny zespół, który lustrował obowiązujące prawo i zmiany pod kątem ich przydatności dla rankingu. Wprowadzono np. zadaniowy czas pracy dla referendarzy w wydziałach ksiąg wieczystych, co zaowocowało podniesieniem wydajności pracy i skróceniem czasu oczekiwania na wpis. Ale ważniejsze niż same reformy było przekonanie Banku Światowego, by zaczął stosować właściwe pojęcia w analizie dotyczącej naszego kraju. Chodzi np. o definicje postępowania upadłościowego. W tej edycji rankingu udało się przekonać BŚ do ich rozróżnienia (w Polsce są dwa postępowania upadłościowe: likwidacyjne i układowe). Mimo awansu polskie 55. miejsce w rankingu Doing Business wciąż pozostawia wiele do życzenia. Polska wypada słabo w sprawach związanych z zakładaniem działalności gospodarczej czy z uzyskiwaniem pozwoleń budowlanych. – W Polsce czeka się na nie często 190 zamiast ustawowych 65 dni – mówi nam przedstawiciel Banku Światowego.
Koncertowa inwestycja opóźniona
Nadal nie wiadomo, ile pieniędzy będzie kosztowała budowa nieruchomości komercyjnej: sali koncertowej na Jordankach. Toruńscy urzędnicy dołożyli firmom kolejny tydzień na składanie ofert z ceną za inwestycję
Dokumenty miały trafić do magistratu wczoraj rano. Jego pracownicy zdecydowali jednak, by poczekać na nie jeszcze przez tydzień. Powód jest ten sam co poprzednio. Po pierwsze wnioskowali o to budowlańcy, którzy w krótkim czasie nie są w stanie przygotować pełnej propozycji, a po drugie, nie skońcono odpowiadać na ich ostatnie pytania. Zbyt krótki termin na ostateczne opracowanie oferty może wystraszyć potencjalnych wykonawców. Władzom zależy na dużej konkurencji, bo im więcej firm w przetargu, tym większa szansa na niższą cenę za inwestycji. Wykonawca sali na Jordankach zostanie wyłoniony w dwustopniowym przetargu. Najpierw budowlańcy składali wnioski o dopuszczenie do konkursu, w których dokumentowali, że spełniają stawiane przez magistrat wymagania dotyczące między innymi doświadczenia czy kondycji finansowej. Mieli na to czas do końca maja. Później specjaliści sprawdzali nadesłane wnioski i decydowali, która firma przejdzie do drugiego etapu. Wśród jedenastu wybranych (wpłynęło 13 ofert) znalazły się m.in. Polimex-Mostostal, Budimex, Aldesa Construcciones, Hochtief, Warbud, Alstal, Alpinie Bau, Erbud i Strabag. Urzędnicy dostarczyli im specyfikację i projekt sali. Na ich podstawie firmy przygotują ostateczne oferty z ceną za realizację inwestycji. Wygra oczywiście najtańsza oferta.
