Intrum obala mity na temat komorników

g-crescoli-365895-unsplash

Dla komornika liczy się odzyskanie długu za wszelką cenę. Komornik może stanąć na naszej drodze za brak opłacania mandatu na czas. Egzekucja komornicza polega na zajęciu nieruchomości dłużnika. Komornik i windykator to w sumie jedna osoba. Niestety, te i wiele innych mitów na temat komorników nadal funkcjonuje w naszym społeczeństwie. Są szczególnie szkodliwe, bo uderzają w osoby zadłużone i przeszkadzają im w szybkim wyjściu z kłopotów finansowych. Brak wiedzy na temat działań komorników powoduje, że wiele osób unika z nimi kontaktu, wpędzając się w jeszcze większe kłopoty. Warto wiedzieć, że moment, który sprawą naszego długu zainteresował się sąd i do akcji wkroczył komornik, nie jest sytuacją bez wyjścia. Zapraszamy do przeczytania kolejnego materiału Intrum z cyklu „Ogarniam finanse”, w którym obalamy popularne mity dotyczące pracy komornika i wyjaśniamy, czym ta profesja różni się od działalności firm windykacyjnych.

Komornik jest funkcjonariuszem publicznym. Działa na terenie określonego sądu rejonowego, przy którym jest powołany. Jego praca – zakres obowiązków i czynności są określone przez prawo – ustawę o komornikach sądowych i ustawę o kosztach komorniczych. Komornik musi również działać zgodnie z przepisami Kodeksu Postępowania Cywilnego. Warto również wiedzieć, że przy wykonywaniu swojej pracy komornik jest niezawisły i podlega tylko wspomnianym ustawom, orzeczeniom sądowym oraz prezesowi sądu rejonowego, przy którym działa.

Te fakty obalają jeden z powszechnych mitów mówiących o tym, jakoby komornik działał z własnej woli i kierował się osobistymi pobudkami typu chęć zarobku na osobach znajdujących się w kłopotach finansowych. Oprócz tego, że działania komornika jest regulowane przez prawo, to oczywiście taki funkcjonariusz publiczny musi posiadać odpowiednie wykształcenie. Posiadanie tytułu magistra prawa nie jest wystarczające do sprawowania zawodu komornika sądowego. Oprócz wykształcenia, taka osoba musi posiadać polskie obywatelstwo, zdolność do czynności prawnych oraz nienaganną reputację. Kandydat na komornika nie może być skazany za żadne przestępstwo i musi mieć ukończone 26 lat. Konieczne jest także ukończenie aplikacji komorniczej trwającej 1,5 roku, trzyletni staż oraz co najmniej dwuletnie doświadczenie jako asesor komorniczy. Kluczowe znaczenie ma również zdanie pisemnego egzaminu, który jest obowiązkowy od 2013 roku.

– Oczywiście, poza wiedzą teoretyczną oraz praktyczną musimy mieć kompetencje miękkie takie jak umiejętność prowadzenia rozmów ze stronami postępowania czy pracy pod presją czasu. Dlatego to nie zawód dla ludzi o słabych nerwach czy też nieposiadających empatii do drugiego człowieka. W pracy spotykamy się z różnymi negatywnymi emocjami ludzi, jak i również agresją, z którą musimy sobie w mniejszy lub większy sposób radzić. Pamiętać należy, iż komornik to też człowiek – mówi Piotr Wodziński, komornik sądowy.

Działanie komornika jest związane z windykacją sądową, prawną, która jest uruchamiana zazwyczaj wtedy, gdy wierzyciel nie mógł odzyskiwać swoich pieniędzy w sposób polubowny. Windykacja sądowa zaczyna się od uzyskania tytułu wykonawczego (nakazu zapłaty lub wyroku sądu), które będą podstawą do wszczęcia postępowania egzekucyjnego. Uzyskanie tytułu jest konieczne do tego, by sprawą mógł zająć się komornik. Wniosek o wszczęcie egzekucji składa wierzyciel (lub firma windykacyjna działająca w swoim imieniu) i wtedy do sprawy zostaje wyznaczony komornik działający przy odpowiednim sądzie rejonowym.

– Do egzekucji komorniczej dochodzi wtedy, gdy osoba zadłużona przez dłuższy czas uchyla się obowiązku spłaty zadłużenia i kontaktu z wierzycielem w ogóle. Nierzadko mija nawet od kilku do kilkunastu miesięcy zanim zostaje ona uruchamiana. Istnieje również kilka warunków formalnych, które muszą zostać spełnione, aby doszło do egzekucji komorniczej. Dlatego zdecydowanie należy obalić mit mówiący o tym, że komornicy dopuszczają się nierzetelnej, tzn. działalności niezgodnej z prawem – komentuje Anna Hyżyk, ekspert Intrum.

Źródło: Intrum.

Inflacja zbiera niepokojące żniwo, gospodarka traci grube miliardy

gotowka

Już niemal połowa Polaków twierdzi, że przez wysoką inflację traci zdrowie psychiczne. Takich osób jest więcej niż tych, które nie doświadczają tego typu problemów. A rok temu sytuacja wyglądała zupełnie odwrotnie. Obecnie o niekorzystnych zmianach mówią głównie seniorzy, ale warto też zwrócić uwagę na pokolenie Z. Eksperci przy okazji komentowania wyników badania szacują, że przez ww. stan gospodarka traci nawet kilkanaście mld zł rocznie. I dodają, że problem od dłuższego czasu rósł, ale najgorsze jest to, że wcale nie tak łatwo będzie się go pozbyć. Do tego zwracają uwagę na to, że sytuacja może dalej się pogarszać, nawet mimo faktu, że inflacja zaczęła wyraźnie spadać. Eksperci prognozują też, że kryzys szybko nie zniknie z naszej przestrzeni i jako społeczeństwo będziemy musieli ponieść tego konsekwencje.

Znowu alarmujące wyniki

Obecnie blisko 49% Polaków doświadcza pogorszenia własnego zdrowia psychicznego, kondycji psychicznej, samopoczucia bądź funkcjonowania psychicznego w związku z wysoką inflacją. W ten sposób społeczeństwo reaguje na wzrost cen w sklepach i spadek wartości dochodów. Z kolei niecałe 42% nie odczuwa tego, a nieco ponad 9% nie ma zdania w tej kwestii. Tak wynika z cyklicznego raportu pt. „Zdrowie psychiczne Polaków w czasach wysokiej inflacji”, opracowanego na podstawie badania, które zostało przeprowadzone przez UCE RESEARCH i platformę ePsycholodzy.pl w pierwszej połowie czerwca br. na reprezentatywnej próbie ponad tysiąca dorosłych Polaków.

– W dużym skrócie można powiedzieć, że blisko 15 mln Polaków może doświadczać pogorszenia własnego zdrowia psychicznego, kondycji psychicznej, samopoczucia bądź funkcjonowania psychicznego w związku z wysoką inflacją. Najczęstszym objawem jest stres, na który skarży się – według naszych wyliczeń – ok. 7,5 mln rodaków. Wyniki oczywiście są alarmujące. Inflacja odcisnęła trwałe piętno na Polakach – komentuje Michał Pajdak z platformy ePsycholodzy.pl.

W porównaniu z lipcem ub.r. widać też wyraźne zmiany. Wówczas niecałe 44% respondentów doświadczało ww. pogorszenia (teraz – blisko 49%). Przeciwnego zdania było przeszło 44% (obecnie – niecałe 42%), a trochę ponad 12% nie miało wyrobionej opinii w tym zakresie (w tej chwili – przeszło 9%). Jak stwierdza ekonomista Marek Zuber, badanie z ub.r. pokazuje sytuację, w której inflacja była bardzo wysoka, ale jej szczyt przypadł na początek 2023 r. A zatem odczucia z nią związane są ostrzejsze i jeszcze bardziej je widać. Ponadto ludzie coraz dłużej doświadczają jej oddziaływania, czyli mocniej ją czują. Jak podkreśla ekspert, skumulowany wzrost cen za ostatnie 2 lata to już wielkości grubo powyżej 25%, a w niektórych grupach towarowych, jak żywność, nawet znacznie więcej. Ponadto spada realne wynagrodzenie.

– W 2022 roku więcej osób mogło jeszcze sądzić, że wysoka inflacja będzie krótkotrwała. Na początku ludziom wydawało się, że sobie z tym poradzą, a sytuacja potrwa np. 2-3 miesiące. Rząd i bank centralny komunikowały przecież, że to zjawisko szybko minie. Jednak coraz więcej Polaków zaczyna poważnie odczuwać wzrost cen jako zagrożenie dla swojego stylu życia. Już rok temu wielu rodaków odczuwało pogorszenie zdrowia psychicznego. Teraz doszli ci, którzy poprzednio uważali, że wysoka inflacja potrwa krótko albo łatwo sobie z nią poradzą – analizuje prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce.

