Zgodnie z wyliczeniami firmy EPFR Global w zeszłym tygodniu inwestorzy z całego świata wypłacili z funduszy rynków wschodzących, do których zaklasyfikowana jest również Polska, 6,3 mld dolarów. Jest to najwyższy wynik od połowy 2011 roku. Cały pierwszy miesiąc tego roku przyniósł wyprzedaż na kwotę 12,2 mld dol. To zaledwie 2,8 mld dol. mniej niż w całym ubiegłym roku. Podobno nie ma się czego bać i panikować. Wychodzili spekulanci – uważa Alfred Adamiec, główny ekonomista LifeWays. Tłumaczy dalej, że sprzedawali przede wszystkim inwestorzy, którzy kupowali jednostki uczestnictwa za dolary, ale także za waluty innych dojrzałych gospodarek – japońskie jeny czy euro. Powód jest taki, że z jednej strony amerykański bank centralny Fed drugi raz zmniejszył ilość druku nowych dolarów co zmniejsza opłacalność spekulacji. Z drugiej strony wyniki gospodarcze większości krajów zaliczanych do grona rynków wschodzących nie są zachwycające.
W efekcie, niecałe pół miesiąca temu argentyńskie peso potaniało o blisko 12 proc. Zachwiał się również rubel, do poziomów najniższych od początku 2009 r., kiedy światem zatrząsł giełdowy krach. Od początku bieżącego roku rosyjska waluta potaniała o 7 proc. Polskiej walucie również trochę się oberwało. Wszystko przez to, ze największe banki inwestycyjne, które zarządzają miliardami najbogatszych ludzi na świecie przypinają nam łatkę z napisem „rynki wschodzące”. W momencie, gdy w takiej gospodarce dzieje się trochę gorzej, sprzedają akcje i obligacje wszystkich krajów z danego koszyka inwestycyjnego. A za nimi idą także gracze mniejsi.