Nowe przepisy dotyczące egzaminów na prawo jazdy budzą dużo kontrowersji. Testy teoretyczne są trudniejsze, egzaminy droższe, a problemy techniczne zamiast urzędników, dotykają kursantów. Okazuje się, ze osoby, które rozpoczęły szkolenie po 19 stycznia 2013 r. mogą nie zostać dopuszczone do egzaminu. Wraz ze zmienionymi egzaminami wprowadzono system komputerowy, który ma usprawnić działanie WORD-ów. Taka jest teoria, jednak w praktyce okazuje się, że ośrodki cały czas go nie mają. Zgodnie z nowymi zasadami, każda osoba ubiegająca się o prawo jazdy musi założyć Profil Kandydata na Kierowcę, w którym zapisane są wszystkie informacje o kursancie i przebiegu szkolenia. Przed egzaminem WORD musi połączyć się z nowym systemem, jednak dla większości ośrodków nadal jest to niemożliwe. System umożliwiający dostęp do Profilu Kandydata na Kierowcę przygotowywały niezależnie dwie firmy. Pierwszą z nich jest Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, która implementowała system w 14 WORD-ach, gdzie działa on bezproblemowo. PWPW stworzyła też aplikację obsługującą Profil Kierowcy, która jest zainstalowana w całym kraju. Tutaj pojawił się konflikt z firmą ITS/Signity, która przygotowuje oprogramowanie dla kolejnych 35 ośrodków. Signity tłumaczy, że ma problemy z dokumentacją techniczną aplikacji przygotowanej przez PWPW. Dodatkowo ta druga firma pobiera opłatę za dostęp do interfejsu PKK. W efekcie 35 Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego, do których oprogramowanie przygotowuje ITS/Signity, cały czas nie ma połączenia z PKK. Dla osób, które kurs rozpoczęły po 19 stycznia 2013 r. oznacza to duże problemy. Tacy kursanci nie będą mogli przystąpić do egzaminu w WORD-ach, które nie wprowadzą nowego systemu. Na tym nie koniec zamieszania wokół nowych przepisów. Problemy mają też osoby, które zapisały się na egzamin przed wejściem w życie nowych przepisów, ale zdają go już na nowych zasadach. Nowe egzaminy są droższe – teoria o 8 zł, praktyczny kat. B o 38 zł, natomiast w przypadku kat. C+E to już wydatek dodatkowych 50 zł. Z tego powodu większość WORD-ów każe dopłacić różnicę osobom, które złożyły dokumenty przed 19 stycznia. Taką, niekorzystną dla zdających, interpretację przepisów potwierdza też ministerstwo.
Monthly Archives: luty 2013
KRUS sprawdza, czy ubezpieczeni to rolnicy
KRUS sporadycznie sprawdza, czy ubezpieczeni prowadzą działalność rolniczą – podała w poniedziałek Najwyższa Izba Kontroli. Dodano, że raport Izby potwierdził, że taką sytuację mogą wykorzystywać osoby, które chcą płacić mniejsze składki emerytalno-rentowe. „W Polsce około 1,5 mln osób korzysta z ubezpieczenia w Kasie Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS). Składki emerytalno-rentowe opłacane przez rolników są znacznie niższe od tych, jakie płacą przedsiębiorcy, a także pracownicy zatrudnieni poza rolnictwem” – podano w komunikacie Izby dot. raportu „Funkcjonowanie systemu rolniczego ubezpieczenia emerytalno-rentowego”. W raporcie podkreślono, że choć stwierdzono szereg nieprawidłowości, to jednak ich skala była niewielka wobec około 1,5 mln ubezpieczonych. „KRUS nie korzysta ze stałej wymiany informacji z instytucjami państwowymi (m.in. z ARiMR, ZUS czy też NFZ), choć mógłby dzięki temu skuteczniej weryfikować, czy poszczególne osoby mają prawo do ubezpieczenia w Kasie”. „Tymczasem w trakcie kontroli inspektorzy NIK uzyskali dane z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, które pozwoliły ujawnić osoby nieprowadzące działalności rolniczej, a co za tym idzie nieposiadające prawa do ubezpieczenia w KRUS. Dotyczyło to 67 z 238 losowo zweryfikowanych osób” – podano w komunikacie. Jak poinformowała Izba, kontrolerzy stwierdzili także, że w przypadku poszczególnych osób do NFZ wpływały składki zdrowotne jednocześnie z ZUS i KRUS. „W 31 proc. zbadanych przypadków (27 z 86 spraw) wynikało to z błędów popełnionych przez urzędników rolniczej kasy” – napisano. Podkreślono, że mimo działań podejmowanych przez centralę KRUS, koszty obsługi ubezpieczenia w jednostkach terenowych są wciąż zbyt wysokie. „Przeciętne wynagrodzenie w latach 2008-2011 wzrosło o 34 proc. przy spadku zatrudnienia o 2,8 procent. W 2011 r. wynagrodzenia pracowników pochłonęły w sumie 327 mln zł. W tym samym okresie liczba świadczeniobiorców i ubezpieczonych spadła jednak o ponad 6 procent. Zdaniem Izby KRUS powinien wziąć te dane pod uwagę przy wyznaczaniu limitów zatrudnienia. Kasa przyjęła już ten wniosek do realizacji” – podała Izba w komunikacie. Kontrola NIK wykazała także wieloletnie opóźnienia w realizacji projektów informatycznych w KRUS. „Kasa podjęła się modernizacji swoich systemów, ale nie przeprowadziła wcześniej analizy relacji wydatków do przewidywanych korzyści. Powstałe opóźnienia wynikały głównie ze stopnia złożoności procedur wymaganych przez finansujący to przedsięwzięcie Bank Światowy” – napisano w komunikacie.
Rekordowy rok na rynku nieruchomości komercyjnych dla CBRE
CBRE, firma doradcza działająca w sektorze nieruchomości komercyjnych, ogłosiła wyniki finansowe za ubiegły rok. Przychody całej grupy CBRE wyniosły 6,5 miliarda USD, co stanowi 10 proc. wzrost w stosunku do 2011 roku. W regionie EMEA (Europa, Bliski Wschód i Afryka) czwarty kwartał także zakończył się dobrym wynikiem, a w Polsce rok 2012 był najlepszym rokiem w historii firmy w tym kraju. Jest to najlepszy wynik w całej historii firmy, a także pierwszy raz od 2006 roku, kiedy przychody przekroczyły sumę 6 miliardów USD. Wynik finansowy CBRE był ponad półtora raza lepszy od wyniku najbliższego konkurenta. Przychody za IV kwartał wyniosły 2 miliardy USD i wzrosły o 14 proc. w stosunku do analogicznego okresu w 2011 roku.
– Wyniki finansowe CBRE są efektem wykonania biznes planu przez nasz zespół. Bez jego ciężkiej pracy osiągnięcie zakładanych celów byłoby trudne. Patrząc w przyszłość, projekty w przygotowaniu na 2013 rok dają nadzieję, że nadchodzący rok będzie równie dobry. Podobnie wygląda sytuacja całej grupy CBRE – powiedział Colin Waddell, dyrektor zarządzający CBRE w Polsce. Rekordowy zysk w Polsce był wynikiem silnego wzrostu w udziale rynkowym departamentu rynków kapitałowych oraz dużych nowych kontraktów, które przyczyniły się do historycznych wyników CBRE w Polsce. Całkowita kwota transakcji na polskim rynku inwestycji w nieruchomości komercyjne, przy których doradzało CBRE w 2012 roku, wyniosła ponad 680 milionów euro, podczas gdy w 2011 roku było to ponad 370 milionów euro. Najważniejszymi transakcjami na rynku nieruchomości biurowych, w które zaangażowane było CBRE, to zakup biurowców Warsaw Financial Center, International Business Center, Renaissance oraz sprzedaż nieruchomości Marszałkowska 76. W sektorze magazynowym najistotniejszymi transakcjami były sprzedaż portfela Panattoni (11 obiektów z długoterminowymi najemcami, w tym Park Ożarów i Pruszków) oraz zakup portfela Prologis w Sosnowcu w imieniu Hines Group. CBRE było także bardzo aktywne na polskim rynku wynajmu. W 2012 roku firma pośredniczyła w wynajmie ponad 182 000 m.kw. powierzchni biurowych w Warszawie oraz największych ośrodkach regionalnych. Najważniejsze spośród tych transakcji to wynajem blisko 19 000 m.kw. przez Bank BPH w biurowcu Euro Office Park w Trójmieście, 12 600 m.kw. przez Pocztę Polską w budynku Domaniewska 37C w Warszawie oraz blisko 9 000 m.kw. w biurowcu Feniks przez Bank Ochrony Środowiska. Główne transakcje na rynku magazynowym to wynajem 27 000 m.kw. w Prologis Park w Teresinie pod Warszawą na rzecz sieci Stokrotka oraz 33 800 m.kw. na rzecz DHL w Prologis Park w Dąbrowie Górniczej. W sektorze przemysłowym łączna powierzchnia, która wynajęta została za pośrednictwem CBRE w Polsce na przestrzeni 2012 roku, wyniosła 162 000 m.kw.
Sprzedają dopiero co urządzone mieszkania
Wysyp lokali na rynku. Właściciele masowo wystawiają na sprzedaż dopiero co urządzane mieszkania. Ich cena przyprawia jednak o zawrót głowy. Aż 23,5 proc. oferty stanowią lokale powstałe i sprzedawane w trakcie i po boomie na rynku nieruchomości. Jednocześnie należą one do najdroższych wystawionych na sprzedaż – mówi Marta Kosińska, ekspert Szybko.pl. Ich ceny już w tej chwili są około 11 proc. wyższe niż średnia cena lokali w danym mieście i nawet o 17 proc., jeśli wziąć pod uwagę mieszkania w wielkiej płycie. Wysyp prawie nowych lokali to efekt zbyt wysokich rat kredytów denominowanych we frankach i problemów z ich spłatą, przy tym taka sytuacja może dotyczyć około 700 tys. rodzin. Cześć sprzedających chciałaby dziś zwiększyć powierzchnię życiową, bo jako swoje pierwsze lokum kupowali zwykle dwa pokoje o minimalnej powierzchni, czyli niewiele przekraczającej 40 mkw. Zazwyczaj na sprzedaż wystawiane są mieszkania dwupokojowe, które mają około 47 mkw. (stanowią 40 proc. lokali na rynku wtórnym), rzadziej – trzypokojowe o powierzchni 66 mkw (34 proc.). Kawalerki, które mają około 32 mkw., to zaledwie 12 proc. W praktyce okazuje się często że choć chętnych na takie lokale jest sporo , jednak do sprzedaży w rzeczywistości nie dochodzi. Barierą jest cena, jakiej żądają sprzedający . Dziś sprzedają się tylko okazje, czyli lokale w bardzo atrakcyjnej dennie, drastycznie przecenione przez właścicieli, niezależnie czy w nowym budownictwie czy w płycie. I taka sytuacja jeszcze trochę potrwa – potwierdza Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com.
Deszcz meteorytów na Uralu
Na niebie nad Uralem dzisiaj rano spadł deszcz meteorytów. Fala uderzeniowa po wybuchu spowodowała zniszczenia na ziemi. Meteoryty spadły m.in. w Czelabińsku, Jekaterynburgu, Tiumeniu, Kurganie, Orenburgu i Magnitogorsku. Ponad 500 osób zostało rannych. Ze wstępnych ustaleń wynika, że nad terytorium Uralskiego Okręgu Federalnego doszło do destrukcji meteoroidu, który częściowo spłonął w dolnych warstwach atmosfery – przekazało Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych. Agencja Roskosmos podała, że leciał on z prędkością 108 tys. km/h. Meteoryty pojawiły się nad Uralu o 9.22 czasu lokalnego (7.22 czasu moskiewskiego; 4.22 czasu polskiego). Zaobserwowano potężny błysk; słychać było serię silnych eksplozji. Eksperci oceniają, że doszło do nich na wysokości około 5 km. Według resortu ds. sytuacji nadzwyczajnych największe odłamki spadły na terytorium obwodu czelabińskiego, w tym na niezaludnionym obszarze około 80 km od miejscowości Satki. Jeden z fragmentów runął do jeziora koło miasta Czebarkuł. Służbom działającym w regionie udało się znaleźć jeden z kraterów powstały po uderzeniu bryły w ziemię. Ma sześć metrów średnicy – podała „Russia Today”.