Najbardziej narażone grupy

Częściej ww. problemów doświadczają kobiety niż mężczyźni. Patrząc na grupy wiekowe, widać, że o pogorszeniu zdrowia psychicznego mówią przede wszystkim osoby mające 75-80 lat. Dalej są respondenci w wieku 18-24 lat oraz 35-44 lat. Z kolei uwzględniając deklarowane dochody miesięczne netto ankietowanych, można stwierdzić, że o niekorzystnych zmianach informują głównie ludzie uzyskujący 5000-6999 zł. Dalej są osoby zarabiające 3000-4999 zł oraz 1000-2999 zł. Z kolei na końcu zestawienia znajdują się rodacy, którzy nie mówią o wysokości dochodów lub zarabiają poniżej 1000 zł.

– Respondenci z dochodami w wysokości 5000-6999 zł to typowa tzw. średnia klasa. Ludzie, którzy mogli w ostatnich latach coraz mocniej korzystać z efektów swojej pracy. W obecnej sytuacji zmuszeni są oszczędzać, czego zasadniczo od lat nie doświadczali. Jednak problemem jest nie tylko wzrost inflacji, ale związany z nim zresztą spadek realnych dochodów. W przypadku zdecydowanie wyższych zarobków inflacja nie ogranicza możliwości zakupowych, a przy najniższych pensjach sytuacja już wcześniej była bardzo trudna – stwierdza Marek Zuber.

Problemy ze zdrowiem psychicznym dostrzegają przede wszystkim osoby ze średnim wykształceniem. Dalej są Polacy z wyższym, podstawowym, gimnazjalnym lub zasadniczym zawodowym wykształceniem. Z kolei patrząc na wielkość miejscowości zamieszkania, widać, że o tym zjawisku mówią głównie respondenci z ośrodków liczących od 50 tys. do 99 tys. mieszkańców. Dalej są rodacy z co najmniej 500-tysięcznych miast. Natomiast na końcu zestawienia są osoby z lokalizacji mających od 200 tys. do 499 tys. ludności, a także ze wsi i z miejscowości liczących do 5 tys. mieszkańców.

– Myślę, że ludzie ze średnim wykształceniem i z niewielkich miejscowości to również część społeczeństwa uważająca się za tzw. klasę średnią. Oni mają pewne aspiracje życiowe, z których nie chcą rezygnować. Oczywiście, im nie zabraknie pieniędzy na jedzenie, nie umrą z głodu. Natomiast pojawia się zagrożenie dla pewnego modelu życia, niekiedy utożsamianego z sukcesem życiowym. Teraz trzeba np. zamienić dwutygodniowe wakacje w Turcji na tygodniowe i to w dodatku w kraju, bo nie starczy środków na inne wydatki. To może być dużym obciążeniem psychicznym dla takich osób – podkreśla prof. Orłowski.

Wielomiliardowe uderzenie w gospodarkę

Rodzą się też pytania o to, ile nasza gospodarka traci ze względu na gorsze zdrowie psychiczne Polaków. Zdaniem prof. Orłowskiego, to jest bardzo trudne do precyzyjnej oceny. Generalnie złe nastroje szkodliwie wpływają na ekonomię. Choćby ludzie, którzy boją się inflacji, starają się ograniczyć zakupy. To się przekłada na koniunkturę, więc z pewnością efekt jest negatywny dla rynku. Ekspert zaznacza, że jest to pierwszy tak wyraźny i długotrwały wzrost inflacji, jaki odnotowujemy w najnowszej historii Polski. Wprawdzie w latach 90. XX wieku był wysoki wskaźnik, ale on stopniowo spadał. Teraz jest zupełnie nowa sytuacja dla ludzi, którzy przez ostatnich 20 lat odzwyczaili się od tego zjawiska. Natomiast na szacowanie takich finalnych kosztów jest jeszcze za wcześnie. Jednak częściowo autorzy raportu podjęli się tego zadania.

– Biorąc jedynie pod uwagę absencję w pracy osób ubezpieczonych z powodu zaburzeń psychicznych i zachowań, koszt dla gospodarki można szacować na wartość od 7,4 do 9,2 mld zł. rocznie. Dotyczy to 23,8 mln dni absencji chorobowej w ub.r. Należy też wziąć pod uwagę koszty zastępstwa nieobecnych pracowników, a więc ich rekrutację, szkolenie itd. Do tego dochodzą koszty wynikające z opóźnionej lub niewykonanej należycie pracy, utraconych klientów, a także obciążenia wynikające z infrastruktury służby zdrowia i prywatnej opieki medycznej pracowników. Jednak ww. kwota to tylko jeden z kilku wprost wyliczalnych składników. Pozostałe mogą być dodatkowo kilkukrotną tego wartością i wynosić nawet kilkadziesiąt miliardów zł rocznie – wskazuje Michał Pajdak.

Jak zaznacza Marek Zuber, mniejsza chęć do pracy i wydajność, ale też bardziej ograniczona konsumpcja to możliwe skutki tej sytuacji. Zdaniem eksperta, wpływ na gospodarkę nie powinien być jednak poważny. To nie są procesy, które w istotny sposób obniżą wzrost gospodarczy, ale będą w niej widocznym ogniwem. Z kolei prof. Orłowski podkreśla, że ludzie z reguły odczuwają inflację silniej, niż wskazuje pomiar statystyczny. Ekspert zwraca uwagę na prognozy prezesa NBP. Wynika z nich, że wskaźnik spadnie do 2-3%. Natomiast główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce uważa, że jesienią inflacja wyniesie 9-10%. Ale to wcale nie musi oznaczać jakiejś poprawy odczuć ludzi na ten temat.

Najgorsze dopiero przed nami?

– Inflacja zrobiła sporą wyrwę finansową wśród Polaków, która będzie odczuwalna jeszcze w przyszłości. Mówimy tutaj chociażby o osobach, które mają zadłużenie w opłatach za mieszkanie czy dom. Zaległości będą narastały, bo przecież są też bieżące opłaty. Osobiście prognozuję, że jeżeli dwucyfrowa inflacja zostanie z nami do końca roku i wówczas powtórzymy badanie, to wyniki znów się pogorszą. W grudniu br. nawet ok. 60-70% respondentów może stwierdzić, że doświadcza pogorszenia własnego zdrowia psychicznego. Do tego sama hamująca inflacja też nie jest gwarancją, że temat zniknie, bo problem długo się zbierał i w pewnym sensie się nawarstwił – przekonuje Michał Pajdak.

Jak tłumaczą eksperci z platformy ePsycholodzy.pl, z reguły Polacy mają poczucie, że inflacja jest sporo wyższa niż oficjalnie podawana przez GUS. A tego typu myślenie dodatkowo pogarsza ich stan. To prosta droga do różnego rodzaju zaburzeń i schorzeń, w tym tych najgroźniejszych dla życia i zdrowia, a także do kolejnych strat dla gospodarki. – Często komunikowana przez polityków tzw. malejąca inflacja wcale nie oznacza spadku cen towarów i usług, a jedynie mniejszą dynamikę ich wzrostu. Ale podejrzewam, że sporo konsumentów nie rozumie tego w ten sposób, co później przy sklepowej kasie bądź półce objawia się szokiem bądź nawet frustracją – zaznacza Pajdak.

Ponadto Polacy mogą od dłuższego czasu doświadczyć inflacji na własnej skórze, nie tylko rozumianej jako wzrost cen, ale także bezpośrednich tego skutków, np. zwolnień, ograniczenia pracy czy braku perspektyw. To wpływa na pogorszenie zdrowia psychicznego. – Na szczególną uwagę zasługuje tzw. pokolenie Z. W grupie tych młodych Polaków notowane są m.in. największe wskaźniki wypalenia zawodowego. Osoby wchodzące na rynek pracy z takimi problemami często są mało efektywne. I jeśli nie poddadzą się terapii, to wówczas taki stan będzie trwał kolejne lata. Dla pracodawców to wyjątkowo niebezpieczny trend – ostrzega ekspert.

Jednak, zdaniem ekspertów, to wszystko nie powinno nikogo dziwić – Ostatni okres to właściwie epicentrum szalejącej inflacji i emocje do tego zbierają się w Polakach. Najgorsze jest to, że tego nawarstwienia wcale nie tak łatwo będzie się pozbyć. Problem się rozlał i będziemy musieli ponieść tego konsekwencje. A spadająca inflacja wcale nie musi wpływać na poprawę kondycji psychicznej Polaków – podsumowuje Michał Pajdak z platformy ePsycholodzy.pl.

Źródło: © MondayNews Polska | Wszelkie prawa zastrzeżone.

Zwiększyła się liczba kontroli celno-skarbowych

ibrahim-rifath-789914-unsplash

Według danych resortu finansów, w ubiegłym roku wszczęto o ponad 28% więcej kontroli celno-skarbowych niż w 2021 roku. Z kolei liczba zakończonych takich działań wzrosła o 36% rdr. Spośród kontroli doprowadzonych do końca w 2022 roku, nieprawidłowości wykazano w 91,5% z nich. To nieznacznie więcej w porównaniu ze statystykami za rok wcześniejszy. Ostatnio ustalenia wyniosły blisko 6,3 mld złotych, czyli o około 620 mln złotych więcej niż w 2021 roku.