Amerykańskie akcje najlepsze od 17 lat
Amerykańskie akcje biją w tym roku wszystkie główne klasy aktywów. Taka sytuacja ma miejsce po raz pierwszy od 17 lat, przy czym zdarza się to w momencie spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego i najniższej dynamiki wzrostu zysków spółek od 2009 r. W bieżącym roku indeks szerokiego rynku S&P500 zyskał już 14 proc. pokonując m.in. obligacje skarbowe i korporacyjne, surowce, dolara i inne akcje w Azji i Europie, wynika z danych zebranych przez agencję Bloomberg. Ostatni raz miało to miejsce w 1995 r. Indeks S&P500 odnotował wtedy największy roczny wzrost w okresie ostatnich pięciu dekad. Ze wskaźnikiem cena/zysk na poziomie zbliżonym do poniedziałkowego (22.10.2012), indeks zyskał kolejne 93 proc. w ciągu następnego 2,5 roku. Widzimy wzrost zysków i poprawę perspektyw gospodarczych. Widzimy dobre wyceny kapitałowe oraz mamy do czynienia z luzowaniem polityki monetarnej. Zauważamy sceptycyzm wśród inwestorów oraz niskie zaangażowanie w aktywa kapitałowe – ocenia Max King, strateg z Investec AM, zarządzający 100 mld USD. Obligacje skarbowe, jak do tej pory dają w tym roku zwrot z inwestycji rzędu 3,3 proc. Z kolei zysk z amerykańskich papierów korporacyjnych o ratingu inwestycyjnym sięga 9,9 proc. Natomiast wskaźnik S&P GSCI obejmujący 24 grupy surowców zyskuje 1,7 proc. W przypadku indeksu dolarowego, który przedstawia relację amerykańskiej waluty w stosunku do sześciu głównych walut partnerskich, mamy do czynienia z 0,7-proc. osłabieniem. Nie zauważam oznak przegrzania na rynku akcji – ocenia Laszlo Birinyi, prezes Birinyi Associates. Hossa może potrwać jeszcze rok – dodaje znany inwestor.
Ludzie zdają sobie sprawę, że na giełdzie wcale nie jest tak źle. To co widzimy mówi nam, że gospodarka i firmy są w lepszej kondycji niż się powszechnie uważa – wyjaśnia Birinyi. Prognozy analityków są przy tym dosyć optymistyczne. Zyski spółek z indeksu S&P500 mogą wzrosnąć w tym roku o 4,7 proc. do 101 USD na akcję, najwyższego poziomu w historii. Tempo ich wzrostu wynosi co prawda obecnie jedynie 1/3 tego z 2011 r. i jest najniższe od 2009 r., jednak rośnie też baza a projekcje zakładają szczyt w 2013 r. z dynamiką rzędu 5,7 proc. Co istotne, zdaniem analityków, indeks S&P500 ma szansę w przyszłym roku przebić dotychczasowy rekord wszechczasów. Rok 2013 może on skończyć na poziomie 1585 pkt. co byłoby wartością o 1,3 proc. wyższą niż ostatni rekord z października 2007 r.
Kolejne firmy pokutują za Euro 2012
Kontrakt na Stadion Narodowy niestety uderza w kolejnego udziałowca konsorcjum budującego obiekt. „Puls Biznesu” właśnie informuje, że w przyszłym miesiącu sąd rozpatrzy dwa wnioski o upadłość likwidacyjną Alpine Construction Polska. Spółka nie komentuje wniosków. Jednak, jak czytamy w „Pulsie Biznesu”, o kłopotach ACP z płynnością może świadczyć chociażby opóźnienie jednej z większych inwestycji czyli budowy siedziby Wydziału Chemii Uniwersytetu Gdańskiego. W sierpniu podwykonawcy Alpine wstrzymali prace, bo nie mogli się doczekać zapłaty zaległych faktur. We wrześniu zaległości zostały uregulowane.
Z rozmów z kontrahentami Alpine Construction Polska wynika, że swoje kłopoty firma tłumaczy głównie problemami z należytym rozliczeniem budowy Stadionu Narodowego. Konsorcjum upadłych PBG, Hydrobudowy i trzech spółek Alpine (w tym ACP) domaga się od inwestora – Narodowego Centrum Sportu – około 400 mln złotych za dodatkowe prace i koszty wydłużenia terminu realizacji projektu. Sprawa nie jest jednoznaczna, bo roszczenia są obustronne.
Alpine Construction Polska jest to koncern, który obsługuje zlecenia we współpracy z filiami w Austrii i Niemczech oraz nieustannie poszerza swoje wpływy na rynkach Europy Środkowej, Wschodniej i Południowej. Firma ALPINE wygrała wiele przetargów na realizację projektów dotyczących infrastruktury, budowy dróg, elektrowni oraz rozwiązań środowiskowych. Firma posiada również swoje oddziały
w krajach arabskich i w Azji. Dynamiczny rozwój koncernu potwierdza także coraz większa liczba projektów realizowanych w Europie Zachodniej.