Gwałtownie rośnie liczba rannych w wyniku porannego deszczu meteorytów. MSW podaje, że poszkodowanych zostało 550 osób. Hospitalizowano 112 osób. Największe szkody powstały w samym Czelabińsku. Uszkodzonych zostało około 300 budynków, w tym szpitale, przedszkola i szkoły. W fabryce cynku zawalił się dach i runął fragment muru. Ucierpiał także budynek Czelabińskiego Uniwersytetu Państwowego. W wielu domach z okien powypadały szyby. Władze miasta zaleciły rodzicom zabranie dzieci z przedszkoli i szkół. Temperatura powietrza w Czelabińsku wynosi minus 18 stopni Celsjusza. Świadkowie mówią, że włączały się alarmy samochodowe; odnotowano przerwy w działaniu telefonów komórkowych. „O godz. 11 czasu lokalnego (godz. 6 czasu polskiego) mieliśmy liczne zgłoszenia różnych urazów, zranień i kontuzji” – cytuje agencja Interfax źródło w administracji obwodu czelabińskiego. Większość poszkodowanych to osoby pokaleczone obłamkami szyb. Wśród rannych jest około 100 dzieci. W Czelabińsku krążą pogłoski, że wieczorem nad miastem pojawią się kolejne meteoryty. Wcześniej mówiono tam, że nad Czelabińskiem eksplodował samolot wojskowy uzbrojony w rakiety. Władze apelują do mieszkańców, by nie wierzyli plotkom i nie ulegali panice. Zapewniają również, że poziom promieniowania w regionie jest w normie. Do regionów dotkniętych przez deszcz meteorytów skierowano 21 tys. ratowników. Przedstawiciel Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Jurij Burenko na specjalnej konferencji stwierdził, że deszcz meteorytów na Uralu został wywołany przez odłamki asteroidy, która znajduje się blisko Ziemi. Podobną opinię wyraził astronom z Petersburga Siergiej Smirnow. Rosyjski ekspert nie wykluczył także, że asteroidzie towarzyszą mniejsze fragmenty kosmicznej materii, które w postaci deszczu meteorytów mogą jeszcze spaśna ziemię.
Grunty rolne drożeją
W 2012 r. ceny gruntów rolnych sprzedawanych przez Agencję Nieruchomości Rolnych (ANR) wzrosły o 12 proc. W 2012 r. średnia cena 1 ha gruntów rolnych wyniosła 19 288 zł. W 2011 r. było to 17 165 zł.Widoczna jest duża dysproporcja cen między regionami. W najdroższych województwach, czyli dolnośląskim, wielkopolskim i kujawsko-pomorskim ceny osiągały poziom ponad 24 tys. zł/ha, natomiast na terenie województw świętokrzyskiego, lubelskiego i lubuskiego były prawie dwukrotnie niższe i wynosiły nie więcej niż 13,5 tys. zł/ha. Najwyższe średnie ceny uzyskiwano dla nieruchomości o powierzchni 300 ha i więcej – 21,3 tys. zł/ha, oraz dla działek do 1 ha – 20,5 tys. zł/ha. Najtaniej można było kupić grunty o obszarze od 1 do 10 ha – 16,2 tys. zł/ha. Na wzrost cen wpływa dosyć dobra sytuacja ekonomiczna w rolnictwie, system dopłat bezpośrednich i innych form wsparcia w ramach wspólnej polityki rolnej m.in. dofinansowanie zakupów ziemi przez rolników poprzez dopłaty ARiMR do oprocentowania kredytów i rozkładanie przez ANR ceny sprzedaży na raty. Kupno ziemi rolnej od ANR na preferencyjny kredyt z banku lub na niskooprocentowane (2 proc.) raty możliwe będzie – zgodnie z ustaleniami UE – maksymalnie do końca 2013 r. W związku z tym również w tym roku można się spodziewać dalszych wzrostów cen.
W 2011 r. Agencja sprzedała 125 tys. ha, a w 2012 r. ponad 132 tys. ha. Najwięcej ziemi sprzedano w województwach: zachodniopomorskim (14,8 tys. ha) i warmińsko-mazurskim (14,3 tys. ha). Natomiast najmniej na terenach województw: mazowieckiego (2,9 tys. ha) i łódzkiego (2,9 tys. ha).
Zakochanym trudniej uzyskać kredyt?
Czy bycie w związku ma wpływ na możliwość uzyskania kredytu? Z danych zebranych przez Expandera wynika, że przy takich samych dochodach para dostanie mniejszy kredyt niż singiel. W skrajnych przypadkach dostępna kwota jest niższa o ponad 200 000 zł. Nie decyduje o tym jednak stan cywilny lecz matematyka. Im więcej osób tym wyższe koszty utrzymania, a więc mniej pieniędzy pozostaje na spłatę rat.
Teoretycznie wydaje się, że banki powinny preferować pary jako kredytobiorców. Single obarczeni są bowiem podwyższonym ryzykiem. Jeśli stracą pracę i szybko nie znajdą nowej mogą mieć problem z terminowym regulowaniem rat. Tymczasem, gdy kredyt zaciąga para, to gdy jeden współkredytobiorca zostanie zwolniony z pracy, pozostają dochody drugiego. Ryzyko problemów ze spłatą wydaje się więc mniejsze.
W praktyce dla banków ważniejsza od obaw o przyszłość jest jednak bieżąca sytuacja finansowa. Wbrew pozorom single wcale nie mają dużych problemów z uzyskaniem kredytu jeśli tylko posiadają odpowiednio wysokie dochody. Ich sytuacja jest wręcz bardzo dobra jeśli porównamy ich z parą mającą dwójkę dzieci i uzyskującą łącznie takie same dochody jak singiel. Rodzina ponosi bowiem znacznie wyższe koszty utrzymania. Mniej pieniędzy zostaje jej więc na spłatę rat.
Expander sprawdził jakie są różnice w dostępnej kwocie kredytu dla 4-osobowej rodziny z łącznym dochodem 3,5 tys. zł i zarabiającego tyle singla. Okazuje się, że tylko jeden bank – BOŚ – potraktuje rodzinę lepiej niż singla. Pozostałe rodzinie przyznają mniejszy kredyt. Widać więc wyraźnie, że obawy o to co będzie, gdy singiel straci pracę mają niewielkie znacznie. Banki, które najbardziej „nie lubią” opisanej przez nas rodziny to Deutsche Bank, Raiffeisen Polbank i BPS. Ten pierwszy w ogóle nie udzieli jej kredytu. Singlowi z takim samym dochodem przyzna natomiast 220 000 zł. Bank BPS i Raiffeisen Polbank co prawda przyznają jej kredyt, ale kwota będzie bardzo niska – odpowiednio 52 000 zł i 80,8 tys. zł. Tymczasem singiel nie ma powodów do obaw. W Raiffesien Polbank otrzyma 308 tys. zł czyli aż o 227 tys. zł więcej. Możemy też wskazać banki, które najbardziej „nie lubią” singli. Są to wspomniany już BOŚ, a także Nordea i Credit Agricole. W przeciwieństwie do Deutsche Bank, BOŚ w ogóle nie udzieli kredytu singlowi, a przyzna go rodzinie. Nordea i Credit Agricole naszemu singlowi przyznają co prawda kredyt, ale kwota będzie wynosiła zaledwie ok. 223 tys. zł. To najmniej że wszystkich banków. Dla porównania w PKO BP, SGB i Alior Banku singiel dostanie nieco ponad 320 tys. zł, czyli ponad 100 tys. zł więcej.
Przeciwko jednolitemu patentowi europejskiemu
Jednolity patent europejski jest niekorzystny dla Polski, ponieważ faworyzuje duże koncerny, a polska gospodarka jest oparta głównie na małych i średnich przedsiębiorstwach – uważają eksperci, którzy uczestniczyli w czwartek w debacie zorganizowanej przez FOR. Forum Obywatelskiego Rozwoju zorganizowało debatę nt. jednolitego patentu europejskiego. Ma on – jak tłumaczy Komisja Europejska – zmniejszyć koszty ochrony patentowej dla firm. Według KE uzyskanie europatentu ma kosztować w ciągu pierwszych 12 przejściowych lat ok. 6,5 tys. euro, a później – 5 tys. Tymczasem teraz uzyskanie w 27 krajach UE europejskiego patentu (udzielanego w ramach Europejskiej Konwencji Patentowej – EPC) to wydatek rzędu ponad 36 tys. euro.
Ekspert w zakresie prawa własności intelektualnej, prof. Aurelia Nowicka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu uważa, że beneficjentami europatentu będą gospodarki i firmy z państw zaawansowanych technologicznie, a pozycja firm działających w Polsce ulegnie pogorszeniu. „Nowe rozwiązania nie zapewniają właściwej równowagi między interesami silnych użytkowników systemu patentowego a interesem publicznym państw takich jak Polska, mających słabszy potencjał rozwoju innowacyjności i mniejsze środki – publiczne i prywatne – na badania i rozwój” – podkreśliła Nowicka.
Członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego prof. Stanisław Sołtysiński powiedział, że nie wiadomo, w jakim zakresie w systemie europatentu będzie miało zastosowanie prawo krajowe poszczególnych państw europejskich.
Opel zwiększa inwestycje na Węgrzech
Przez ostatnie miesiące Opel nie miał szefa. Poprzedni szef Opla Karl-Friedrich Stracke nagle podał się do dymisji w połowie zeszłego roku. Przez ostatnie miesiące Opel nie miał szefa. Poprzedni szef Opla Karl-Friedrich Stracke nagle podał się do dymisji w połowie zeszłego roku. (Wyborcza.biz) Niemiecka spółka General Motors zainwestuje 130 mln euro w rozbudowę swojej fabryki silników w węgierskim mieście Szentgotthard. Opel zbuduje tam także nową fabrykę silników Diesla. – To inwestycja bez precedensu – cieszył się premier Węgier Viktor Orbán na konferencji prasowej z wiceprezesem Opla Joachimem Koschnicke. We wtorek wieczorem w Budapeszcie ta niemiecka spółka amerykańskiego koncernu GM zapowiedziała, że rozbuduje swoją fabrykę silników w węgierskim mieście Szentgotthard. We wrześniu zeszłego roku otwarto ten zakład zbudowany kosztem 500 mln euro, a do 2015 r. ma planowo zatrudnić w nim 800 pracowników. Teraz Opel zapowiedział, że dodatkowo zainwestuje w Szentgotthard 130 mln euro, aby zwiększyć jego powierzchnię o 1600 m kw. i produkcję silników o 100 tys. sztuk rocznie. Ta dodatkowa inwestycja pozwoli zatrudnić kolejne 160 pracowników. – To będzie jedna z najnowocześniejszych w świecie fabryk silników – podkreślił Koschnicke. Wkrótce w Szentgotthard Opel zamierza jeszcze otworzyć nową fabrykę silników Diesla – poinformowało biuro prasowe premiera Węgier. W 2012 r. fabryka Opla na Węgrzech wyprodukowała 293 tys. silników, o 30 proc. więcej niż rok wcześniej.