Spis treści:
Dwucyfrowy wzrost kontroli
Fiskus coraz skuteczniej typuje
Miliardy pod lupą fiskusa

Dwucyfrowy wzrost kontroli

Jak wynika z danych Ministerstwa Finansów, w 2022 roku zostały rozpoczęte 4163 kontrole celno-skarbowe. To o 28,3% więcej niż w 2021 roku, kiedy było ich 3244. Ostatnio najwięcej takich działań zainicjowały urzędy celno-skarbowe w woj. małopolskim – 616 (rok wcześniej – 241), mazowieckim – 534 (457), a także lubelskim – 378 (378). Natomiast na końcu zestawienia widzimy świętokrzyskie – 76 (w 2021 roku – 55), opolskie – 125 (137), podlaskie – 127 (104) oraz lubuskie – również 127 (wcześniej był to 134).

– Na ubiegłoroczne statystyki z pewnością miał wpływ powrót urzędów do normalnego funkcjonowania, które były czasowo zawieszone w związku z sytuacją covidową. W mojej ocenie, nie jest to jednak bardzo duży wzrost i nie powinien on budzić większego niepokoju, szczególnie u uczciwie działających podatników – komentuje doradca podatkowy Natalia Stoch-Mika z Kancelarii NSM LEGAL & TAX.

Według dr Anny Wojciechowskiej, byłej naczelnik wydziału kontroli w Urzędzie Kontroli Skarbowej w Gdańsku, obecnie Partnera w Solveo, Ministerstwo Finansów dostrzega, że budżet nie jest z gumy. Przy szybko narastających wydatkach publicznych wymagane są coraz większe wpływy. Jak przekonuje ekspertka, wzrost liczby kontroli o prawie 1/3 faktycznie może niepokoić przedsiębiorców. Oczywiście uczciwi podatnicy nie mają się czego bać. Jednak w obecnym gąszczu legislacyjnym i niejednokrotnie przy braku jednolitych interpretacji łatwo jest zrobić nieumyślnie błąd. Ponadto, zdarza się, że urzędnicy podczas kontroli prezentują stosunkowo swobodne podejście, co do interpretacji faktów i okoliczności. Jednak z tak postawioną tezą nie wszyscy eksperci się zgadzają.

– Skala wzrostu liczby kontroli celno-skarbowych niekoniecznie musi być niepokojąca. Może ona bowiem wynikać z pozytywnych działań UCS-ów, które skuteczniej wykrywają więcej nieprawidłowości. Oczywiście na działania kontrolne bardziej narażone są firmy dokonujące międzynarodowych transakcji, a także podmioty importujące lub eksportujące towary o wyższej wartości – dodaje doradca podatkowy Ewa Flor z Kancelarii ATL Accounting & Payroll.

Fiskus coraz skuteczniej typuje

W ubiegłym roku zakończono 4033 kontrole celno-skarbowe. To o 36% więcej niż rok wcześniej, kiedy było ich 2966. Jak podkreśla doradca podatkowy Natalia Stoch-Mika, kontrola celno-skarbowa powinna być zakończona bez zbędnej zwłoki, ale nie później niż w terminie trzech miesięcy od dnia jej wszczęcia. Ekspertka jednak zaznacza, że w praktyce organy podatkowe szybko doszukują się nieprawidłowości. Najczęściej przychodzą bowiem na sprawdzenie poszczególnych transakcji, np. dostaw łańcuchowych czy zakupu usług niematerialnych od konkretnego kontrahenta.

– Tego typu kontrole niestety, ale w Polsce mogą trwać od kilku godzin do kilku tygodni, a często nawet miesięcy, w zależności od złożoności sprawy. Te krótsze dotyczą np. przeglądu dokumentów i przesyłek w celu stwierdzenia zgodności z przepisami. Z kolei dłuższe obejmują dogłębne przeglądy ksiąg rachunkowych, dokumentów związanych z importem lub eksportem towarów, a także przeprowadzenie szczegółowych badań laboratoryjnych w celu sprawdzenia zgodności towarów z wymaganiami norm i standardów – zaznacza Ewa Flor.

Spośród kontroli celno-skarbowych zakończonych w 2022 roku, 3689 wykazało nieprawidłowości (91,5%). W 2021 roku było to 2709 (91,3%). Jak stwierdza dr Wojciechowska, wysokie wskaźniki to konsekwencja coraz lepszego typowania do kontroli. Odbywa się ono w oparciu o specjalne algorytmy, odchylenia od normy czy plany kontroli. Według ekspertki, rosnącej skuteczności kontroli celno-skarbowych należy także upatrywać w coraz to bardziej rozbudowanym wachlarzu narzędzi analitycznych fiskusa.

– Nieprawidłowości mogą wynikać z różnych przyczyn, w tym z braku znajomości czy błędnej interpretacji przepisów celno-skarbowych, a także nieświadomości lub celowej próby uniknięcia opłat celnych i podatkowych. Wśród najczęściej wykrywanych nieprawidłowości można wskazać te dotyczące deklarowania wartości towarów. Obejmuje to sytuacje, w których importer specjalnie nieprawidłowo określa wartość towaru. Robi to w celu uniknięcia płacenia wyższych opłat celnych i podatkowych – dodaje ekspertka z ATL Accounting & Payroll.

Miliardy pod lupą fiskusa

Z danych resortu finansów również wynika, że ustalenia kontroli celno-skarbowych zakończonych w 2022 roku wyniosły 6,283 mld zł. To o 10,9% więcej niż w 2021 roku, kiedy była mowa o 5,664 mld zł. Ostatnio największe ustalenia zostały stwierdzone w woj. mazowieckim – 1,347 mld zł (rok wcześniej – 1,030 mld zł), podlaskim – 841,6 mln zł (174 mln zł), a także kujawsko-pomorskim – 592,7 mln zł (341,5 mln zł). Na końcu zestawienia widać świętokrzyskie – 30,6 mln zł (w 2021 roku – 123,5 mln zł), warmińsko-mazurskie – 100,7 mln zł (397,6 mln zł), jak również podkarpackie – 151 mln zł (281 mln zł).

– Na pierwszy rzut oka łączna kwota ustaleń imponuje. Jednak podatnikowi, który nie zgadza się z ustaleniami zawartymi w decyzji, przysługuje jeszcze droga sądowa. Finalnie więc kwoty te mogą ulec zmniejszeniu. Ponadto zaprezentowane dane są niejednokrotnie tylko papierowymi ustaleniami, a sama egzekucja należności podatkowych przez fiskusa raczej nadal nie imponuje – komentuje dr Wojciechowska.

Natomiast Natalia Stoch-Mika przewiduje, że 2023 rok przyniesie stabilizację w zakresie przeprowadzanych tego typu kontroli. Sytuacja wróciła do normy po czasowym zamknięciu w szczycie epidemii, a urzędy skarbowe nadrobiły już swoje zaległości z tego okresu. Ekspertka podkreśla również, że uczciwi podatnicy nie mają żadnych powodów do obaw. Urzędy skarbowe, przy wykorzystaniu bardzo zaawanasowanych narzędzi analitycznych, będą prowadzić kontrole w obszarach najbardziej zagrożonych. Jednak nie wszyscy doradcy podatkowi są takimi optymistami.

– Mimo wszystko można przypuszczać, że liczba kontroli celno-skarbowych będzie rosła. Urzędnicy starają się o to, aby wpływy do budżetu były coraz większe, zwłaszcza że w trudnej sytuacji gospodarczej, przede wszystkim związanej w wysoką inflacją, większa jest skłonność przedsiębiorców do nielegalnych i ryzykownych działań. W ten sposób chcą poprawić swoją sytuację finansową. Ale naruszanie prawa podatkowego może pociągać za sobą bardzo negatywne konsekwencje dla firmy, nie tylko ekonomiczne, ale i wizerunkowe – podsumowuje doradca podatkowy Ewa Flor.

Źródło: Serwis Agencyjny MondayNews, Autorzy: MaG, ALi.

BNP Paribas Faktoring: Sektor faktoringowy notuje wzrosty niewspółmierne do potencjału rynku

P. Kacprzak_Mat. prasowy

Realne zapotrzebowanie na instrumenty finansowe wspierające płynność przedsiębiorstwa, z uwagi na czynniki gospodarcze i rosnącą inflację, stale rośnie. Polskie biznesy odczuwają kłopoty z terminową obsługą zobowiązań, a w razie ich kumulacji, znaczna część – głównie podmiotów z segmentu MŚP, świadomie przesuwa część płatności na późniejszy termin. Historycznie wysoka inflacja powoduje natomiast zwiększenie zapotrzebowania na kapitał obrotowy, w związku z tym portfel faktoringowy rośnie, choćby przez sam fakt wzrostu wartości wystawianych faktur.