Sieć handlowa stawia na własne apteki
W bieżącym roku rynek centrów handlowych wzbogaci się o blisko 415 tys. mkw. powierzchni najmu, podobnie zresztą jak w latach poprzednich. Dzięki temu do Polski wejdą nowe marki. W chwili obecnej według w całej Polsce w budowie jest aż 690 tys. mkw. powierzchni handlowej z terminem oddania do końca 2014 roku.
Mowa w tym miejscu o drogeriach i sieciach handlowych, które coraz chętniej wprowadzają na półki farmaceutyki. Rynek skusił między innymi francuską sieć hipermarketów E.Leclerc. Na razie grupa ma własną paraaptekę tylko w jednym spośród czterdziestu hipermarketów. „E.Leclerc chce otwierać apteki stopniowo we wszystkich hipermarketach. Niektóre już zaczęły poszerzać ofertę parafarmaceutyków” – mówi osoba, odpowiedzialna za komunikację we francuskiej sieci. Apteki kusiły też między innymi takie sieci jak Tesco i Biedronkę. Ustawa refundacyjna, która doprowadziła do skurczenia się rynku farmaceutycznego o ponad 1,5 mld zł, szybko jednak zweryfikowała te plany. Jeronimo Martins, właściciel Biedronki, nie zamierza już otwierać samodzielnych aptek. Z budowy sieci farmaceutycznej wycofało się również Tesco, które jak zresztą większość marketów ma na półkach leki OTC, czyli takie dostępne bez recepty. Sieci handlowe w odróżnieniu od aptek mogą reklamować tylko leki OTC. Nowe prawo farmaceutyczne zakazało tego wyspecjalizowanym placówkom. Aptekarze szukają więc ratunku, dzieląc biznes na aptekę i drogerię, która może reklamować sprzedawane parafarmaceutyki. Zmiana zasad refundowania leków spowodowała spadek miesięcznych przychodów aptek średnio ze 151 tys. zł w ubiegłym roku do 139 tys. zł w bieżącym. Według szacunków raportu całkowita marża aptek może być niższa o 1 mld zł. Słabsze wyniki zmuszają apteki do cięć etatów – średnio pracę straci jedna osoba w placówce. A część aptek zniknie – do końca 2013 r. spotka to 2 tys. placówek z działających 14 tys.
Kredyt kulą u nogi
Nie każdy kredyt w euro jest lepszy od tego w złotówkach. Wszystko zależy od przecież od marży. Zadłużanie się w euro ma sens, jeśli marża banku nie przekracza 2,5 proc. Czy zadłużanie się na mieszkanie w dzisiejszej kryzysowej sytuacji w gospodarce jest rozsądne i bezpieczne? Przecież kredytobiorca zwykle bierze na siebie zobowiązanie aż do emerytury.
Jak mówi doradca finansowy oraz specjalista od kredytów hipotecznych „kupno mieszkania na kredyt odradzałbym młodym, zdolnym osobom, otwartym na świat, na zmiany miejsca zatrudnienia. W takiej sytuacji kredyt hipoteczny może okazać się kulą u nogi, szczególnie jeśli bierzemy pod uwagę możliwość podjęcia pracy w innym mieście czy w innym kraju. Wtedy własne mieszkanie obciążone kredytem może mocno blokować podjęcie stosownych kroków. Sprzedaż mieszkania może czasem trwać nawet rok czy dwa lata”. Według niego o wzięciu kredytu hipotecznego nie można myśleć wcześniej niż przed osiągnięciem poczucia stabilizacji zawodowej. Przestrzega, aby nie korzystać z możliwości uzyskania kredytu i zakupu mieszkania po paru miesiącach pracy. Czy warto dziś starać się o kredyt w „Rodzinie na swoim”, który dostępny jest tylko do końca roku, i szukać tańszej nieruchomości, by zmieścić się w ustawowych limitach oraz korzystać z dopłat do kredytu przez osiem lat? Na ogół na starcie młody człowiek potrzebuje małego lokum, np. 30-metrowego, a takie zwykle są dość drogie. Oznacza to, że pewnie nie zmieścimy się w limitach cen narzuconych przez ustawę. Może się więc zdarzyć, że chcąc na siłę skorzystać z budżetowych dopłat, wybierzmy znacznie większy lokal, np. ok. 50-metrowy, bo będzie spełniał parametry cenowe obowiązujące przy kredycie „Rodzina na swoim”.