Co z nieruchomościami PKP SA
Grupa PKP zapyta w najbliższym czasie samorządy, przejęciem których kolejowych obiektów byłyby zainteresowane. Na podstawie odpowiedzi chce m.in. ustalić kolejność i tryb ich przekazywania, a także lobbować za zmianą ustawy, która pozwoliłaby rozszerzyć ten proces. Jak poinformował w środę w Sosnowcu dyrektor zarządzający ds. nieruchomości w PKP SA Jarosław Bator, prawdopodobnie już w przyszłym tygodniu firma wyśle do samorządów lokalnych i wojewódzkich listy z prośbą o informacje, które kolejowe nieruchomości samorządy chciałyby pozyskać oraz jakie mają plany ich zagospodarowania. „Mamy ogromny zasób nieruchomości. Nie zawsze jesteśmy w stanie w tej masie ponad 100 tys. ha i ponad 100 tys. działek zidentyfikować, kto co na dany dzień potrzebuje” – wyjaśnił Bator. W środę w Sosnowcu dyrektor odpowiedzialny w Grupie PKP za nieruchomości spotkał się z samorządowcami z Zagłębia Dąbrowskiego, aby – jak mówił – przedstawić im obecną filozofię firmy oraz jej aktualną ofertę dla samorządów. „Dworca w Katowicach nie oddamy, ale wszelkimi nieruchomościami, którymi lepiej zajmie się samorząd i które są dla nas wątpliwej wartości komercyjnej, bardzo chętnie się podzielimy” – zadeklarował. Zastrzegł jedynie, że PKP – jako spółka prawa handlowego – nie mogą prowadzić działań, które z ich perspektywy są niegospodarnością. Nie mogą więc np. wyremontować obiektu po to, by przekazać go samorządowi. Nie mogą też przekazać nieruchomości nieodpłatnie – poza przypadkami określonymi ustawą o komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji PKP. Zgodnie z obecnym jej kształtem, spółka ma kilka możliwości zbywania nieruchomości na rzecz samorządów. Najkorzystniejsza dla niej – o ile są chętni – jest sprzedaż (w przypadku sprzedaży na cele publiczne samorząd może być preferowanym nabywcą). Kolej może też jednak np. przenieść na gminę prawo do nieruchomości w zamian za zaległości podatkowe. Nieodpłatne przekazywanie dworców i linii kolejowych jest obecnie możliwe wyłącznie na cele związane z inwestycjami w dziedzinę transportu. Spółka chciałaby przekazywać swoje nieruchomości także na inne cele publiczne, dlatego dąży do zmiany ograniczającego to prawa. „Chcielibyśmy, aby było jasne: gmino, potrzebujesz na własne cele dworca, albo innej nieruchomości (…) – daj nam proszę znać, co byś chciała i na jakie cele. Nam to posłuży jako uzasadnienie dla naszego właściciela i dla władz ustawodawczych do zmiany ustawy” – wyjaśnił Bator. „Ministerstwo jest przychylne naszym postulatom. Na razie zbieramy informacje i będziemy lobbować za zmianą” – dodał. Spółka chciałaby, aby zbieranie danych od samorządów potrwało najwyżej kilka miesięcy – żeby z inicjatywą zmiany ustawy wystąpić jeszcze w tym półroczu. Obecnie PKP SA zarządza – w ogromnej większości w ramach wieczystego użytkowania – ok. 2,5 tys. obiektów dworcowych, z których ok. 1,9 tys. nie pełni już swoich funkcji. Tylko ok. 220 dworców uczestniczy obecnie w obsłudze przewozów międzywojewódzkich i międzynarodowych, a kolejnych ok. 380 obsługuje przewozy regionalne.
Będzie więcej taniej ziemi
132 tys. hektarów państwowej ziemi sprzedała w ubiegłym roku Agencja Nieruchomości Rolnych. Wpływy z tego tytułu do budżetu wyniosły ponad 2,5 mld zł. W 2013 r. ANR zamierza sprzedać 125 tys. ha – poinformowało biuro rzecznika prasowego. Resort rolnictwa chce przyspieszyć wykup taniej ziemi Chcemy, żeby jak najwięcej ziemi do 2016 roku trafiło do polskich rolników – zapowiada Kazimierz Plocke, wiceminister rolnictwa. Już za trzy lata obcokrajowcy będą mogli bez ograniczeń kupować polskie grunty. Resort rolnictwa w ciągu najbliższych miesięcy przedstawi do konsultacji społecznych projekt ustawy ułatwiającej dostęp do ziemi polskim gospodarzom, zwłaszcza młodym rolnikom. „Ten doskonały wynik to efekt przyspieszenia prywatyzacji wszystkich składników majątku Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa, a w szczególności: gruntów rolnych, terenów inwestycyjnych” – wyjaśnia Agencja. Sprzedaż nieruchomości odbywa się w drodze przetargów ograniczonych i nieograniczonych oraz bezprzetargowo, głównie na rzecz dzierżawców. W sumie w 2012 r. sprzedano 132 tys. ha wobec 125 tys. ha w 2011 r. Zainteresowanie zakupem ziemi jest duże, mimo że ceny gruntów systematycznie rosną. Średnia cena uzyskana w ubiegłym roku wyniosła 19 288 zł za 1 hektar, czyli była o 12 proc. wyższa niż rok wcześniej. Sprzedaży ziemi sprzyjają niezwykle korzystne warunki jej nabycia. Do końca grudnia 2013 r. rolnicy mogą skorzystać m.in. z możliwości rozłożenia przez ANR płatności na roczne lub półroczne raty z preferencyjnym oprocentowaniem w wysokości 2 proc. rocznie, na okres do 15 lat, przy wpłacie przez nabywającego jedynie 10 proc. ceny nieruchomości przed zawarciem umowy – podkreśla Agencja.
Tak dobry wynik sprzedaży, a także wyższe wpływy z dzierżawy przełożyły się na dobre wyniki finansowe. Wpływy ANR w 2012 r. wyniosły ponad 2 mld 579 mln zł, czyli były o 5 proc. większe niż w 2011 r. (2 mld 449 mln zł). Wpłaty ANR do budżetu państwa w 2012 r. wyniosły 1 mld 717 mln zł i były o 8 proc. wyższe od planowanych. Agencja zasila od 2006 r. Fundusz Rekompensacyjny, z którego są realizowane wypłaty rekompensat dla zabużan. Od 2006 r. do końca 2012 r. ANR wpłaciła do Funduszu 2 mld 935 mln zł.
Więcej na ten temat Według danych Agencji Nieruchomości Rolnych grunty rolne w Polsce zdrożały w ciągu roku o 12 proc. i według prognoz tej instytucji należy się spodziewać dalszych wzrostów cen. więcej »
W 2013 r. ANR planuje sprzedać 125 tys. ha, ale zaoferuje ponad 200 tys. ha gruntów. Agencja planuje, że tegoroczne wpływy wyniosą 2 mld 32 mln zł. Obecnie w Zasobie Własności Rolnej Skarbu Państwa jest prawie 1,8 mln ha, w tym 1,3 mln ha znajduje się w dzierżawie, a ok. 319 tys. ha może być sprzedane. Najwięcej państwowej ziemi jest na terenie województw: zachodniopomorskiego, wielkopolskiego, dolnośląskiego i warmińsko-mazurskiego
Zarabiać na użytkowaniu wieczystym
Skokowo rosną opłaty za użytkowanie wieczyste. I jest coraz mniej gruntów przeznaczonych do takiego użytkowania – wynika z sondy przeprowadzonej przez DGP. Od co najmniej kilku lat użytkownicy wieczyści zaskakiwani są drastycznymi podwyżkami opłat, które ustanawiają gminy. Nowe stawki bywają wyższe nawet o tysiąc procent od starych. Dla wielu miast wpływy z tytułu opłat za użytkowanie wieczyste w 2012 r. były rekordowo duże na przestrzeni ostatnich lat. Łódź zarobiła na nich 43,3 mln zł – dla porównania w 2010 r. wpływy te wyniosły ok. 32,3 mln zł. – W zeszłym roku zaktualizowanych zostało około 1700 nieruchomości, w tym nieruchomości gospodarcze, zabudowane budynkami jednorodzinnymi oraz zabudowane budynkami wielolokalowymi – mówi Agata Magin-Małaczek z biura prasowego łódzkiego urzędu. Dodaje, że wzrost opłat rocznych wynosi 200-500 proc. Warszawa wstępnie wyliczyła, że w zeszłym roku ściągnęła z wieczystego ponad 401 mln zł. O prawie 40 mln zł więcej niż w 2010 r. Z kolei Gdańsk wypowiedział 11,7 tys. dotychczasowych opłat rocznych, dzięki czemu zarobił 37,1 mln zł (ponad 8 mln zł więcej niż dwa lata wcześniej). Wpływy miast rosną, choć z danych GUS wynika, że maleje powierzchnia gruntów przekazywanych w użytkowanie wieczyste. Jeszcze w 2005 r. było to niemal 93 tys. ha, a w 2011 r. – 81,4 tys. ha. Miasta z nawiązką rekompensują to sobie właśnie dzięki ustalanym na nowo opłatom. Tempo wzrostu stawek przyprawia o zawrót głowy. Przykład – przyszłe opłaty dla dzielnicy Bydgoskie Przedmieście w Toruniu. Opłata dla udziału związanego z własnością garażu wynosiła 7,15 zł i obowiązywała od 1998 r. Według aktualnej wyceny opłata będzie wyglądać następująco: w 2013 r. – 14,30 zł, w 2014 r. – 70,58 zł, a w 2015 r. – 126,86 zł. Natomiast w Lublinie w 2015 r. opłaty roczne w 25 nieruchomościach zabudowanych zespołami garaży wzrosną docelowo o ok. 120 proc. – A w 50 nieruchomościach zabudowanych budynkami jednorodzinnymi opłaty pójdą w górę od 450 do 1000 proc. w 2015 r. – wylicza rzecznik miasta Beata Krzyżanowska. Dlaczego tak dużo? Miasta tłumaczą się, że poprzednie aktualizacje dokonywane były w latach 90. A od tego czasu wartość gruntów wzrosła. – Podstawą aktualizacji opłaty jest operat szacunkowy wykonany przez rzeczoznawcę. Miasto corocznie aktualizuje opłaty gruntów stanowiących jego własność – tłumaczy Agata Magin-Małaczek. Dokręcanie śruby mieszkańcom opłatami coraz częściej wpływa na ich decyzje, co dalej z użytkowanym gruntem zrobić. – W wielu przypadkach aktualizacja opłat rocznych wpłynęła mobilizująco na użytkowników wieczystych, którzy w jej następstwie zdecydowali się na przekształcenie tego prawa w prawo własności – wskazuje Filip Pietrzyk, dyrektor wydziału gospodarki nieruchomościami i geodezji kieleckiego ratusza. Wtedy obie strony pozbywają się problemów. Mieszkaniec nie będzie zaskakiwany nowymi opłatami, a miasto nie musi kolejny raz powoływać rzeczoznawcy i wojować z użytkownikami wieczystymi o zasadność podwyżek.