Z uwagi na spowolnienie gospodarcze, można zaobserwować także istotne ograniczenie zakupów, co przekłada się na wydłużone terminy płatności. W obliczu mocno niekorzystnej koniunktury gospodarczej, finansowanie bieżącej działalności i dostęp do kapitału obrotowego to istotny wkład, jaki niesie faktoring w rozwój biznesu. Jest to „dobre narzędzie na złe czasy”, jednak wysokie koszty pozyskania finansowania dla samej firmy faktoringowej nie pozwalają stawiać tezy, że jest to branża czerpiąca korzyści ze złej kondycji gospodarki. Podmioty oferujące usługi faktoringowe finansują swoją działalność nie w oparciu o depozyty, a kredyty, a obecne koszty pozyskania polskiej waluty są relatywnie wysokie z uwagi na wysokie stopy procentowe.

Na gorszą zdolność regulacji zobowiązań wpływają ostrożniejsze decyzje zakupowe i oszczędność konsumentów. Zapotrzebowanie na dodatkowy kapitał wrasta też proporcjonalnie w tych branżach, które notują wysoką konsumpcję coraz to droższej energii. Aby zrozumieć skalę wyhamowania koniunktury gospodarczej, warto zwrócić uwagę, że w pierwszym kwartale 2023 r. rynek faktoringu w Polsce urósł o 8,4%, podczas gdy cały 2022 rok zamknęliśmy wzrostem 26% – mówi Paweł Kacprzak, dyrektor biura rozwoju biznesu w BNP Paribas Faktoring.

Ze względu na dużą różnicę w wysokości stóp procentowych dla złotówki i euro, bardziej korzystna jest na ten moment obsługa transakcji w euro, ponieważ ich koszt finansowania jest około dwukrotnie niższy niż faktur wystawianych w złotówkach. Obniżki stóp procentowych mogłyby przyspieszyć wzrost sektora faktoringowego, jednak w 2023 roku luzowanie polityki monetarnej jest mało prawdopodobne. Wysokie koszty pozyskania kapitału ograniczają wszystkie rodzaje instrumentów finansowych krótkoterminowych, nie tylko faktoring. Ta konfiguracja czynników sprawia, że branża faktoringowa rośnie niewspółmiernie do realnych potrzeb przedsiębiorców. Wzrost rynku na poziomie 27% w 2022 roku koresponduje co prawda z trendami w całej Unii Europejskiej (20%), jednak w bieżącym roku należy spodziewać się wzrostów raczej w ujęciu wartościowym, kwotowym. Istotnie rośnie także zapotrzebowanie firm na bezpieczeństwo – usługi faktoringowe z ubezpieczeniem należności.

Rosnące obciążenia związane z prowadzeniem działalności, galopująca inflacja i wzrost kosztów dostępu do finansowania stanowią ogromne wyzwanie tak dla przedsiębiorców, jak i firm oferujących instrumenty finansowe. Niepokoić powinien także fakt, że psuje się jakość płatnicza – brak płynności finansowej firm staje się poważnym zagrożeniem dla całej gospodarki.

Źródło: BNP Paribas Faktoring Sp. z o.o.

Wzrost kosztów stanowi wyzwanie dla 98% firm z sektora TSL

rpt

Sektor TSL zmaga się aktualnie z wieloma wyzwaniami, spośród których zdecydowana większość ma bezpośredni wpływ na wzrost kosztów prowadzenia działalności. W minionym roku odnotowało go 98% firm transportowych1. Z jednej strony biznes zmaga się z rosnącymi kosztami paliw, podwyższeniem progu płacy minimalnej, zobowiązaniami wynikającymi z Pakietu Mobilności, postępującą inflacją, a z drugiej – ograniczoną liczbą zleceń i ładunków, a także opóźnieniami w płatnościach za świadczone usługi, które utrudniają generowanie przychodów.

Spis treści:
Konsekwencje konfliktu w Ukrainie
Nowe zobowiązania związane z Pakietem Mobilności

Konsekwencje konfliktu w Ukrainie

Jednym z najistotniejszych czynników, który wpłynął na obecne realia branżowe, jest wojna za wschodnią granicą oraz jej konsekwencje geopolityczne. Ukraina będąca dostawcą surowców takich jak zboża, węgiel, uran czy lit, ma kluczowe znaczenie dla wielu gałęzi przemysłu w Europie. Zaburzona stabilność transportów i pozrywane łańcuchy dostaw ograniczyły liczbę zleceń oraz towarów do przewozu, a także utrudniły współpracę międzynarodową w naszym regionie. Nie bez znaczenia jest również wynikające z wojny spowolnienie dynamiki handlu, a tym samym mniejszy popyt na usługi transportowe.

Aktualna sytuacja geopolityczna w regionie ma bezpośredni wpływ na całą gospodarkę, a branża TSL nie jest w tym obszarze żadnym wyjątkiem. Długofalowe zakłócenia w transporcie oraz swoista niepewność przekładają się na wiele wyzwań, którym cały sektor musi stawiać czoła. Rosnące koszty w wielu różnych obszarach niejednokrotnie uniemożliwiają firmom utrzymanie rentowności biznesu. Według danych rynkowych nawet 60% firm transportowych musiało w 2022 r. zmagać się z wzrostem kosztów na poziomie od 26 do 50%2 – mówi Karolina Olkiewicz, Prezes Zarządu w Spedimo.

Nowe zobowiązania związane z Pakietem Mobilności

Jako swoje kluczowe wyzwanie branża TSL wskazuje jednocześnie zobowiązania wynikające ze zmian przepisów wprowadzonych w ramach Pakietu Mobilności. Regulacje unijne wdrożone w większości już w 2022 r. zrewolucjonizowały funkcjonowanie reprezentantów sektora i bez wątpienia trwale odcisnęły swoje piętno na firmach transportowych. Na horyzoncie pojawiają się również dodatkowe zobowiązania, które wejdą w życie w 2024 r. lub 2026 r.

Choć od znaczących zmian przepisów w związku z Pakietem Mobilności na rynku transportowym minął ponad rok, ich konsekwencje są odczuwalne przez branżę do dziś. W lutym 2022 r. zmieniły się m.in. zasady wynagradzania kierowców w transporcie międzynarodowym, wszedł w życie obowiązek wpisywania kodu kraju w tachografie po przekroczeniu granicy, obowiązkowy powrót ciężarówki po 8 tygodniach w trasie, a także zamrożenie kabotażu na 4 dni po wykonaniu trzech analogicznych przejazdów w danym kraju. Wszystkie wspomniane czynniki przełożyły się na dotkliwy wzrost kosztów prowadzenia działalności transportowej. Przymusowy powrót ciężarówek do kraju w konkretnym terminie utrudnia znalezienie optymalnego ładunku do przewozu, generuje dodatkowe koszty paliwa, a przede wszystkim powoduje ogólne zmniejszenie konkurencyjności polskich firm transportowych, które wynika głównie z konieczności podwyższenia stawek – podsumowuje Karolina Olkiewicz, Prezes Zarządu w Spedimo.

Ponadto branża zmaga się również z niedoborem pracowników. Nawet 60% firm z sektora TSL deklarowało w grudniu 2022 r., że jest to duża lub bardzo duża bariera w efektywnym prowadzeniu biznesu3. Bardziej optymistyczny okazuje się fakt, że sektor chce zatrudniać. Według danych z raportu ManpowerGroup w pierwszym kwartale 2023 r. branża TSL planowała wzrost poziomu zatrudnienia netto o 3 p.p. względem czwartego kwartału 2022 r. Choć realia funkcjonowania w jednej z najważniejszych gałęzi gospodarki w Polsce nie są w pełni sprzyjające rozwojowi, transport wykształcił dużą elastyczność w odpowiedzi na zmianę okoliczności biznesowych, a tym samym sprawnie reaguje na pojawiające się wyzwania, których w ostatnich latach nie brakuje.

1 Branżometr Inelo. Inflacja – czas wyzwań dla branży TSL, 2023 r.
2 Tamże
3 Branżometr Inelo. Inflacja – czas wyzwań dla branży TSL, 2023 r.

Źródło: Spedimo.

Wielu Polaków nie rozumie związku pomiędzy spadającym wskaźnikiem inflacji a poziomem cen

Bez tytułu

Tylko 60% badanych Polaków wie, że spadający wskaźnik inflacji oznacza, że ceny dalej rosną, tylko trochę wolniej. 40% Polaków nie rozumie tego związku. 62% Polaków uważa, że ceny produktów i usług będą rosły w najbliższych miesiącach, a ponad połowa (57%) przyznała, że żyje im się teraz gorzej i stać ich na mniej niż rok temu. 42% pracujących Polaków przyznało, że nie otrzymało podwyżki wynagrodzenia w ciągu ostatniego roku – tak wynika z badania przeprowadzonego dla projektu ciekaweliczby.pl na panelu Ariadna.