Inwestycja w wynajem bardziej opłacalna
Inwestycja w wynajem coraz bardziej opłacalna Ceny tych nieruchomości inwestycyjnych spadają, a stawki żądane przez wynajmujących trzymają poziom. W efekcie wskaźnik średniej rentowności wynajmu mieszkań po wrześniu wzrósł do 4,6 procent. Statystycznie jest więc teraz wyraźnie korzystniejszy od bankowej lokaty.
Kupno nieruchomości inwestycyjnej na wynajem jawi się jako coraz lepsza inwestycja. Spadające ceny nieruchomości przy stabilnym poziomie ofertowych stawek wynajmu sprawiają, że jego rentowność staje się coraz bardziej atrakcyjna, zwłaszcza, jeśli porównać ją z alternatywnymi lokatami bankowymi czy obligacjami skarbowymi. Wskaźnik średniej rentowności netto wynajmu mieszkań, liczony na bazie ofert wynajmu zamieszczanych w serwisie Domiporta.pl oraz cen z realizowanych przez klientów Open Finance transakcji kupna lokali, wyniósł po wrześniu 4,58 proc. Poprzedni odczyt wskaźnika, z lipca br., sięgał 4,4 proc. Wyraźną poprawę widać także w ujęciu rocznym. We wrześniu 2011 roku średnia rentowność wynajmu wynosiła bowiem 4,16 proc. Na zachowanie rentowności wynajmu mieszkań najbardziej rzutują ceny nieruchomości, które systematycznie od ponad czterech lat obniżają się. Ostatnich kilkanaście miesięcy przyniosło wyraźne przyspieszenie spadku, co ilustruje zachowanie indeksu cen transakcyjnych który w ostatnich 12 miesiącach stracił 13,6 proc., a tylko w tym roku 11,8 proc. Kolejny raz z rzędu umacnia się trend z jakim mamy do czynienia od wielu miesięcy. Duża podaż nieruchomości na rynku przy stosunkowo niewielkim popycie skutkuje ciągłymi spadkami cen nieruchomości. Ale trzeba pamiętać, że jednym z głównych czynników, który w dużej mierze ma wpływ na malejący popyt, to nie brak potrzeby posiadania mieszkania, ale problem z dostępnością finansowania. Ten sam czynnik jest motorem umacniania i wzrostu rentowności z najmów. Brak zdolności kredytowej uniemożliwia zaciągnięcie kredytu na zakup własnego M i w wielu przypadkach wymusza konieczność wynajmowania. Tu proporcje podaży do popytu odwracają się na korzyść posiadaczy mieszkań. Oczywiście nie skutkuje to drastycznymi wzrostami cen najmu, ale sprawia, że transakcje te są stosunkowo pewne i gwarantują stabilne przychody przy zmniejszającym się ryzyku długotrwałych przestojów” – wyjaśnia Agnieszka Grotkowska, dyrektor ds. projektów specjalnych serwisu Domiporta.pl.