Rynek nieruchomości wśród najatrakcyjniejszych
Warszawa zajęła dziesiąte miejsce w rankingu perspektyw inwestycyjnych na rynku nieruchomości w Europie. Z opracowania Emerging Trends in Real Estate Europe 2013 firmy doradczej PwC i Urban Land Institute (ULI) wynika, że stolica Polski wyprzedziła miasta Europy Środkowo-Wschodniej, a także m.in. Wiedeń, Rzym i Madryt. Na tle dwudziestu siedmiu europejskich miast Warszawa jest nadal atrakcyjna dla inwestorów z branży nieruchomości komercyjnych. Nie jest jednak tak dobrze jak przed rokiem, kiedy to stolica Polski zajmowała trzecią pozycję. – Spadek pozycji Warszawy jest powodowany tym, że miasta ze stabilnych gospodarczo państw takich jak Monachium, Berlin, Hamburg oraz Londyn poprawiły swoje notowania na tle Warszawy w porównaniu z rokiem ubiegłym. Polska jest nadal ceniona przez światowych inwestorów. Wynika to nie tylko z wielkości oraz płynności rynku, ale również z poczucia dobrego stosunku jakości do ceny. Dodatkowo, wraz z rosnącą siłą polskiej gospodarki (20 gospodarka na świecie) oraz rozwojowi rynku kapitałowego, Warszawa jest biznesowym i finansowym centrum naszego regionu – mówi Kinga Barchoń, dyrektor w zespole ds. nieruchomości PwC. W kategorii inwestycji w nowe nieruchomości, Warszawa zajęła 8. miejsce (w poprzednim roku 6.) – najwyższe wśród metropolii Europy Środkowej (Praga zajęła 17. pozycję, a Budapeszt 26.). W rankingu dotyczącym perspektyw dla działalności deweloperskiej Warszawa uplasowała się na 6. miejscu (Praga na 18., a Budapeszt – na 23. pozycji). – Inwestorzy, tak jak i w poprzednim badaniu spodziewają się wzrostu znaczenia Warszawy
dla rynków kapitałowych na tle innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Podstawowymi argumentami są tu rozmiary naszego rynku – Polska jest największym krajem regionu – oraz ma relatywnie wysokie tempo wzrostu gospodarczego. Polska jest uważana za jeden z najbardziej dojrzałych rynków usług wspólnych w Europie, i 5-y na świecie (Kraków był 11-y a Wrocław 78-y w rankingu destylacji centów usług wspólnych wg 2012 Tholons Top 100 outsourcing destinations). Atutem jest także postrzeganie naszego kraju jako ważnego centrum logistycznego Europy. Polska, ze względu na swoje centralne położenie, jest głównym punktem dystrybucyjnym łączącym Europę Wschodnią i Zachodnią, cały czas wykorzystujemy też fundusze europejskie na ulepszanie infrastruktury drogowej – dodaje Kinga Barchoń z firmy doradczej PwC.
Najlepszym rodzajem inwestycji w Warszawie – zdaniem inwestorów – będą w 2013 r. powierzchnie handlowe (8. miejsce w tym segmencie), oraz w drugiej kolejności powierzchnie biurowe (6. miejsce w tym segmencie). W rankingu perspektyw inwestycyjnych na rynku nieruchomości w Europie najwyżej ocenione zostały Monachium, Berlin i Londyn. Najgorzej postrzegane są nadal miasta z krajów znajdujących się w centrum kryzysu ekonomicznego z 2008 roku – Ateny, Lizbona, Dublin, Madryt i Barcelona. – Pięć lat od początku kryzysu finansowego inwestorzy nadal bardzo ostrożnie podchodzą do inwestowania kapitału. Skupiają się więc na miastach niskiego ryzyka znajdujących się w państwach o stabilnych gospodarkach – przekonuje Joe Montgomery, dyrektor naczelny ULI Europe. Około 80 proc. przedsiębiorców ankietowanych przez twórców raportu jest przekonanych, że kryzys strefy euro otworzył przed ich firmami nowe możliwości. Ten względny optymizm jest studzony powszechnie panującym przekonaniem, że w roku 2013 nie nastąpi istotna ogólna poprawa ani w zakresie gospodarki europejskiej, ani na rynku nieruchomości. Ankietowani wyrażali się z większym pesymizmem na temat perspektyw rynków nieruchomości w miastach niż w którymkolwiek z wcześniejszych badań prowadzonych przez firmę doradczą PwC oraz ULI, a 45 proc. respondentów przewiduje stagnację inwestycyjną do 2017 r. Jednym z problemów w sektorze jest dostępność finansowania oraz szacowana luka kredytowa w przedziale 350-600 mld funtów spowodowana kontynuacją strukturalnego ograniczania finansowania nieruchomości komercyjnych przez banki. Raport pokazuje, że niemal 43 proc. firm trudniej było w roku 2012 uzyskać finansowanie, natomiast 56 proc. sektora spodziewa się, że w roku 2013 finansowanie będzie mniej dostępne zarówno dla potrzeb refinansowania, jak i nowych inwestycji. Pesymizm ten jest szczególnie odczuwany w Portugalii, Grecji i krajach Beneluksu, chociaż ograniczenie dostępności finansowania jest także spodziewane w Hiszpanii, Włoszech i Turcji. Natomiast w Wielkiej Brytanii ponad 60 proc. firm spodziewa się niezmienionych lub lepszych możliwości finansowania, mimo że pojedyncze banki nadal niechętnie zgadzają się na status jedynego finansującego w przypadku transakcji powyżej 50 mln funtów. – inwestorów, deweloperów, finansistów i zarządców nieruchomości.
Rynek mobilnych systemów operacyjnych
Firma analityczna Gartner ujawniła wczoraj swój kwartalny raport na temat rynku smartfonów. Jak można się było spodziewać, wśród producentów, na pierwszych dwóch miejscach uplasował się Samsung oraz Apple. I nic nie wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości cokolwiek miało się zmienić. Prawdziwa walka trwa o miejsce trzecie. W ostatnim kwartale ubiegłego roku obie firmy zagarnęły dla siebie łącznie 52 procent całego rynku smartfonów. W tym czasie Samsung sprzedał 64,5 miliona urządzeń podczas gdy Apple może pochwalić się sprzedażą na poziomie 43,5 milionów iPhone’ów. Obie firmy mają bardzo mocną pozycję na rynku smartfonów (choć dane wskazują, że Samsung jeszcze bardziej umocnił się na pozycji lidera tego segmentu rynku), ale prawdziwym zaskoczeniem jest trzecie miejsce w rankingu, które zajmuje aktualnie Huawei. Chińska firma po raz pierwszy pojawiła się tak wysoko w zestawieniu producentów. Choć Chińczycy sprzedali w ostatnim kwartale ubiegłego roku ponad 27 milionów smartfonów, nie mogą być jeszcze pewni zdobytej przez siebie pozycji. – Nie ma żadnego producenta, który może pewnie zająć trzecie miejsce w światowym rankingu sprzedaży smartfonów – pisze analityk Gartnera Anshul Gupta. – Sukces Apple i Samsunga oparty jest w takim samym stopniu na sile ich marek, jak i na ich produktach. Ich bezpośrednia konkurencja (…) nie posiada tak rozpoznawalnej marki wśród klientów, którzy, w ciężkich warunkach ekonomicznych, wybierają przede wszystkim produkt tańszy. Dla odmiany dane dotyczące mobilnych systemów operacyjnych nie pozostawiają żadnych wątpliwości – smartfony Androidem stoją. System operacyjny Google zainstalowany był w 69,7 procentach urządzeń sprzedanych w ostatnim kwartale minionego roku (wzrost o 18,4 proc. w porównaniu do ostatniego kwartału roku 2011). Drugie miejsce zajmuje iOS, którego udział w rynku wynosi 20,9 proc. (spadek o 2,7 proc.). Przepaść pomiędzy liderami a peletonem mobilnych systemów operacyjnych jest ogromna. Trzecie miejsce zajmuje BlackBerry z udziałem w rynku na poziomie 3,5 proc. (spadek o 5,3 proc.). Jak widać wysiłki Microsoftu nie przyniosły jeszcze wymiernych rezultatów ponieważ Windows Phone może pochwalić się udziałem w rynku w wysokości 3 proc. (wzrost o 1,2 proc.). Gartner prognozuje jednak, że walka o trzecie miejsce wśród mobilnych systemów operacyjnych rozegra się w tym roku. – 2013 będzie rokiem wyłonienia się trzeciego ekosystemu, a walka pomiędzy BlackBerry10 a Windows Phone będzie się intensyfikować – twierdzi Gupta. – Operatorzy i sprzedawcy czują presję silnego wzrostu Androida, dlatego alternatywne systemy operacyjne takie jak Tizen, Firefox, Ubuntu czy Jolla będą starały się wyrobić sobie pozycję opłacalnych alternatyw.
Drogowcy planują inwestycje, kolejarze mają problem
GDDKiA chce zacząć wydawać nowe środki w 2014 r., PKP PLK – najwcześniej w 2016 r. Pieniądze na inwestycje kolejowe i drogowe. Z budżetu UE na lata 2014–2020 Polska dostanie 106 mld euro, z czego na politykę spójności, z której finansowane są inwestycje infrastrukturalne – 73 mld euro. Wyniki negocjacji unijnych spowodowały przyspieszenie planów inwestycyjnych w GDDKiA i popłoch w PKP Polskie Linie Kolejowe. Inwestycje dofinansowywane z obecnego budżetu UE trzeba zakontraktować do końca 2013 r., a pieniądze wydać do końca 2015 r. GDDKiA nie ma z tym problemów. Z 40,8 mld zł dostępnej alokacji z programu PO IiŚ UE zrefundowała drogowcom dwie trzecie, ale kwota zakontraktowanych środków sięgnęła 99 proc. Na kolei jest dramat. Z dostępnych 21,5 mld zł PKP PLK wydały niespełna 12 proc., a zakontraktowały 55 proc. GDDKiA zapowiada pierwsze przetargi na pieniądze z budżetu 2014–2020 w połowie roku. – Planujemy rozpoczynanie 10–15 projektów rocznie, żeby zminimalizować ryzyko skumulowania wydatków na materiały i wzrostu cen – mówi DGP Lech Witecki, p.o. generalny dyrektor dróg krajowych i autostrad. – Jako pierwszy zostanie ogłoszony przetarg na obwodnicę Marek na trasie S8. Następna będzie autostrada A1 z Tuszyna do Pyrzowic. W tym roku powinny ruszyć przetargi na drogę ekspresową S7 z Warszawy do Gdańska – ujawnia.
Brakujący odcinek A1 pochłonie ok. 7,5 mld zł, a obwodnica Marek – 1,1 mld zł. W 2014 r. mają ruszyć przetargi na S7 między Warszawą a Krakowem i S5 między Poznaniem a Wrocławiem. W 2015 r. – pozostałe do modernizacji odcinki S7 Warszawa – Kraków i S19 z Lublina do Rzeszowa. Kolejarze mają na głowie inne problemy. – Do końca 2015 r. mamy czas na wydanie pieniędzy z obecnej perspektywy 2007–2013. Najbliższe lata wykorzystamy na przygotowanie projektów. Dopiero w 2016 r. powinny ruszyć inwestycje z nowego unijnego budżetu – przyznaje Marcin Mochocki z PKP. Jak przyznał, nie ma dziś inwestycji kolejowej realizowanej w trybie „projektuj i buduj”, która nie miałaby minimum roku opóźnienia. W nowej perspektywie kolej chce zmodernizować linię między Lublinem a Otwockiem i zbudować Rail Baltica na odcinku Sadowne – Białystok. PKP planuje też modernizację linii Szczecin – Poznań i Wrocław – Kłodzko. W spółkach PKP – odwrotnie niż w GDDKiA – zanosi się jednak na zmianę polityki przetargowej. Największe przetargi kolejowe zostały rozstrzygnięte na poziomie 40–50 proc. kosztorysu, a zaawansowanie prac jest niewielkie. Według informacji DGP wykonawcy kalkulują, czy nie opłaca się bardziej zejść z budów i zapłacić kary. Kolej widzi problem. Jak powiedział DGP wiceprezes PKP Piotr Ciżkowicz, są przymiarki do zmiany kryteriów, tak by w przypadku inwestycji z lat 2014–2020 wykonawca nie był wybierany wyłącznie na podstawie kryterium ceny.