Badanym zadaliśmy pytanie: „Co, według Ciebie, oznacza informacja, że inflacja w marcu 2023 roku wyniosła 16,1% w porównaniu z marcem ubiegłego roku, natomiast inflacja w kwietniu 2023 roku wyniosła 14,7% w porównaniu z kwietniem ubiegłego roku?”.

Poprawną odpowiedź, że ceny rosną, tylko trochę wolniej, udzieliło 60% badanych. Co dziesiąty badany (9%) odpowiedział błędnie, że spadająca inflacja oznacza spadek cen, prawie co piąty (17%) wskazał również błędnie, że nie ma to związku z poziomem cen, a 14% wprost przyznało, że nie wie lub nie jest pewna. Łącznie 40% Polaków nie rozumie związku między spadającym wskaźnikiem inflacji a poziomem cen.

Ponad połowa Polaków (57%) przyznaje, że żyje im się gorzej niż rok temu i stać ich na mniej.
Co trzeci badany (34%) twierdzi, że żyje mu się na podobnym poziomie i stać go na tyle samo, co rok temu, a prawie co dziesiąty (9%) ocenia, że żyje mu się lepiej niż rok temu i stać go na więcej.

O ile większość wyborców partii opozycyjnych przyznaje, że obecnie żyje im się gorzej niż rok temu i stać ich na mniej (Koalicja Obywatelska – 68%, Konfederacja – 67%, Lewica – 66%, PSL z Polską 2050 – 57%), to już wśród wyborców PiS, takich osób jest zaledwie jedna trzecia (35%). W elektoracie partii rządzącej najwięcej jest osób, prawie połowa (48%), które przyznały, że żyje się im na podobnym poziomie jak rok temu i też najwięcej jest takich, które twierdzą, że teraz żyje im się lepiej niż rok temu (17%).

„To już kolejne badanie, które pokazuje, że wiedza ekonomiczna wielu Polaków jest na niskim poziomie. Wciąż dużo osób nie rozumie, że jak spada inflacja, to nie znaczy, że ceny spadają, tylko że one dalej rosną, ale w wolniejszym tempie. Badanie pokazuje również, jak bardzo nasze społeczeństwo jest podzielone na dwa przeciwstawne bloki w postrzeganiu różnych zjawisk. Widać dużą siłę narracji obozu rządzącego i sprzyjających im mediów, która zakłamuje rzeczywistość i próbuje wmówić swoim wyborcom, że jest lepiej, niż się wydaje – mówi Alicja Defratyka, ekonomistka, autorka projektu ciekaweliczby.pl.

Nota metodologiczna: Badanie przeprowadzone na panelu Ariadna dla ciekaweliczby.pl w dniach 5-7 maja 2023 roku. Próba ogólnopolska losowo-kwotowa N=1039 osób w wieku od 18 lat wzwyż. Kwoty łączne dobrane według reprezentacji w populacji pełnoletnich Polaków dla płci, wieku i wielkości miejscowości zamieszkania. Metoda: CAWI.

Ciekaweliczby.pl to autorski projekt edukacyjny przybliżający opinii publicznej warte poznania fakty oparte na konkretnych danych liczbowych. Ideą jest prezentowanie danych tak, by każdy mógł łatwo wyciągnąć z nich obiektywne wnioski i krytycznie spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość. To cenna umiejętność w dobie post-prawdy, gdy granice między faktem i opinią, prawdą i fałszem, informacją
i dezinformacją coraz bardziej się zacierają.

Źródło: ciekaweliczby.pl

Podatnicy w dalszym ciągu mają kłopot z cenami transferowymi

n-stoch-mika-press

Ceny transferowe są obecnie najczęstszym obszarem kontroli podatkowych. Wprowadzona w 2019 r. instytucja recharakteryzacji pozwala urzędnikowi na przekwalifikowanie danej transakcji na inną, jeśli stwierdzi, że podmioty na wolnym rynku zawarłyby ją na innych warunkach. I tu przeważnie dochodzi do nieporozumień, bo organy często opierają się tylko na przypuszczeniach. W takich przypadkach postępowania trwają latami.

Spis treści:
Brak zrozumienia
Podejrzane „raje”
Nie tylko ceny
Jak się bronić?
Błędy i kary

Najmocniej weryfikowane są transakcje zawarte z podmiotami powiązanymi posiadającymi siedziby w tzw. rajach podatkowych, a także wewnątrzgrupowe, dotyczące usług niematerialnych, szczególnie o niskiej wartości dodanej. Urzędnicy badają wszystkie warunki współpracy. Najczęściej przedsiębiorcy nie są świadomi tego, że odbiegają od zasad rynkowych. Co gorsza, nie wiedzą nawet o obowiązku złożenia dokumentacji, której brak naraża na poważne konsekwencje podatkowe, karne i karno-skarbowe.

Brak zrozumienia

W ostatnim czasie ceny transferowe są najczęstszym obszarem kontroli. Aktualnie badane są transakcje zawarte w okresach, które jeszcze się nie przedawniły, czyli w latach 2018-2020. Duże znaczenie mają także wprowadzone w 2019 roku zmiany w zakresie możliwości dokonywania tzw. recharakteryzacji transakcji.

Urzędnicy mają możliwość przekwalifikowania danej transakcji na inną, jeśli uznają, że wyglądała ona inaczej, niż wskazał podatnik. I tutaj przeważnie dochodzi do nieporozumień. Najczęściej organy podatkowe nie mają konkretnych dowodów na to, że faktycznie w danych okolicznościach podmioty, które byłyby niepowiązane, nie zrealizowałyby danej transakcji. I opierają się tylko na własnych przypuszczeniach i wizjach tego, jak – ich zdaniem – powinna ona wyglądać na wolnym rynku. Jak pokazuje praktyka, w takich sytuacjach postępowania trwają latami. Z tego tytułu każdego roku podatnik może ponosić koszty rzędu nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych, wliczając w to m.in. obsługę prawnika czy dostęp do bazy danych porównawczych.

Sama instytucja recharakteryzacji transakcji pozwala organom podatkowym na wyłapywanie agresywnych optymalizacji i wykrywanie tych podatników, którzy faktycznie unikają opodatkowania. Niestety, ale jest to także narzędzie, które może być nadużywane przez organy skarbowe. Wówczas nie służy do eliminowania transakcji nierynkowych, tylko ułatwia kwestionowanie w zasadzie każdej transakcji, która jest niezrozumiała dla urzędnika. Zdarzają się nawet próby dokonania recharakteryzacji transakcji dokonanych przed 2019 rokiem, co oczywiście jest niezgodne z prawem.

Podejrzane „raje”

Pod szczególną kontrolą organów podatkowych są transakcje zawarte z podmiotami powiązanymi, posiadającymi siedziby lub zarząd w krajach stosujących szkodliwą konkurencję podatkową. Trudno się temu dziwić, gdyż zdecydowanie niższe stawki podatku lub preferencje podatkowe albo wręcz brak opodatkowania niektórych dochodów zachęcają podatników do wyprowadzania dochodów do takich miejsc. Dlatego, zwłaszcza w transakcjach z podmiotami powiązanymi posiadającymi siedziby w tzw. rajach podatkowych, należy podchodzić ze szczególną ostrożnością.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, podmioty dokonujące transakcji z przedsiębiorcami z rajów podatkowych, których wartość przekracza ustawowo określone progi, podlega obowiązkowi sporządzania dokumentacji cen transferowych. I dotyczy to również niepowiązanych przedsiębiorstw. Jednak podatnicy najczęściej o tym nie wiedzą i nie chodzi tu tylko o tych najmniejszych. Dlatego bardzo ważne jest uświadomienie sobie zagrożeń wynikających z braku wdrażania w firmach procedur mających na celu minimalizację ryzyka podatkowego.

W ostatnim czasie organy podatkowe coraz częściej weryfikują transakcje wewnątrzgrupowe. Przeważnie te, które dotyczą usług niematerialnych, w tym szczególnie o niskiej wartości dodanej. Ponadto mocno kontrolowane są transakcje udostępniania znaków towarowych czy innych wartości niematerialnych i prawnych, zwłaszcza trudnych do wyceny. Należy zauważyć, że we wcześniejszych latach służyły one podatnikom do agresywnych optymalizacji podatkowych. Dlatego trudno się dziwić większemu zainteresowaniu ze strony organów podatkowych. Urzędnicy szczególnie często weryfikują też transakcje finansowe, np. udzielania pożyczek przez podmioty w grupie kapitałowej.

Nie tylko ceny

Organy podatkowe posiadają narzędzia do weryfikacji cen stosowanych na rynku. Jednakże nie zawsze przeprowadzona przez nie analiza porównawcza jest zgodna z zasadami faktycznie obowiązującymi na danym rynku. Należy podkreślić, że tak naprawdę nie wszystkie transakcje można wprost ze sobą porównać. Każda może być oparta na nieco innych warunkach, często też prowadzona w różnych okolicznościach, co bardzo wpływa na ostateczną wartość.