Deweloperzy budują coraz mniej
Wrześniowe wyniki budownictwa mieszkaniowego pokazują znaczne wyhamowanie liczby rozpoczynanych nowych nieruchomości inwestycyjnych. Efekt ten widoczny jest zarówno w przypadku inwestorów indywidualnych jak i deweloperów. Szczególnie ci drudzy mają mniejszą skłonność do rozpoczynania nowych projektów. Działanie takie jest pokłosiem rekordowej podaży mieszkań i tzw. ustawy deweloperskiej. Nałożyła ona na deweloperów nowe kosztowne wymagania w przypadku inwestycji, których sprzedaż zaczęła się po 28 kwietnia br. W efekcie w pierwszych miesiącach roku widać było dużą determinację deweloperów do rozpoczynania nowych inwestycji, a obecnie wręcz przeciwnie.
Właśnie dlatego dane GUS o wynikach całego sektora budownictwa mieszkaniowego we wrześniu br. pokazują spadek liczby rozpoczynanych budów o 34,4 proc. w porównaniu z wynikiem z analogicznego okresu przed rokiem. W przypadku liczby mieszkań, na które wydane zostały pozwolenia na budowę spadek jest jeszcze większy (35,2 proc.). Z drugiej jednak strony wzrost aktywności inwestorów z lat 2009 i 2010 powoduje, że od kilku miesięcy więcej oddaje się mieszkań do użytkowania.
Taka sytuacja w przypadku deweloperów skutkuje już od IV kwartału ubiegłego roku potencjałem do pokazywania w księgach rachunkowych rosnących przychodów. Dopiero bowiem sprzedaż oddanego mieszkania do użytkowania pozwala na zaksięgowanie przychodów z tego tytułu.
We wrześniu liczba lokali oddanych do użytkowania wyniosła w przypadku deweloperów 5,3 tys. i była wyższa niż w analogicznym okresie przed rokiem o 14,8 proc. Gdyby wziąć pod uwagę dane za trzy kwartały tego roku, to okazałoby się, że w przypadku deweloperów progres wyniósł aż 40,9 proc. rok do roku. Taki wynik, nawet w powiązaniu ze spadkiem przeciętnej ceny nieruchomości, może pozwolić na podniesienie przychodu osiągniętego przez branżę w porównaniu z analogicznym okresem przed rokiem.
W całym sektorze budownictwa mieszkaniowego wyniki w omawianym zakresie także są pozytywne. We wrześniu oddano do użytkowania 12,6 tys. mieszkań, czyli o 15,9 proc. więcej niż w dziewiątym miesiącu roku 2011. Łącznie przez trzy kwartały oddano do użytkowania 104,6 tys. mieszkań co oznacza progres na poziomie
Google zniesmaczył inwestorów
Kolejne dane ze Stanów Zjednoczonych pozytywnie zaskoczyły inwestorów. Po pierwszym dniu szczytu UE Grecja jest coraz bliżej otrzymania pomocy. Jednak nastroje psują spółki technologiczne. Raport Google okazał się rozczarowaniem zarówno pod względem wyników, jak i sposobu ujawnienia. Dziś w USA dane o sprzedaży domów. Indeks regionalnego Fed z Filadelfii wzrósł w październiku do 5,7 pkt. z -1,9 pkt. we wrześniu. To dane sporo lepsze od oczekiwań na poziomie 1 pkt. Tym samym obydwa opublikowane w październiku wskaźniki wyprzedzające potwierdzają poprawę sytuacji gospodarczej w USA, wpisując się również w szereg innych raportów, które ostatnio zaskakiwały pozytywnie. Liczba nowych zarejestrowań wyniosła 388 tys., czyli aż o 21 tys. więcej niż oczekiwano oraz o 46 tys. więcej niż przed tygodniem (te dane zweryfikowano o 3 tys. w górę). To pokazuje, że ubiegłotygodniowy raport był jednorazowym odchyleniem, które w tym tygodniu zostało zweryfikowane (część nowych wniosków mogła po prostu zostać przeniesiona na ostatni tydzień). Tym samym dane z rynku pracy należy traktować neutralnie – średnia 4-tygodniowa pokazuje stopniową poprawę i w tej sytuacji ogólny wydźwięk jest i tak zdecydowanie pozytywny dzięki poprawie we wskaźnikach aktywności ekonomicznej. Gorzej wyglądają jednak wyniki kwartalne. Poza bankami, które ogólnie pokazały niezłe wyniki, pozostałe sektory rozczarowują. Szczególnie tyczy się to sektora technologicznego, który jeszcze kilka kwartałów temu był liderem poprawy zyskowności. Tymczasem po słabych wynikach IBM i Intela, wczoraj bardzo słaby raport pokazał Google. Spółka zarobiła 9,03 USD na akcję, o 1,6 USD mniej niż oczekiwał rynek. Zysk był również wyraźnie niższy niż rok temu pomimo wzrostu przychodów, które jednak i tak były niższe od oczekiwań (11,33 wobec 11,39 mld USD). Co więcej, wyniki Google wypłynęły w trakcie sesji. Czarę dopełnił Microsoft pokazując zysk na akcję 53c wobec konsensusu 56c.