Program kredytowy dla małych firm
W ciągu najbliższego miesiąca Bank Gospodarstwa Krajowego uruchomi liczony w miliardach złotych program gwarancji kredytowych dla małych i średnich firm. Dzięki nim przedsiębiorcom ma być znacznie łatwiej o kredyty obrotowe. Małe firmy nigdy nie miały łatwo w bankach – ze statystyk prowadzonych przez działy kontroli ryzyka wynika niezbicie, że ich kredytowanie jest dla banków bardziej ryzykowne niż pożyczanie np. na mieszkania. O ile odsetek kredytów niespłacanych terminowo w całej branży bankowej wynosi ok. 8,8 proc., o tyle w kredytach firmowych jest to 11,9 proc., a wskaźnik liczony tylko dla małych i średnich firm byłby jeszcze wyższy. Trudną sytuację firm chce zmienić Bank Gospodarstwa Krajowego (BGK), uruchamiając program poręczeń kredytowych dla firm z sektora MŚP. Celem jest uchronienie ich przed kłopotami z płynnością finansową. To część większego antykryzysowego programu rządowego. Przewiduje on m.in. zwiększenie wydatków na aktywizację bezrobotnych (w 2013 r. będzie to 4,7 mld zł, o 1,2 mld zł więcej niż rok wcześniej). Już w lutym przyjęto projekt zmian w kodeksie pracy, który wprowadza ruchomy czas pracy i wydłuża okres rozliczeniowy czasu pracy. Gotowy jest też projekt ustawy o ochronie miejsc pracy. Zakłada on, że przy 15-proc. spadku obrotów przedsiębiorcy dostaną dopłaty do pensji pracowników. Jak mają wyglądać te poręczenia? Będą one dotyczyły wyłącznie kredytów obrotowych, które firmy zaciągają na finansowanie bieżących potrzeb. Gwarancji nie będzie można wykorzystać w ramach kredytu inwestycyjnego. Gwarantem kredytu w 60 proc. wykorzystanego przez firmę limitu będzie BGK, czyli de facto polski rząd (BGK to bank w 100 proc. państwowy). Bank pożyczający pieniądze bierze na siebie 40 proc. ryzyka. W razie kłopotów pożyczkobiorcy bank może w ciągu dwóch tygodni odzyskać 60 proc. wierzytelności od BGK. – To będzie najlepiej działająca ścieżka ograniczania ryzyka kredytowego w bankach komercyjnych – mówi „Gazecie” dyr. Hanna Wiśniewska z BGK. Jej zdaniem częściowa gwarancja państwowego banku będzie poważnym czynnikiem zachęcającym banki do pożyczania firmom. – W razie kłopotu z odzyskaniem pieniędzy części kredytu gwarantowanej przez BGK bank nie będzie musiał nawet wpisywać w rezerwy – dodaje Wiśniewska. Negocjacje z BGK na temat przystąpienia do programu prowadzi 15 banków. Zdaniem przedstawicielki BGK na razie nie są jeszcze uzgodnione limity, które BGK przyzna poszczególnym bankom. W sumie przedsiębiorcy klienci banków będą mogli liczyć na objęcie gwarancjami kredytów obrotowych o wartości przynajmniej kilku miliardów złotych. To oczywiście niewielka kwota w porównaniu z całym zadłużeniem firm w bankach (ponad 300 mld zł), ale BGK i tak liczy, że z gwarancji skorzysta ok. 50 tys. małych i średnich firm. Najważniejsze, że gwarancje będą darmowe, tzw. przedsiębiorcy nie będą płacili za to, że ich kredyt będzie objęty dodatkową gwarancją. To różni obecny program od podobnego, który BGK uruchomił w 2009 r. Wtedy BGK uruchomił gwarancje kredytowe, ale przedsiębiorcy musieli za nie płacić na komercyjnych zasadach. – Tamte gwarancje nie cieszyły się zbyt wielkim zainteresowaniem – przyznaje dyr. Wiśniewska z BGK. Teraz przez pierwszy rok przedsiębiorca ma nie płacić za gwarantowanie spłaty swoich długów ani grosza, a w kolejnych latach korzystania z programu opłata ma być symboliczna, najpewniej nie przekroczy 0,5 proc. od gwarantowanej kwoty.
Warszawa wystawia część Placu Defilad na sprzedaż
Za niecały miesiąc zaczynają się największe „targowiska nieruchomości” w Europie – targi MIPIM w Cannes. Warszawa po raz pierwszy będzie tam szukać chętnych do budowy na placu Defilad. A deweloperzy będą starali się przekonać, że miasto wciąż broni się przed kryzysem. MIPIM w Cannes to największe targi inwestycyjne w Europie. Są bardziej imprezą towarzysko-promocyjną, niż stricte biznesową. Umów się tu raczej nie negocjuje, ani nie podpisuje – bardziej chodzi w nich o zdobycie uwagi. Warszawa próbowała tu przez ostatnie lata wykorzystywać zainteresowanie Polską, jako współgospodarzem Euro 2012. Mistrzostwa to jednak przeszłość, więc miasto w końcu zrezygnowało z piłkarskich akcentów na swoim stoisku. W tym roku punktem zaczepienia jest planowany na koniec roku szczyt klimatyczny, czyli konferencja ONZ ds. zapobiegania zmianom klimatu. W Cannes Warszawa chce się przy tej okazji chwalić zielonym budownictwem, a więc inwestycjami, które uzyskały lub są w trakcie zdobywania certyfikatów LEED i BREEAM. – Stolica Polski jest liderem wśród metropolii regionu Europy Środkowo-Wschodniej pod względem liczby metrów kwadratowych nowopowstających budynków biurowych, które ubiegają się o certyfikaty ekologiczne – podkreśla przy tej okazji ratusz. I dodaje, że największy „zielony” budynek w regionie znajduje się w Warszawie – jest nim wieżowiec Rondo 1. To samo stoisko, ta sama oferta – na tegorocznych targach inwestycyjnych w Cannes Warszawa nie pochwali się właściwie niczym nowym. Jak co roku, miasto chce w Cannes promować nieruchomości przeznaczone na sprzedaż. W tym roku będą to m.in. Serek Bielański (27 tysięcy metrów kwadratowych w sąsiedztwie stacji Metro Słodowiec) i – po raz pierwszy – fragment placu Defilad. Konkretnie działka położona przy Marszałkowskiej, na której kiedyś planowano budowę galerii handlowej wspólnie z kupcami z KDT. W planie zagospodarowania przestrzennego zapisano tu niską zabudowę z przeznaczeniem na usługi i kulturę. Wolna od roszczeń działka ma być wystawiona na przetarg jeszcze w tym roku, a planowana przez miasto cena wywoławcza to 70 milionów złotych. Dla władz Warszawy jej sprzedaż to sprawa prestiżowa – zabudowę placu Defilad Hanna Gronkiewicz-Waltz obiecywała jeszcze przed pierwszą kadencją. Potem wdała się w żmudną procedurę zmiany obowiązującego planu miejscowego po to, by dodać do niego wieżowce, których nie przewidywał plan uchwalony za kadencji Lecha Kaczyńskiego. W ocenie deweloperów i analityków plac Defilad uchodzi jednak za teren trudny i skomplikowany, a przez to mniej atrakcyjny od pustych działek na Woli. W Cannes ratusz będzie sondował, czy jest szansa na zmianę tego wizerunku.
Myśl o przyszłości zanim kupisz nieruchomość
Kupno mieszkania jest najczęściej najważniejszą inwestycją w życiu człowieka, bo wiąże się ona za sporym wydatkiem finansowym. Dlatego poza aspektem zaspokojenia potrzeby bytowej, warto popatrzeć na mieszkanie również z punktu widzenia jego przyszłej użyteczności, dochodowości czy możliwości sprzedaży. Pierwsze mieszkanie jest wielkim wydarzeniem dla kupującego również, dlatego że jest najczęściej kupowane w kredycie hipotecznym. Finansowanie nieruchomości nie jest obecnie trudne do uzyskania, pod warunkiem oczywiście, że ma się średniej wysokości dochody, uzyskiwane stabilnie od kilku miesięcy, co m.in. wpływa na tzw. zdolność kredytową. Poza wyborem odpowiedniego kredytu hipotecznego, należy zwrócić również szczególną uwagę na samą nieruchomość. Radość z wizji jej posiadania powoduje, ze kupujący godzi się na wszelkie kompromisy związane z lokalizacją, sąsiedztwem, rozkładem, kondygnacją i stanem technicznym, bo są to składowe, które znacząco wypływają na cenę, a tym samym na wysokość raty kredytu mieszkaniowego. Takie poniekąd racjonalne podejście ma jednak swoje konotacje w późniejszym okresie. Przy kupnie mieszkania należy brać pod uwagę jego obecne, jak i przyszłe przeznaczenie. I tak nieruchomość kupowana w młodym wieku, przez pewien czas dobrze się sprawdza, jednak nie będzie mieszkaniem docelowym w momencie, kiedy pojawi się druga połowa i dzieci. Trzeba będzie się zastanowić czy np. w czwórkę da się mieszkać w kawalerce lub mieszkaniu dwupokojowym. Odpowiedź narzuca się sama, bo po prostu się nie da. Wtedy będzie trzeba stanąć przed decyzją o zmianie mieszkania. W takiej sytuacji najlepiej, aby to pierwsze mieszkanie było można możliwie jak najdrożej sprzedać lub jak najłatwiej wynająć. Zarówno pierwsza, jak i druga transakcja przebiegnie bezproblemowo i korzystnie, jeśli nieruchomość ulokowana będzie bliżej centrum i z funkcjonalnym rozkładem pomieszczeń. Lokalizacja mieszkania wpływa bardzo istotnie na jego cenę. Przykładowo załóżmy, że takie 40 metrowe mieszkanie kosztuje 240 000 złotych, czyli 6000 zł/m2. Jednocześnie do wyboru jest mieszkanie, też 40 metrowe, za 200 000 zł, czyli w cenie 5000 zł/m2, leżące w pewnym oddaleniu od centrum. Rata za to pierwsze mieszkanie wyniesie około 1440 zł/m-c, a za to drugie 1200 zł/m-c. Argument, że lepiej płacić ratę o 240 zł niższą jest na pierwszy rzut oka najbardziej przekonujący. Jednak w momencie, gdy za 10 lat trzeba będzie kupić mieszkanie większe i to aktualne trzeba będzie sprzedać, przyjmując wzrost wartości mieszkania zakładający tylko przyrastającą średnią 3% inflację, mieszkanie tańsze będzie warte 280 000 złotych, a droższe 336 000 złotych. Do dyspozycji pozostanie już o 56 000 złotych więcej. Dodatkowo trzeba uwzględnić fakt, że mieszkania w centrum zawsze będą drożały szybciej niż te na peryferiach. Przyjmijmy, że o 1% szybciej i da nam to cenę sprzedaży jeszcze o 20 000 złotych wyższą. Mam oczywiście świadomość, że te spekulacje są w obecnej sytuacji rynkowej tylko hipotetyczne, ponieważ ceny nieruchomości obecnie spadły i większość spodziewa się dalszych spadków. Należy jednak pamiętać, że jesteśmy świadkami największego kryzysu od lat, który najbardziej uderzył w rynek nieruchomości. Już za chwilę, czyli za rok lub dwa, ten cykl koniunkturalny znajdzie się w odwrocie i ceny nieruchomości zaczną nieodwracalnie rosnąć. I może się okazać, że te przyjęte 3% rocznie będzie założeniem zbyt asekuracyjnym i zaniżonym.