Nie ma jednej, konkretnej ceny, która powinna być stosowana w transakcjach pomiędzy podmiotami powiązanymi. Badanie ich polega więc na weryfikacji wszystkich warunków współpracy. Organy podatkowe mogą je podważyć i uznać za nierynkowe, jeśli np. dla firm powiązanych podatnik stosuje znacznie dłuższe terminy płatności, realizuje bezpłatnie transport lub daje inne preferencje. Sama obniżka nie oznacza od razu, że cena jest nierynkowa. Rozbieżności mogą bowiem wynikać z polityki rabatowej firmy lub nawet z działalności na danym rynku geograficznym. Przykładowo ceny niektórych usług w Warszawie niekoniecznie można porównać z obowiązującymi w Zamościu.

Dlatego też najczęściej porównywanie cen jeden do jeden nie jest prawidłowe w celu faktycznego ustalenia, czy dana transakcja jest realizowana na warunkach rynkowych. Należy brać pod uwagę całokształt transakcji, w tym także warunki obowiązujące na danym rynku oraz inne czynniki, które mają bezpośredni lub pośredni wpływ na daną transakcję.

Kontrola w zakresie cen transferowych nie jest prosta, zarówno z punktu widzenia podatnika, jak i organu podatkowego dokonującego kontroli. Tak naprawdę transakcje najczęściej nie są identyczne, a różnice występujące pomiędzy warunkami ustalonymi przez strony nie zawsze są wynikiem powiązań i chęci zmniejszenia opodatkowania. Należy mieć na uwadze, że bardzo często transakcje podlegają negocjacjom i to zarówno realizowane z podmiotami powiązanymi, jak i niepowiązanymi. Cena nie zawsze dla wszystkich jest taka sama. Na wartość transakcji mogą wpływać przecież różne czynniki, co następnie odzwierciedlane jest właśnie w ustalonych przez strony warunkach współpracy, w tym cenie.

Jeśli podatnik ma konkretne uzasadnienie dla różnic występujących w warunkach ustalonych w transakcjach z podmiotami powiązanymi, to jak najbardziej może to przedstawić w trakcie kontroli. Może to bowiem mieć bardzo istotny wpływ na linię obrony ustalonej przez podmioty powiązane ceny transakcyjnej i uchronić podatnika przed doszacowaniem mu dochodu.

Jak się bronić?

Najlepszym rozwiązaniem dla podatników jest wprowadzenie w firmie odpowiednich procedur, mających na celu uświadomienie osób zarządzających oraz pracowników działu handlowego zasad ustalania warunków transakcyjnych dla podmiotów powiązanych oraz z tzw. rajów podatkowych. Dobrym sposobem na uniknięcie problemów jest opracowanie polityki cen transferowych w firmie, gdzie określane są właśnie zasady ustalania cen w określonych przypadkach.

Firmy powinny zidentyfikować rodzaje transakcji realizowanych z podmiotami powiązanymi i z góry ustalić pewne zasady współpracy. Oczywiście nie ma potrzeby wskazywania wprost jednej ceny, gdyż ta może się zmieniać w zależności od sytuacji na rynku lub pod wpływem pewnych czynników. Jednak zasady zawsze ujednolicają sposób działania i zabezpieczają przed skrajnymi błędami w zakresie ustalania warunków transakcyjnych w grupie podmiotów powiązanych.

W sytuacji, gdy podmioty powiązane ustalają nierynkowe warunki współpracy, to powinny przede wszystkim zidentyfikować ryzyko podważenia transakcji przez organy podatkowe i sprawdzić źródło błędnych ustaleń. I tak jeżeli podatnik stwierdzi, że cena była ustalona na początku danego okresu rozliczeniowego w prawidłowy sposób, z uwzględnieniem zasad rynkowych, a w trakcie obowiązywania umowy warunki rynkowe transakcji uległy zmianie, wówczas musi dokonać korekty cen transferowych. Jednakże przy tego rodzaju czynności należy być szczególnie ostrożnym i trzymać się ustawowo określonych zasad dokonywania takiej korekty.

Doświadczenie pokazuje, że najczęściej przedsiębiorcy nie są świadomi tego, że odbiegają od zasad rynkowych. Przeważnie jest tak, że ktoś kiedyś ustalił pewne warunki współpracy i pozostały one niezmienione, gdyż nikt ich nie uaktualnił. Z reguły zatem nie są to działania celowe podatników.

Błędy i kary

W Polsce, zgodnie z zaleceniami Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, została wdrożona tzw. trójstopniowa dokumentacja cen transferowych, tj. lokalna i grupowa, a także raportowanie według krajów. Podatnik nie ma wyboru w zakresie ich sporządzania. Skutkiem niedopełnienia obowiązków dokumentacyjnych w tym zakresie są konsekwencje podatkowe, a także karne i karno-skarbowe.

Należy pamiętać, że w przypadku zakwestionowania warunków rynkowych transakcji z podmiotami powiązanymi posiadającymi siedziby poza granicami Polski może dojść do podwójnego opodatkowania tych samych dochodów. Wówczas w celu wyeliminowania tego konieczne jest wszczęcie odpowiedniej procedury, która niestety może trwać nawet kilka lat.

Na podstawie przepisów ordynacji podatkowej, na podatnika może zostać nałożona kara w postaci dodatkowego zobowiązania podatkowego. Jego wysokość może wynieść od 10% do 30% od wykazanej lub zawyżonej straty na skutek stosowania nieprawidłowych cen transferowych oraz od jej odsetka. Dodatkowo, poza sankcją podatkową, za niedopełnienie obowiązków sporządzenia dokumentacji cen transferowych w ogóle lub w ustawowym terminie bądź sporządzenie jej niezgodnie ze stanem rzeczywistym grozi kara od 240 do 720 stawek dziennych grzywny. Ich wysokość zależy od minimalnego wynagrodzenia w danym roku. Może więc wynieść od nieco ponad 116 zł do przeszło 46 tys. zł. Po przemnożeniu tego przez liczbę stawek dziennych wychodzą kwoty od ok. 28 tys. zł do nawet 33,5 mln zł.

Należy zaznaczyć, że przepisy z roku na rok są coraz bardziej doprecyzowywane. Ponadto przy Ministerstwie Finansów utworzono Forum Cen Transferowych, które opracowuje wytyczne w zakresie zastosowania przepisów o cenach transferowych. Wiele niejasności zostaje zatem na bieżąco dookreślonych przez ekspertów z tej dziedziny. Jest to bardzo dobry sposób współpracy między biznesem, doradztwem i resortem. Trudno zatem teraz wskazywać, że przepisy są nieprecyzyjne i podatnicy nie mają możliwości prawidłowo wypełniać swoich obowiązków w zakresie cen transferowych.

Jednak bardzo częstym problemem jest brak świadomości w zakresie obowiązku złożenia dokumentacji cen transferowych. I to jest najpowszechniejszym i najbardziej niebezpiecznym błędem. Do kancelarii podatkowych nieustannie zgłaszają się klienci, którzy dotychczas nie sporządzali dokumentacji, chociaż mieli taki obowiązek. Często zgłaszają się zbyt późno, tzn. w momencie, gdy grożą im ww. konsekwencje. Warto absolutnie pamiętać o tym, że nawet jeśli podatnicy nie są zobowiązani do sporządzenia dokumentacji podatkowej, z uwagi na skorzystanie ze zwolnienia na podstawie art. 11n ustawy o CIT, to mają obowiązek złożenia uproszczonej wersji deklaracji TPR.

Autorem publikacji jest radca prawny i doradca podatkowy Natalia Stoch-Mika z Kancelarii NSM LEGAL & TAX.

W jaki sposób nowelizacja procedury cywilnej wpłynie na tzw. sprawy frankowe?

Mec. Karolina Pilawska - adwokat

Z dniem 15 kwietnia 2023 roku wejdą w życie zmiany przepisów postępowania cywilnego w oparciu, o które rozpoznawane są w polskich sądach tzw. sprawy frankowe. W wielu doniesieniach medialnych można przeczytać, że te zmiany dla Frankowiczów są niekorzystne, ale czy na pewno tak jest? Jako prawnik, który od 2016 roku reprezentuje Frankowiczów w sądach mam odmienne zdanie.