Sposoby na trafioną inwestycję
Trzydzieści dziewięć procent z 3888 osób inwestujących przez internet, które sprawdziły swój profil inwestycyjny w ankiecie Money Makers, deklaruje, że lokuje oszczędności przede wszytskim na lokatach bankowych. Okazuje się, że depozyty nie zawsze są idealnym sposobem oszczędzania. Aktywni inwestorzy oraz osoby oszczędzające długoterminowo powinny korzystać również z innych instrumentów finansowych, takich jak obligacje, akcje czy fundusze inwestycyjne. Jak wybrać właściwą inwestycję, która spełni nasze oczekiwania? Oto kilka podpowiedzi.
1. Określ cel inwestycji – Jest wiele celów, na które warto oszczędzać. Przykładowo: na emeryturę czy edukację dzieci. Co ciekawe aż 87 proc. Polaków odczuwa lęk i niepokój na myśl o wysokości swojej przyszłej emerytury 2. Określ horyzont inwestycji – Gdy mamy go wystarczająco dużo i jesteśmy cierpliwi, możemy skorzystać z bardziej ryzykownych instrumentów finansowych, które dadzą szansę na większy zysk.
3. Określ sposób dokonywania wpłat – W zależności od tego, czy jesteś gotowy rozpocząć inwestycję z jednorazową wpłatą w większej wysokości, czy też zdecydujesz się na systematyczne inwestowanie mniejszych kwot, będziesz miał do wyboru różne produkty finansowe.
4. Sprawdź, kto będzie zarządzał inwestycją – Gdy zdecydujesz się na indywidualne konto inwestycyjne czy na inwestowanie w fundusze inwestycyjne, dowiedz się, kto będzie zarządzał pieniędzmi.
5. Fundusze inwestycyjne czy indywidualna inwestycja
6. Sprawdź koszty inwestycji – Koszty inwestycji mają ogromny wpływ na jej ostateczny wynik.
7. Sprawdź dostęp do zarządzania i informacji – Jeśli chcesz być na bieżąco z wynikami inwestycji i mieć łatwą możliwość zarządzania, powinieneś porównać, jakie możliwości oferuje ci w tym zakresie dana instytucja. Najlepiej jest założyć konto demo i sprawdzić samodzielnie możliwości systemu.
8. Nie kupuj byle gdzie
9. Wyniki oceniaj po benchmarkach, a nie tylko według oczekiwań
10. Dopasuj strategię inwestycyjną do siebie – Każda inwestycja powinna mieć właściwe miejsce w twoim portfelu. To, w jaki sposób ułożysz swój portfel inwestycyjny, powinno wynikać z dokładnej analizy uwzględniającej cel, horyzont, oczekiwany zysk, odporność na ryzyko, doświadczenie i znajomość rynków.