Ubezpieczenia nieruchomości nie kupuj w banku
Polisa nabyta bezpośrednio w towarzystwie ubezpieczeniowym może być nawet kilka razy tańsza niż ta od kredytodawcy. Banki kredytujące zakup nieruchomości żądają od klientów cesji z ubezpieczenia mieszkania przez cały okres spłaty zadłużenia. Większość oferuje swoje pośrednictwo w sprzedaży polis przy okazji podpisywania umowy kredytowej. Z reguły dla klientów skorzystanie z takiej oferty nie jest opłacalne. W skrajnych przypadkach ubezpieczenie sprzedawane przez bank może kosztować trzy razy tyle co oferowane bezpośrednio przez towarzystwo. Np. klient zaciągający kredyt na mieszkanie o wartości 300 tys. zł w bloku w Warszawie korzystający z oferty Deutsche Banku PBC na zakup polisy zapłaci za nią 420 zł rocznie. W Raiffeisen Polbanku składka wyniesie 306 zł rocznie, a w Banku Pekao – 300 zł. To najwyższe stawki. Taniej jest w Banku Pocztowym, BNP Paribas czy MutliBanku – od 234 do 240 zł. Najtaniej ubezpieczenie można zawrzeć w Nordea Banku – za 225 zł rocznie. Ta sama polisa bezpośrednio w ubezpieczalni będzie kosztować jedynie 142 zł w Hestii, 163 zł w Generali, 235 zł w Allianzie, 245 zł w Warcie czy 250 zł w PZU. Jeżeli klient w danej firmie ma także inne ubezpieczenie, np. samochodu, składka może być jeszcze niższa – w Hestii 106 zł, w Warcie 108 zł. Niektóre towarzystwa, które sprzedają polisty bezpośrednio i poprzez banki, w pierwszym wariancie są dużo tańsze. Np. ubezpieczenie mieszkania w Hestii kosztuje 142 zł, a za pośrednictwem Nordea Banku o ok. 80 zł więcej. U agenta PZU można kupić polisę o 50 zł taniej niż w Raiffeisenie. Ceny w bankach zależą od stawek wynegocjowanych z towarzystwami. – Dla banków sprzedaż polis to dodatkowe źródło przychodów – mówi Marcin Krasoń, analityk Open Finance. W skrajnym przypadku zakup ubezpieczenia na własną rękę może dać oszczędność rzędu 278 zł rocznie. Przy 20-letnim okresie spłaty uskłada się ponad 5,5 tys. zł. Przy nieruchomościach o większej wartości niż założone 300 tys. oszczędności mogą być jeszcze większe.
Ubezpieczyciela w każdej chwili można zmienić. – Najlepiej w rocznicę wzięcia polisy. Wtedy nie trzeba występowania o zwrot nadpłaconych składek – radzi Elżbieta Kopka z firmy Invigo. Jeżeli klient zdecydował się na pośrednictwo banku w momencie podpisywania umowy kredytowej, nie jest skazany na współpracę z nim w tej kwestii przez cały okres spłaty kredytu.
ANR sprzedała 132 tys. ha gruntów
132 tys. hektarów państwowej ziemi sprzedała w ubiegłym roku Agencja Nieruchomości Rolnych. Wpływy z tego tytułu do budżetu wyniosły ponad 2,5 mld zł. W 2013 r. ANR zamierza sprzedać 125 tys. ha – poinformowało we wtorek biuro rzecznika prasowego. – Ten doskonały wynik to efekt przyspieszenia prywatyzacji wszystkich składników majątku Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa, a w szczególności: gruntów rolnych, terenów inwestycyjnych – wyjaśnia Agencja. Sprzedaż nieruchomości odbywa się w drodze przetargów ograniczonych i nieograniczonych oraz bezprzetargowo, głównie na rzecz dzierżawców. W sumie w 2012 r. sprzedano 132 tys. ha wobec 125 tys. ha w 2011 r. Zainteresowanie zakupem ziemi jest duże, mimo że ceny gruntów systematycznie rosną. Średnia cena uzyskana w ubiegłym roku wyniosła 19 288 zł za 1 hektar, czyli była o 12 proc. wyższa niż rok wcześniej. Sprzedaży ziemi sprzyjają niezwykle korzystne warunki jej nabycia. Do końca grudnia 2013 r. rolnicy mogą skorzystać m.in. z możliwości rozłożenia przez ANR płatności na roczne lub półroczne raty z preferencyjnym oprocentowaniem w wysokości 2 proc. rocznie, na okres do 15 lat, przy wpłacie przez nabywającego jedynie 10 proc. ceny nieruchomości przed zawarciem umowy – podkreśla Agencja. Tak dobry wynik sprzedaży, a także wyższe wpływy z dzierżawy przełożyły się na dobre wyniki finansowe. Wpływy ANR w 2012 r. wyniosły ponad 2 mld 579 mln zł, czyli były o 5 proc. większe niż w 2011 r. (2 mld 449 mln zł). Wpłaty ANR do budżetu państwa w 2012 r. wyniosły 1 mld 717 mln zł i były o 8 proc. wyższe od planowanych. Agencja zasila od 2006 r. Fundusz Rekompensacyjny, z którego są realizowane wypłaty rekompensat dla zabużan. Od 2006 r. do końca 2012 r. ANR wpłaciła do Funduszu 2 mld 935 mln zł. W 2013 r. ANR planuje sprzedać 125 tys. ha, ale zaoferuje ponad 200 tys. ha gruntów. Agencja planuje, że tegoroczne wpływy wyniosą 2 mld 32 mln zł. Obecnie w Zasobie Własności Rolnej Skarbu Państwa jest prawie 1,8 mln ha, w tym 1,3 mln ha znajduje się w dzierżawie, a ok. 319 tys. ha może być sprzedane. Najwięcej państwowej ziemi jest na terenie województw: zachodniopomorskiego, wielkopolskiego, dolnośląskiego i warmińsko-mazurskiego.
Inwestycje na liniach kolejowych
Ostatnie lata wiele nas nauczyły. Wiemy już, ile znaczy planowanie i przygotowanie inwestycji. Ostatnie lata to de facto ciągła walka z procedurami, a także zmiany priorytetów inwestycyjnych Polskich Linii Kolejowych – mówił Marcin Machocki, dyrektor w PKP Centrala, podczas Forum Zmieniamy Polski Przemysł.
Do 2015 r. powinna zostać zakończona realizacja kilku kluczowych inwestycji na szlakach kolejowych, przede wszystkim na trasach Zabrze – Katowice – Kraków, Kraków – Rzeszów, Warszawa – Gdynia oraz Warszawa – Łódź. Machocki wskazał, że w ostatnich latach w PKP PLK przyjęto model inwestycji polegający na modernizacji linii kolejowych, który tak naprawdę oznacza niemalże budowę nowe trasy w miejscu starej. – Często zbliżone efekty można by osiągnąć mniejszym kosztem. Dlatego obecnie coraz więcej jest ogłaszanych przetargów na rewitalizacje, które są tańsze, nie wymagają pozyskiwania tylu zezwoleń, a przynoszą podobne efekty – wskazał Machocki. Dodał, że błędnie zdecydowano także o realizacji inwestycji w formule „projektuj i buduj”. – Większość tego typu kontraktów ma obecnie duże opóźnienia. Odpowiedzialność za projektowanie została przerzucona na wykonawców, a tymczasem potencjał projektowy rynku jest bardzo mały – stwierdził Machocki. Zaznaczył, że ta praktyka będzie zmieniona i jeszcze w bieżącej perspektywie unijnej PKP PLK będzie zlecać prace projektowe dotyczące inwestycji zaplanowanych na kolejny budżet UE.
– Nowe przedsięwzięcia zapewne będziemy realizować od 2016 r. Najbliższe trzy lata poświęcimy jeszcze na dokończenie i rozliczenie inwestycji z obecnego budżetu unijnego – podsumował Machocki.
Polskie nieruchomości inwestycyjne najlepsze
Polski rynek nieruchomości inwestycyjnych jest atrakcyjny dla inwestorów i może konkurować z innymi krajami europejskimi. W 2013 roku wzrośnie zarówno wolumen, jak i wartość zawieranych na nim transakcji. Za najatrakcyjniejszy europejski rynek do inwestowania w nieruchomości uchodzi dziś Szwecja. Po piętach depczą jej Turcja oraz Luksemburg. Polska zaś wiedzie prym w Europie Środkowo-Wschodniej – wynika z Barometru Inwestycyjnego Rynku Nieruchomości Ernst & Young. Polski rynek nieruchomości wciąż atrakcyjny dla inwestorów. Atrakcyjność rynku, odpowiedzi na pytanie: Czy uważasz swój kraj za atrakcyjny rynek do inwestycji w aktywa nieruchomościowe? Inwestycje w nieruchomości w większości krajów postrzegane są jako atrakcyjna lokata kapitału. W Polsce 90% ankietowanych przez Ernst & Young inwestorów na pytanie „Czy uważasz swój kraj za atrakcyjny rynek do inwestycji w aktywa nieruchomościowe?” odpowiada twierdząco. Jednak, jak mówi Katarzyna Gerl z Ernst & Young, inne kraje Europy, takie jak Niemcy czy Wielka Brytania, oceniane są wyżej. – Wyższy procent inwestorów ocenia te rynki jako bardziej stabilne, a nawet wykazujące wyższy potencjał wzrostu cen nieruchomości w 2013 roku. Kapitał szuka obecnie równowagi pomiędzy wysokimi zwrotami z inwestycji a ryzykiem, dlatego Polsce nie będzie łatwo konkurować z lepiej ocenianymi rynkami dojrzałymi. W regionie Europy Środkowej i Wschodniej Polska powinna jednak utrzymać pozycję lidera – konkluduje Gerl. Wolumen i wartość transakcji wzrosną w 2013 roku Transakcje, odpowiedź na pytanie: Czy uważasz, że wolumen transakcji w 2013 roku przekroczy tez z 2012 roku? Większość europejskich inwestorów spodziewa się, że ten rok przyniesie wzrosty wolumenu i wartości transakcji inwestycji w nieruchomości. W Polsce takiego zdania jest 60% z nich (w porównaniu do 45% z poprzedniego badania) – wynika z danych Ernst & Young. Duży potencjał wciąż tkwi w rynku nieruchomości biurowych. — Oczekiwania wobec tendencji wzrostowej wynikają m.in. z tego, że respondenci z 12 na 15 krajów spodziewają się w tym roku większego zainteresowania ze strony międzynarodowych inwestorów oraz większego udziału transakcji portfelami nieruchomości. Uczestnicy badania przewidują również, że w ujęciu średniookresowym wzrośnie wartość najlepszych aktywów, szczególnie z sektora biurowego — komentuje Anna Kicińska z Ernst & Young.
Nowy sposób na uniknięcie podatku
Tu jak ulał pasuje powiedzenie „Polak potrafi”. Sprytni rodacy odkryli nowy sposób na uniknięcie płacenia podatku i korzystają z niego na całego. Metoda z dnia na dzień staje się coraz popularniejsza.Rejestrując sprowadzone z zagranicy luksusowe auto jako pomoc drogową można zaoszczędzić na samej akcyzie nawet 200 tys. zł – donosi „Rzeczpospolita” powołując się na raportu instytutu Samar opracowany na podstawie danych Centralnej Ewidencji Pojazdów (CEP). Z raportu wynika, że w 2012 r. sprowadzono do Polski 415 takich samochodów. Połowa z nich to auta młode – nie przekraczają trzech lat. Zdecydowana większość to modele marek premium, z górnej półki cenowej, za które płaci się od 200 tys. zł wzwyż. Najwięcej tak zarejestrowanych aut jest marki Audi – aż 161. Drugie miejsce należy do BMW – 84 sztuki. Na trzecim miejscu stanął Mercedes – 73 auta. Jednak to jeszcze nic! Okazuje się, że samochody sportowe i superluksusowe także mogą służyć jako pomoc drogowa. W 2012 roku w ten sposób zarejestrowano cztery sztuki ferrari california (nowy model kosztuje ok. 900 tys. zł). Na „pomoc ma też pospieszyć” bentley continental oraz bentley GT (od 945 tys. zł). Na liście są jest też 16 sztuk porsche i tyle samo jaguarów. Prawdziwym zbawieniem dla uczestników kraksy mógłby okazać się aston martin rapide z 6 l silnikiem o mocy niemal 480 M. Zdaniem gazety bardzo szybko mógłby dotrzeć do karambolu – do setki rozpędza się w 5 sekund i może jechać niemal 300 km/godz. Samochody pomocy drogowej to kolejny po bankowozach trik na niepłacenie podatku w prywatnym imporcie aut do Polski. Metoda jest prosta – znaleziony w Niemczech samochód jest zgłaszany do badania technicznego, po którym jest montowany hak holowniczy, kogut a boki są oklejane żółtą taśmą. Polskie wydziały komunikacji nie robią problemów przy rejestracji takich pojazdów, a ich posiadacze są zwolnieni z płacenia podatku akcyzowego. Zdaniem „Rzeczpospolitej” biznes się rozkręca – dowodem mają być styczniowe dane CEP – tylko w tym miesiącu do Polski wjechało 46 samochodów „przerobionych” na pomoc drogową. W ocenie Samaru z tytułu niezapłaconej akcyzy za takie auta budżet państwa stracił w 2012 roku ok. 11 mln zł.