Spis treści:
Szybsze procesy
Zmiana zasad właściwości rzeczowej sądów

Szybsze procesy

Po pierwsze uważam, że zmiany proceduralne wpłyną na poprawę sytuacji sądowej kredytobiorców frankowych, bo po prostu przyspieszą rozpoznanie tego rodzaju spraw. Dotychczas zdecydowana większość spraw Frankowiczów trafiała do tzw. Wydziału Frankowego, który został powołany do życia w kwietniu 2021 roku właśnie w celu usprawnienia tych procesów. W drugą rocznicę jego działalności wiemy, że od początku funkcjonowania wpłynęło do niego ponad 42 tys. spraw, które są rozpoznawane przez około 30 sędziów. Prosta matematyka pokazuje, że referat danego sędziego składa się z 1000 – 1500 spraw. W konsekwencji oznacza to, że w większości przypadków czas oczekiwania na rozprawę wynosi od 2 do 3 lat. Doliczając do tego II instancję, która jest niemal pewna, prawomocne rozpoznania danej sprawy w sądzie zajmuje od 4 do 5 lat. Z kolei moje doświadczenia z innymi sądami w Polsce, szczególnie tymi w mniejszych ośrodkach miejskich, pokazują, że średni czas rozpoznania sprawy w obu instancjach łącznie wynosi średnio od 2 do 3 lat, czyli znacznie krócej. Kilka dni temu na rozprawie przed jednym z warmińsko – mazurskich sądów ku mojemu ogromnemu zdziwieniu sędzia rozpoznający sprawę moich Klientów, których pozew trafił do sądu w listopadzie 2022 roku, czyli pół roku temu, przepraszał, że rozpoznanie sprawy trwa dłużej niż powinno. Z mojego punktu widzenia sprawa została rozpoznana ekspresowo, bo w pół roku od złożenia pozwu, co w warunkach warszawskich jest niemal niemożliwe. Oczywiście i w stolicy zdarzają się sprawy, które są rozpoznawane w I instancji w kilka miesięcy, ale nadal są one wyjątkami potwierdzającymi regułę.

Dlaczego większość Frankowiczów do tej pory decydowała się jednak na składanie swoich pozwów w Warszawie? Przed zmianą przepisów postępowania cywilnego kredytobiorca frankowy miał wybór – mógł pozwać bank przed sądem właściwym dla jego siedziby (a większość banków ma siedzibę w obrębie właściwości Wydziału Frankowego) albo w swoim miejscu zamieszkania. Kredytobiorcy decydowali się na sąd warszawski argumentując ten wybór specjalizacją Wydziału Frankowego i odpowiednim przygotowaniem sędziów do orzekania w takich sprawach. Trudno nie przyznać im racji, jednak nie można zapominać także, że sędziowie z innych sądów od lat orzekają w takich sprawach, w większości przypadków również na korzyść Frankowiczów, są do tego merytorycznie przygotowani i robią to znacznie szybciej, bo po prostu spraw w referatach mają zdecydowanie mniej niż sędziowie warszawscy. Po zmianach w procedurze cywilnej Frankowicze będą mogli wnosić pozwy tylko do sądu właściwego ze względu na ich adres zamieszkania, co powinno znacząco wpłynąć na odciążenie Wydziału Frankowego i spowodować rozłożenie tych spraw w różnych ośrodkach sądowych. Uważam także, że ta zmiana – choć ogranicza uprawnienia strony postępowania – w ostatecznym rozrachunku będzie dla kredytobiorców frankowych bardzo korzystna, bo pozwoli im szybciej zakończyć temat tego toksycznego produktu.

Zmiana zasad właściwości rzeczowej sądów

Kolejną zmianą, z mojego punktu widzenia działającą także na korzyść Frankowiczów, jest zmiana właściwości rzeczowej sądów. Dotychczas obowiązujące przepisy postępowania przewidywały, że sądem właściwym do rozpoznania spraw o wartości przedmiotu sporu do 75 tys. PLN były sądy rejonowe, a powyżej tej kwoty – sądy okręgowe. Skutkowało to tym, że szczególnie w ostatnich latach, czyli w czasie dość dynamicznie zmieniającej się sytuacji ekonomicznej, zdecydowana większość spraw trafiała do sądów okręgowych. W efekcie były one bardziej obciążone niż sądy rejonowe, a z założenia powinno być całkowicie odwrotnie. Co istotne, w zdecydowanej większości przypadków, także pozwy frankowe trafiają do sądów okręgowych, ponieważ wartość przedmiotu sporu w tej kategorii spraw rzadko jest niższa niż 75 tys. PLN. Na mocy nowych przepisów podniesiono wartość przedmiotu sporu determinującą właściwość rzeczową sądu okręgowego z 75 tys. PLN do 100 tys. PLN. Jeżeli zatem po zmianach procedury cywilnej więcej spraw będzie trafiało do sądów rejonowych, to sądy okręgowe, czyli te co do zasady właściwe do rozpoznania spraw frankowych, będą miały więcej zasobów czasowych i ludzkich. Zasoby te niewątpliwie będzie można wykorzystać do szybszego rozpoznawania pozwów Frankowiczów. Ta zmiana jest na pewno zmianą w dobrym kierunku, chociaż uważam, że wyższy pułap kwotowy mógłby także ogólnie odkorkować sądy okręgowe w Polsce.

Autor:
adw. Karolina Pilawska
Pilawska Zorski Adwokaci

W jaki sposób kontrolować finanse firmy, gdy gospodarka hamuje?

M. Łukasiewicz _Mat. prasowy (2)Płynność finansowa świadczy o zdolności przedsiębiorstwa do spłaty bieżących zobowiązań, dokonywania zakupów i korzystania z usług. Zachowanie jej na optymalnym poziomie definiuje właściwe zarządzanie firmą. Pozwala między innymi uniknąć zatorów płatniczych oraz skupić się na rozwoju biznesu. Wyzwaniem dla wszystkich firm, niezależnie od ich wielkości, jest spowolnienie gospodarcze, które potwierdzają najnowsze dane GUS.

Spis treści:
Znaczenie płynności finansowej
Rola faktoringu

Główny Urząd Statystyczny podał wstępny szacunek produktu krajowego brutto w IV kwartale 2022 r. PKB wzrósł realnie o 2% rok do roku w porównaniu do wzrostu o 8,5% w analogicznym kwartale 2021 r. Wskaźnik ten jest niewyrównany sezonowo w cenach stałych średniorocznych roku poprzedniego. Jeżeli jednak wskaźnik wyrównamy sezonowo – w cenach stałych przy roku odniesienia 2015 – zmniejszył się realnie o 2,4% w porównaniu z poprzednim kwartałem. To jeden z największych spadków od wielu lat. Według oceny Polskiego Instytutu Ekonomicznego, dane te wskazują na hamowanie polskiej gospodarki i są efektem podnoszenia stóp procentowych oraz osłabienia gospodarczego w strefie euro.

Znaczenie płynności finansowej

Utrata płynności najczęściej skutkuje trudnością w regulowaniu bieżących wydatków czy niewypłacalności w stosunku do pracowników. W skrajnych przypadkach dochodzi również do utraty wiarygodności w oczach dostawców, co z kolei grozi zerwaniem umów lub wstrzymaniem dostaw. Spowolnienie gospodarcze zwiększa ryzyko zachwiania płynności. Dlatego właśnie warto z wyprzedzeniem podjąć odpowiednie kroki, które pozwolą utrzymać ją na odpowiednim poziomie – niezależnie od rynkowych zawirowań.

Zatory płatnicze mogą pojawiać się z różnych powodów, jednak najczęstszą przyczyną jest zamrażanie środków w fakturach wystawianych z odroczonym terminem płatności. Konieczność oczekiwania na uregulowanie należności przez 30 czy 60 dni – gdy jednocześnie ze spłatą spóźniają się inni kontrahenci – jest realnym zagrożeniem dla finansów firmy, zwłaszcza w sytuacji spowolnienia gospodarczego.

Rola faktoringu

Istotą faktoringu jest wykupienie przez firmę faktoringową nieprzeterminowanych należności wynikających z wystawiony faktur. Dzięki temu przedsiębiorca otrzymuje gotówkę na długo przed datą płatności obowiązującą kontrahentów. Takie narzędzie finansowe przyczynia się do skrócenia cyklu rotacji środków, którymi można swobodnie dysponować. Faktoring jest korzystnym rozwiązaniem dla przedsiębiorstw, w które najbardziej uderza spowolnienie gospodarcze i które od zawsze borykają się z problemem nieterminowych płatności.

Kluczową rolą faktoringu jest wsparcie w zachowaniu płynności finansowej. Dzięki środkom otrzymanym przed czasem, można swobodnie realizować plany biznesowe – bez obaw o powstanie zatorów płatniczych i przejściowe kłopoty finansowe. W okresie spowolnienia gospodarczego, każda oszczędność może mieć kluczowe znaczenie. Koszty prowadzenia faktoringu nie są wysokie. Z drugiej strony działa on podobnie jak leasing, nie wywierając wpływu na zdolność kredytową. Właśnie dlatego przedsiębiorca nie traci szansy na kredyt obrotowy, inwestycyjny czy innego rodzaju wsparcie oferowane przez tradycyjne banki.

Komentarz ekspercki autorstwa Mariusza Łukasiewicza, prezesa BNP Paribas Faktoring.