Mało pustych hal na Górnym Śląsku
W aglomeracji katowickiej deweloperzy koncentrują się na magazynach lub galeriach handlowych. Popyt na biura jest niestety słaby. Górny Śląsk rozwija się dość dynamicznie na tle innych regionalnych miast Polski. W Katowicach zainteresowanie ziemią pod inwestycje komercyjne jest większe niż w większości regionów w Polsce. Nowych projektów należy się spodziewać głównie w sektorze przemysłowo-magazynowym.
Z wyliczeń firmy Cushman & Wakefield wynika, że w pierwszym półroczu 2012 r. na Górnym Śląsku do użytku oddano blisko 44 tys. mkw. magazynów, co stanowi ponad czternaście procent wszystkich zbudowanych w tym czasie obiektów w Polsce. Według danych firmy Savills w najbliższym czasie zostanie oddanych jeszcze ponad 60 tys. mkw. Choć widać pewne osłabienie popytu w porównaniu z ubiegłym rokiem, aglomeracja katowicka to drugi po Mazowszu najbardziej aktywny region na rynku nieruchomości magazynowo-produkcyjnych. W pierwszy, semestrze bieżącego roku wynajęto na Górnym Śląsku 167 tys. mkw. hal, co stanowi około dwudziestu trzech propcent transakcji zawartych w całej Polsce – wyliczają przedstawiciele Cushman & Wakefield. Ożywiony popyt na magazyny w tej części kraju zaowocował wzrostem efektywnych stawek czynszowych i jednocześnie niskim odsetkiem pustostanów, wynoszącym tylko. Cztery procenty, przy średniej dla całej Polski 12 proc.
61 tys. mkw. powierzchni hal magazynowych i przemysłowych znajduje się w budowie na Śląsku
Jednak w Katowicach oraz ich bezpośrednim sąsiedztwie jest tylko kilka inwestycji magazynowych. Deweloperzy budują hale w Chorzowie, Czeladzi, Gliwicach, Będzinie, Mysłowicach, Tychach i Sosnowcu.
Małe spółki nie trafiają z gospodarką
Nawet dobrze sprawdzająca się w przeszłości zasada, mówiąca o tym, że małe spółki trafnie i z wyprzedzeniem reagują na zmiany gospodarczej koniunktury, ostatnio całkowicie przestała się sprawdzać. Giełdowe indeksy uznawane są od dawna za wskaźniki wyprzedzające, z dużą trafnością antycypujące nadchodzące tendencje w gospodarce. W gronie tych wskaźników za najbardziej czułe uchodzą mierniki koniunktury na rynkach małych i średnich spółek. Zwolennicy tej teorii wychodzą z założenia, że właśnie małe firmy, jako najbardziej wrażliwe na zmiany w makroekonomicznym otoczeniu, jako pierwsze sygnalizują poprawę bądź pogorszenie sytuacji.
Tego typu obserwacje sprawdzają się od dawna dość dobrze w gospodarkach rozwiniętych. Od dłuższego czasu mają też coraz większą rację bytu w naszych warunkach. Korelacja między zmianami tempa wzrostu polskiej gospodarki a dynamiką indeksów małych i średnich spółek stała się w ciągu kilkunastu lat bardziej widoczna. Ostatnio jednak zdaje się nieco zawodzić. Z historycznych obserwacji wynika jednak, że sWIG80 z opóźnieniem sięgającym od jednego do dwóch kwartałów reagował na spadek tempa wzrostu gospodarczego w latach 90-tych i na początku nowego tysiąclecia. Taka prawidłowość obowiązywała jednak do 2005 r. Później indeks małych spółek przejął rolę wskaźnika wyprzedzającego negatywne tendencje w gospodarce. Analogiczna zmiana miała miejsce w przypadku prognozowania poprawy ekonomicznej koniunktury. Do połowy 2005 roku zmiany tempa wzrostu PKB wyprzedzały tendencje na rynku małych firm. Od 2007 roku to sWIG80 prognozuje z sięgającym od jednego do dwóch kwartałów wyprzedzeniem, zmiany tempa wzrostu gospodarczego.