Gdzie warto się targować o nieruchomości
W Krakowie różnice między cenami ofertowymi a transakcyjnymi przekraczają 20 proc. Tam też notowane są najwyższe spadki. Średnia cena m kw. sprzedawanego mieszkania wynosi 5273 zł. Z kolei niższe raty powodują, że powoli rośnie zdolność kredytowa. W ciągu minionych 4 miesięcy dostępna kwota wzrosła o niecałe 40 tys. zł. Początek lutego przyniósł bardzo dobre informacje dla osób zarówno zaciągających jak i spłacających już kredyty hipoteczne w złotych. Po 4 obniżkach stóp procentowych NBP stawka WIBOR 3M, od której jest uzależnione oprocentowanie większości kredytów w złotych, spadła do jednego z najniższych poziomów w historii. Wynosi ona tylko 3,82 proc., podczas gdy najniższa odnotowana wartość to 3,8 proc. (6 sierpnia 2010 r.). W rezultacie przeciętne oprocentowanie nowoudzielanych kredytów w złotych szybko spada. Jeszcze we wrześniu 2012 r. wynosiło ono 6,49 proc., a obecnie już tylko 5,53 proc. (dla kredytu 300 tys. zł, LTV 75 proc.). Spadają więc również raty kredytów. Wspomniany spadek oprocentowania spowodował obniżenie raty kredytu o 185 zł (kredyt na 300 000 zł na 30 lat). Dodatkowo w kolejnych miesiącach oprocentowanie i raty najprawdopodobniej dalej będą spadały, gdyż banki z opóźnieniem aktualizują oprocentowanie o bieżący poziom stawki bazowej. Tak duże spadki oprocentowania i rat były możliwe dzięki temu, że w ostatnim czasie większość banków nie podwyższała już marż. Przypomnijmy, że od czerwca do grudnia ubiegłego roku marże wzrosły z 1,2 proc. do 1,49 proc. W ostatnich 3 miesiącach pozostają jednak na stabilnym poziomie. Nie oznacza to jednak, że nie następują żadne zmiany. Dla przykładu w styczniu marża w Banku Pocztowym wzrosła z 1,5 proc. aż do 1,9 proc. Niższe oprocentowanie i raty poprawiają dostępność kredytów. W ciągu minionych 4 miesięcy dostępna kwota kredyty 4-osobowej rodziny z dochodem 8 tys. zł netto wzrosła o niecałe 40 000 zł. Ponadto zdolność kredytowa może dalej rosnąc wraz ze spadkiem oprocentowania, a także jeśli wejdą w życie zapowiadane przez KNF zmiany w Rekomendacji S.
Lokaty bankowe, obligacje czy inwestycje w akcje
Spadająca inflacja, coraz niższe stopy procentowe i niewielkie zainteresowanie kredytami powodują, że oprocentowanie lokat w bankach gwałtownie maleje. Kto trzy miesiące temu powierzył pieniądze największym instytucjom finansowym mógł liczyć na średnio 5,4-procentową stopę zwrotu. Obecnie jest już to tylko 4,5 procent. A prawdopodobnie będzie jeszcze niżej. Przeciętnemu Polakowi z pomocą przychodzi rynek kapitałowy. Zarówno obligacje, jak i akcje w 2013 roku mogą przynieść zdecydowanie lepsze zyski od tradycyjnych lokat. Dzieje się tak, gdyż niższe stopy procentowe wpływają korzystnie na wyceny obu rodzajów instrumentów finansowych. Niskie stopy procentowe mają zbawienny wpływ w szczególności na obligacje o stałym oprocentowaniu. Kiedy rynkowe stopy procentowe spadają – rosną kursy starych obligacji, gdyż dają inwestorom wyższy dochód niż nowe obligacje emitowane z niższym, rynkowym oprocentowaniem. Inwestorzy będą więc chętniej kupować stare obligacje, co z kolei odbije się na ich kursie rynkowym. Jak to działa? Załóżmy, że mamy dwuletnie papiery dłużne, które są oprocentowane 5 procent w skali roku. Kiedy dwuletnia stopa procentowa wynosi 5 procent, to obligacja jest wyceniania na poziomie ceny nominalnej (np. 100 zł). Gdy rynkowa stopa procentowa spadnie do 4 procent, to by obligacja zapewniła tą samą, rynkową rentowność to cena obligacji musi wzrosnąć do 101,89 zł. Oznacza to, że za tą samą obligację wypłacającą 5 złotych odsetek i nominalnie wartą 100 złotych, trzeba zapłacić 1,89 procent więcej. Dla posiadacza starej obligacji to czysty zysk. Jeśli mamy w portfelu obligacje o stałym oprocentowaniu, to w krótkim czasie można uzyskać ponadprzeciętne stopy zwrotu. Warto jednak pamiętać o tym, że papiery dłużne, w szczególności te skarbowe, są wyceniane już drogo. Andrzej Zając, Prezes Zarządu Midven S.A. zwraca też uwagę na stanowisko Rady Polityki Pieniężnej, która ma już część cyklu obniżek stóp procentowych za sobą. – Dotychczasowe obniżki sprawiają, że potencjał wzrostowy obligacji jest już częściowo wyczerpany. Niemniej jednak w krótkim terminie jest to nadal interesująca alternatywa dla bankowych lokat -uważa Andrzej Zając.
W długim terminie znacznie lepszą opcją wydaje się zakup akcji. W ostatnich trzech latach rynek akcji nie cieszył się zbyt dużą popularnością. Miesiące wzrostowe przeplatały się z miesiącami słabymi, a obroty i płynność systematycznie spadały. Sytuacja odwróciła się pod koniec 2012 roku, a walory notowane na GPW wróciły do łask.
Coraz chętniej kupujemy mieszkania za gotówkę
Od ogłoszenia o chęci sprzedaży mieszkania do podpisania ostatecznej umowy mijają średnio 4 miesiące. Jest to wynik lepszy niż w grudniu. Na skrócenie się procesu sprzedaży mieszkań wpływ ma rosnący od 9 miesięcy udział transakcji gotówkowych.
Od kwietnia 2012 roku, a więc od 9 miesięcy, mamy do czynienia z wyraźnym trendem wzrostu liczby transakcji zawieranych bez udziału finansowania bankowego (transakcje gotówkowe). Zmiany te mogą być wynikiem rekomendacji wprowadzonych przez KNF przed ponad rokiem. Ograniczyły one możliwości pożyczkowe Polaków w rodzimej walucie (zdolność kredytowa liczona tak, jakby kredyt był udzielany na maksymalnie 25 lat) i prawie zlikwidowały ofertę kredytów walutowych, co odbiło się także negatywnie na liczbie zawieranych transakcji. W tym kontekście rosnący udział transakcji gotówkowych nie powinien więc cieszyć. Niemniej jednak z dużym prawdopodobieństwem przyczynił się on do skrócenia czasu potrzebnego na znalezienie drugiej strony umowy. Przypomnijmy, że na całkowitą długość procesu sprzedaży mieszkania składa się też czas potrzebny na przejście procedur kredytowych. Tym samym więc nie zawsze musi zależeć od sytuacji na rynku, a może działać mechanizm, że im więcej osób korzysta z kredytów, tym proces sprzedaży może być dłuższy i odwrotnie.
W najbliższych miesiącach można spodziewać się odwrócenia prezentowanego powyżej trendu. Powodem może być taniejący pieniądz. W konsekwencji obniżania stóp procentowych przez RPP rośnie bowiem zdolność kredytowa potencjalnych nabywców mieszkań. Jeśli więc nie dojdzie do eskalacji zjawisk kryzysowych, to łatwiejszy dostęp do tańszego kredytu wyraźnie wzmocni siłę popytu na rynku. Wraz z rosnącą liczbą zawieranych transakcji będzie można się też spodziewać malejącego udziału tych gotówkowych. W styczniu sprzedawało się o tydzień szybciej. Jeśli natomiast chodzi o dane miesięczne, to należy najpierw zauważyć, że proces sprzedaży rozbijamy na dwa etapy: pierwszy od wprowadzenia oferty do sprzedaży do zawarcia umowy przedwstępnej, a drugi od podpisania umowy przedwstępnej do zawarcia umowy ostatecznej. Wstępne informacje pokazują, że w przypadku transakcji zakończonych w styczniu od daty ogłoszenia chęci sprzedaży do podpisania umowy ostatecznej mijały średnio 121 dni, czyli 4 miesiące. Wynik ten jest o 7 dni lepszy (skrócenie procesu sprzedaży) niż w przypadku transakcji zakończonych w grudniu.
Statystycznie rzecz biorąc, aby w styczniu zakończyć formalności związane ze sprzedażą mieszkania, trzeba było wystawić ofertę we wrześniu. Jest to znacznie lepszy wynik niż notowany na przełomie 2011 i 2012 roku, kiedy cały proces sprzedaży nierzadko zajmował ponad 150 dni. Kolejne miesiące powinny przynieść sezonowe ożywienie. Dopiero w tej perspektywie będzie bowiem można zauważyć konsekwencje decyzji podejmowanych po świątecznym zastoju na rynku nieruchomości
Zarządcy nieruchomości w Elblągu
Wspólnoty, które nie pilnują swoich interesów, są regularnie łupione przez swoich zarządców podczas remontów, czy prac konserwacyjnych — twierdzi jeden mieszkaniec z ul. Trybunalskiej i dodaje: — Trzeba im po prostu patrzeć na ręce, szczególnie, gdy są prowadzone jakieś inwestycje. — Kontakt z zarządcą jest bardzo ciężki — mówi pan Maciej z ul. Wyspiańskiego. Mieszkaniec ma zastrzeżenia do remontu dachu kamienicy, w której mieszka. — Praca została spartaczona, części robót w ogóle nie wykonano — opowiada. — Potwierdził to wynajęty przez nas niezależny rzeczoznawca. Przy okazji stwierdził, że kosztorys został zawyżony o jakieś 6 tys. złotych. Gdy mieszkańcy chcieli się skontaktować z wykonawcą robót – aby złożyć reklamację – usłyszeli, że firma już nie istnieje. Pan Maciej twierdzi, że to nie prawda. Zastrzeżenia do funkcjonowania niektórych zarządców ma również Zarząd Budynków Komunalnych w Elblągu. Niestety niewielu właścicieli mieszkań interesuje się tym, jak zarządzana jest ich wspólnota. Ci, którzy zadali sobie trud patrzenia zarządcom „na ręce” dowodzą, że to się opłaca. — Trzy lata trwały przygotowania do ocieplenia naszego budynku — opowiada mieszkaniec z ul. Trybunalskiej. — Koszt inwestycji miał wynieść około 240 tys. zł, a prace miała wykonać firma syna zarządcy wraz z wynajętym podwykonawcą. Mieszkaniec dowiedział się, że docieplenie budynku można wykonać taniej i, jak mówi „pilnował zarządcę”. — Ostatecznie prace wykonano za 210 tys. zł — informuje. — Wspólnoty, które nie pilnują swoich interesów, są regularnie łupione przez swoich zarządców podczas remontów, czy prac konserwacyjnych. Po tym zdarzeniu podjęliśmy decyzję o zmianie zarządcy — dodaje mieszkaniec ulicy Trybunalskiej.— Również ZBK wnioskowało do zarządców o zbieranie ofert na roboty budowlane, szczególnie te najbardziej kosztowne — dodaje Jolanta Kuśmierz, koordynator zespołu nadzoru właścicielskiego w ZBK. — Dzięki temu, w przypadku jednego z budynków przy ulicy Malborskiej, udało się obniżyć koszt robót budowlanych aż o 450 tys. zł – w stosunku do kosztorysu inwestorskiego. Z początkiem ubiegłego roku w ZBK powstała komórka ds. nadzoru właścicielskiego zajmująca się m.in. kontrolą wydatkowania przez zarządców środków finansowych wspólnot. — Podstawą stworzenia tej komórki była przeprowadzona analiza kosztów, z której wynika, że zaliczki płacone przez ZBK do wspólnot znacznie wzrosły pomimo sprzedawanych lokali gminnych — wyjaśnia Agnieszka Kozoń, dyrektor ZBK w Elblągu. Skontrolowana została część wspólnot zarządzanych przez 6 z 12 elbląskich zarządców nieruchomości – tych w których Gmina Miasto Elbląg posiada swoje lokale mieszkalne lub użytkowe. Właściciele wykupionych lokali od jakiegoś czasu zgłaszali do ZBK różnego rodzaju nieprawidłowości w zarządzaniu ich budynkami przez zarządców prywatnych i brak możliwości uzyskania od zarządców odpowiedzi na ich pytania czy zgłaszane wnioski. — Sygnały te wykorzystaliśmy przy doborze wspólnot skontrolowanych w pierwszej kolejności — informuje Agnieszka Kozoń. — Były to tzw. kontrole właścicielskie wynikające z ustawy o własności lokali. Właściciel nieruchomości (a jest nim każda osoba, która wykupiła lokal na własność-red.) ma do tego prawo. — Wyniki kontroli spowodowały, że skierowaliśmy swoje uwagi i wnioski do zarządców z prośbą o ustosunkowanie się i udzielenie wyjaśnień — dodaje Jolanta Kuśmierz. — Sprawy kluczowe dla funkcjonowania wspólnot oraz kwestie sporne i ewentualne zmiany w sposobie zarządzania omawiane będą na najbliższych zebraniach rocznych. W przypadku jednego z zarządców złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury wraz z roszczeniem zwrotu części pieniędzy dla wspólnot.
Google buduje lotnisko
Transportowe zainteresowania Google’a nie ograniczają się do branży motoryzacyjnej i autonomicznych samochodów. Firma dysponuje również flotą własnych samolotów, a niektóre z nich są wykorzystywane do przeprowadzania różnych doświadczeń. Wygląda na to, że lotnictwo staje się coraz istotniejszym aspektem działalności Google’a, który postanowił zbudować własne lotnisko. Google nie ma szczęścia do lotnictwa. Kilka lat temu firma miała problemy wizerunkowe, związane z zainteresowaniem mediów pokaźną liczbą samolotów, należących do członków zarządu. Problemy pojawiły się również w 2012 roku, gdy okazało się, że firma niezgodnie z przepisami wykorzystuje należącą do NASA infrastrukturę – problem dotyczył faktu, że część samolotów, które miały być używane w celach naukowych, pełni po prostu rolę powietrznych taksówek. W skład floty powietrznej Google’a, poza prywatnymi odrzutowcami pracowników firmy, wchodzą m.in. tak duże samoloty, jak Boeing 757, Boeing 767, jak również mniejsze maszyny, w tym m.in. Gulfstreamy 550. Ciekawostką jest wojskowy odrzutowiec Alpha Jet, kupiony w 2008 roku. Ponieważ ta maszyna została zarejestrowana jako samolot doświadczalny, to Google może wyposażać ją w niemal dowolne oprzyrządowanie, nie martwiąc się za każdym razem procesem certyfikacji w Federalnej Komisji Lotnictwa.
Do tej pory obsługą samolotów Google’a zajmowało się, należące do NASA, lotnisko Moffett Field, jednak najnowsze plany Google’a przewidują zbudowanie własnego obiektu w San Jose. Co istotne, złożone plany przewidują budowę infrastruktury, dostosowanej do obsługi największych odrzutowców, jak m.in. Jumbo Jety. Inwestycja ma kosztować Google’a 82 miliony dolarów, a firmowe lotnisko ma stworzyć 236 nowych miejsc pracy i – o ile kalifornijskie władze wydadzą zgodę na budowę, lotnisko powinno być gotowe w ciągu dwóch lat. Jego budową zajmie się najprawdopodobniej brytyjska Signature Aviation. Warto przy tym zauważyć, że samoloty nie są dla Google’a jedynie środkiem transportu dla firmowych VIP-ów. Jedną z ciekawszych inicjatyw jest organizowanie, wspólnie z NASA, corocznego konkursu na najbardziej efektywny samolot, który na przebycie 320-ilometrowej trasy nie może zużyć więcej, niż galon paliwa. Niebawem przekonamy się, czy inwestycja zaowocuje kolejnymi, innowacyjnymi projektami z branży lotniczej. A może, na wzór Virgin Airlines Richarda Bransona, kiedyś doczekamy się również lini lotniczych Google’a?
Kto bez skrupułów chodzi na zwolnienia
W sektorze publicznym bez najmniejszych skrupułów pracownicy korzystają ze zwolnień. W ubiegłym roku połowa urzędników korzystała ze zwolnienia lekarskiego. W niektórych jednostkach chorowało nawet trzy czwarte zatrudnionych. Podobna sytuacja jest wśród nauczycieli. W firmach prywatnych chorobowe jest ucieczką przed zwolnieniem. Z danych ZUS wynika, że w 2012 r. na jednego ubezpieczonego przypadało średnio 14 dni zwolnienia lekarskiego. Przeciętną absencję chorobową zawyżają jednak pracownicy sektora publicznego. Na przykład w resortach pracy, gospodarki oraz rozwoju regionalnego wynosiła ona 20 dni na pracownika. W tym ostatnim na zwolnieniach przebywało aż 731 z 1042 zatrudnionych. Na niższym szczeblu nie jest lepiej. Na jednego pracownika Małopolskiego Urzędu Wojewódzkiego przypada aż 22 dni absencji. Tak jak w większości jednostek również tam liczba zwolnień wzrasta (w ostatnich 2 latach aż o 6 tys. dni do 22,6 tys. rocznie, wzrost o 36 proc.). Chorobowe chętnie wykorzystują też nauczyciele, mimo że w ciągu roku mają kilka miesięcy wolnego i przysługuje im trzyletni urlop zdrowotny. W ub.r. w Bydgoszczy przebywało na nim 3,4 tys. nauczycieli z łącznej liczby 5,5 tys. wykonujących ten zawód (z tego 421 powyżej 30 dni). W Częstochowie – 1,5 tys. takich zatrudnionych. – To już prawdziwa plaga, z którą trudno walczyć, bo nauczyciele są chronieni przed zwolnieniem. W rezultacie uczniowie nie realizują podstawy programowej – potwierdza Ryszard Stefaniak, naczelnik wydziału edukacji Urzędu Miasta w Częstochowie. Wskazuje, że zdarzają się przypadki, gdy nauczyciele korzystają ze zwolnień w szkołach, ale nadal udzielają odpłatnie korepetycji. Odwrotna sytuacja jest w prywatnym sektorze. Sonda DGP potwierdza, że liczba absencji chorobowych w firmach jest o połowę mniejsza. Na przykład w Grupie Azoty na pracownika przypada średnio nieco ponad siedem dni zwolnienia. Tylko 27 proc. załogi korzystało z niego w ubiegłym roku. – Sytuacja na rynku pracy jest trudna. Pracownicy cenią zatrudnienie i rzadko chorują – mówi Rafał Bednarczyk, dyrektor biura korporacyjnego zarządzania personelem Grupy Azoty. – To skandal. Koszty gigantycznej liczby zwolnień ponoszą wszyscy ubezpieczeni. Trzeba zmienić zasady kontroli przyczyn nieobecności w pracy – mówi Wojciech Nagel, członek rady nadzorczej ZUS, ekspert BCC. Z kolei PKPP Lewiatan domaga się obniżenia do 60 proc. wysokości zasiłku chorobowego. – Każdy pracujący dokłada ze swoich pieniędzy około stu złotych na chorego – wylicza Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan. Urzędnicy i nauczyciele bardzo często korzystają ze zwolnień lekarskich. Wśród nich nie brakuje też tych, którzy z tego powodu w pracy nie byli ponad 30 dni. Dyrektorzy szkół i urzędów nie sprawdzają, czy rzeczywiście nieobecność podwładnych jest uzasadniona. Potwierdza to sonda DGP przeprowadzona w urzędach wojewódzkich, ministerstwach, a także szkołach. Inaczej jest w prywatnych firmach. Z zebranych danych wynika, że do ucieczek na chorobowe dochodzi dopiero wtedy, gdy nad pracownikiem wisi groźba zwolnienia. Eksperci wskazują, że w sektorze publicznym pracownicy nadużywają absencji chorobowych, bo pieniądze na ten cel pochodzą z budżetu. Pracodawca nie liczy się ze stratami. Dodatkowo praca w urzędach i szkołach jest
Gotowe nieruchomości inwestycyjne w Krakowie
Na krakowskim rynku pierwotnym jest do kupienia aż 11 tys. nieruchomości inwestycyjnych, gotowych jest już 2,5 tys. lokali. Tak wynika z najnowszych analiz Emmersona, firmy doradczej. Pod koniec ubiegłego roku na krakowskim rynku pierwotnym wiele się działo. – Biorąc pod uwagę podaż, nastąpiło odwrócenie dotychczasowej tendencji wzrostowej, która doprowadziła do ustanowienia na koniec trzeciego kwartału 2012 r. rekordowej oferty – mówi Skoczeń. – Wprawdzie pojawiło się kilka nowych inwestycji, ale nie wpłynęły na wielkość oferty, która zmniejszała się wraz z postępującą sprzedażą mieszkań. Z danych Emmersona wynika, że podaż mieszkań deweloperskich spadła w każdej części Krakowa. – Na uwagę zasługuje fakt, że brak nowych inwestycji w Śródmieściu nie przeszkodził tej dzielnicy w zajęciu drugiej pozycji pod względem liczby mieszkań w ofercie – zauważa Skoczeń. Zmniejszyła się oferta w Krowodrzy.- Oferta krakowskich deweloperów zaczęła się zmniejszać. Ale wciąż jeszcze nie można przestać mówić o nadpodaży – ocenia przedstawiciel Emmersona. Według niego końcówka ubiegłego roku pod względem sprzedaży była bardzo dobra. Analitycy odnotowali zdecydowany wzrost liczby zawartych transakcji. – Sprzedaż skokowo wzrosła m.in. za sprawą aktywnych działań deweloperów mających na celu przyciągnięcie klientów. Część firm chciała wykorzystać ostatnie tygodni programu „Rodzina na swoim” – mówi Jarosław Mikołaj Skoczeń. – Inni obniżali ceny, by poprawić roczne wyniki sprzedażowe u progu 2013 r., powszechnie zapowiadanego jako bardzo trudny nie tylko dla tego sektora, ale również dla całej gospodarki – podkreśla.
Z analiz Emmersona wynika, że w Krakowie rośnie liczba gotowych mieszkań. – Ten rok upłynie pod znakiem sprzedaży ukończonych lokali – prognozuje Skoczeń. Jego zdaniem deweloperzy, którzy wprowadzą na rynek nowe projekty, będą musieli zaproponować konkurencyjne ceny.