Dane MRiT: Ponad 90-proc. spadek rdr. faktycznie ponoszonych kosztów inwestycyjnych w SSE i PSI

gotowka-inwestycje
Jak wynika z danych MRiT, w ub.r. faktycznie poniesione koszty inwestycji w SSE i PSI były o prawie 92% niższe niż w 2021 roku. W latach 2017-2022 wyniosły one łącznie przeszło 50 mld złotych, malejąc z roku na rok. W tym okresie największa część z tych środków przypadła na woj. warmińsko-mazurskie, małopolskie i śląskie. Do tego w 2022 roku o blisko 83% mniej inwestycji zostało formalnie wycofanych z realizacji w ramach SSE i PSI niż w 2021 roku. Z kolei w latach 2017-2022 takich przypadków odnotowano w sumie 365. Ministerstwo Finansów przedstawia też wykazane przez podatników dochody wolne od podatku, uzyskane z działalności gospodarczej prowadzonej na terenie specjalnych stref ekonomicznych. W 2021 roku kwota wzrosła o prawie 77% w porównaniu z 2020 rokiem.

Spis treści:
Faktyczne inwestycje
Jednak „nie”
Ulgowe podejście

Faktyczne inwestycje

Jak informuje Ministerstwo Rozwoju i Technologii (MRiT), w ubiegłym roku faktycznie poniesione koszty inwestycji w Specjalne Strefy Ekonomiczne (SSE) i Polską Strefę Inwestycji (PSI) wyniosły 312 mln zł. To o 91,9% mniej niż rok wcześniej, kiedy było to 3,859 mld zł. Przy tym dane są zbierane po zakończeniu inwestycji przez inwestora. Uwzględniając podział na województwa, ubiegłoroczne zestawienie otwiera łódzkie – 160 mln zł. Dalej widać podkarpackie – 65 mln zł, a także małopolskie – 37 mln zł. Natomiast przy sześciu województwach jest wynik 0 zł. To kujawsko-pomorskie, opolskie, pomorskie, śląskie, świętokrzyskie i warmińsko-mazurskie.

– Możliwe jest to, że inwestorzy występują z wnioskami o przesunięcie terminu realizacji inwestycji z uwagi na obecne trudności, z jakimi się borykają. Wielu przedsiębiorców dotykają trudności wynikające ze spowolnienia gospodarczego, spadku wielkości zamówień, załamania łańcuchów dostaw, problemów ze źródłami energii, inflacją czy wysokimi kosztami obsługi zadłużenia – komentuje doradca podatkowy Małgorzata Ostrowska-Krzewina.

Jak podkreślają prof. Tomasz Dorożyński i prof. Janusz Świerkocki z Uniwersytetu Łódzkiego, SSE funkcjonują w Polsce od ponad 25 lat. Dane za jeden wybrany rok nie muszą świadczyć o ich atrakcyjności inwestycyjnej. Badania przeprowadzone przez ww. ekspertów dowodzą, że poszczególne strefy cieszyły się różnym zainteresowaniem inwestorów (mierzonym m.in. wartością nakładów inwestycyjnych oraz liczbą zezwoleń lub decyzji o wsparciu). W każdym makroregionie znajdziemy strefy, które lepiej lub gorzej radziły sobie z przyciąganiem inwestorów. Zróżnicowanie regionalne zależało przede wszystkim od atrakcyjności regionów i aktywności spółek zarządzających SSE lub PSI. Generalnie lepiej wypadają te, które leżą w bogatszych, a więc bardziej atrakcyjnych dla biznesu, częściach kraju.

Według danych resortu za lata 2017-2022, łączna kwota faktycznie poniesionych kosztów inwestycji wyniosła 50,179 mld zł. One zmniejszały się z roku na rok w analizowanym okresie. W 2017 roku były na poziomie 16,805 mld zł, w 2018 roku – 11,356 mld zł, w 2019 roku – 9,432 mld zł, a w 2020 roku – 8,414 mld zł. W tych latach największe faktycznie poniesione koszty inwestycji były w woj. warmińsko-mazurskim – 7,133 mld zł. Dalej w zestawieniu widać małopolskie – 6,520 mld zł, śląskie – 6,309 mld zł, podkarpackie – 4,841 mld zł, a także łódzkie – 4,551 mld zł. Na końcu rankingu mamy świętokrzyskie – 417 mln zł, podlaskie – 674 mln zł, jak również pomorskie – 837 mln zł.

– Kwota ok. 50 mld zł, rzeczywiście poniesionych kosztów inwestycji w okresie sześciu lat, zasługuje oczywiście na docenienie. Jednak odnotować należy, że była ona w gruncie rzeczy umiarkowana. Spadek kosztów ponoszonych w kolejnych latach, z blisko 17 mld zł do zaledwie 312 mln zł, można zapewne zinterpretować jako skutek wystąpienia w latach 2020-2022 ponadprzeciętnych turbulencji kryzysowych – analizuje prof. dr hab. Stanisław Flejterski z Wyższej Szkoły Bankowej w Szczecinie.

Jednak „nie”

Zgodnie z danymi resortu, 10 inwestycji zostało formalnie wycofanych z realizacji w ramach w 2022 r. (rok wydania zezwolenia lub decyzji o wsparciu). To o 82,8% mniej niż w 2021 roku, kiedy było ich 58. Natomiast w okresie 2017-2022 łącznie takich przypadków odnotowano 365. Najwięcej z nich zarejestrowano w 2018 roku – 91 i 2017 roku – 84.

– Skalę rezygnacji z realizowania inwestycji w ramach SSE i PSI w 2022 roku można uznać za relatywnie niewielką, zwłaszcza w porównaniu z rokiem wcześniejszym. Sytuacja jest nadzwyczaj dynamiczna, zarówno zainicjowanie inwestycji, jak i niekiedy decyzja o wycofaniu się z jej realizacji, wynika z uwzględnienia wielu rozmaitych okoliczności o charakterze makroekonomicznym, mezoekonomicznym oraz mikroekonomicznym – mówi prof. Flejterski.

Powyższe dane nie są zaskakujące, co stwierdzają prof. Dorożyński i prof. Świerkocki. Jak zaznaczają eksperci, inwestowanie w SSE wymaga wypełnienia wielu warunków oraz sprostania procedurom i formalnościom. Finalnie nie wszystkie projekty okazują się skuteczne. Statystyki dowodzą, że od początku funkcjonowania stref blisko 50% zezwoleń zostało wyłączonych z obrotu prawnego w związku z cofnięciem, wygaszeniem, unieważnieniem bądź uchyleniem. Ok. 20% zezwoleń zostało cofniętych. Głównym powodem było niezrealizowanie przez przedsiębiorców określonych w nich warunków. Ponadto kończy się program SSE. To oznacza, że inwestor z zezwoleniem z 2017 roku lub późniejszym ma niewielką szansę, by do 2026 roku skonsumować ulgę w podatku, więc może się wycofać.

– Rezygnacje w latach 2017-2018 mogły wynikać z okresu przełomu, jakim było zastąpienie specjalnych stref ekonomicznych jedną Polską Strefą Inwestycji. Ustawą z 10 maja 2018 roku określono zasady udzielania przedsiębiorcom wsparcia na realizację nowych inwestycji w ramach PSI. Przedsiębiorcy, którzy wówczas byli zainteresowani realizacją inwestycji, mogli nie mieć pełnej wiedzy na temat tego, który instrument podatkowy będzie dla nich bardziej optymalny. Wielu z nich występowało o stare zezwolenie strefowe lub o nową decyzję o wsparciu. Gdy sytuacja się ustabilizowała, okazywało się, że podjęte decyzje być może nie były adekwatne do założeń odnośnie realizacji inwestycji, stąd rezygnacje – dodaje Małgorzata Ostrowska-Krzewina.

Ulgowe podejście

Z kolei Ministerstwo Finansów przedstawia dane podatników podatku dochodowego od osób prawnych oraz podatników podatku dochodowego od osób fizycznych, którzy w złożonych zeznaniach podatkowych wykazali dochody wolne od podatku. Mowa o tych uzyskanych z działalności gospodarczej prowadzonej na terenie specjalnych stref ekonomicznych, w tym dochodach z działalności gospodarczej określonej w decyzji o wsparciu. W 2021 roku (najnowsze dane) kwota ta wyniosła 21,372 mld zł. To o 76,9% więcej niż w 2020 roku, kiedy odnotowano 12,084 mld zł. Wynik z 2020 roku był najniższy z okresu 2017-2021. We wspomnianym 2017 rok było to 16,136 mld zł, w 2018 roku – 16,651 mld zł, a w 2019 roku – 18,674 mld zł.

– 3 lata temu przedsiębiorcy musieli zmierzyć się z nowymi wyzwaniami związanymi z pandemią. To wpłynęło na pogorszenie się wyników firm za rok 2020. Stąd zrozumiała jest najniższa wielkość dochodów wolnych od podatku właśnie wtedy. Natomiast wzrost na przestrzeni analizowanego okresu, za wyjątkiem 2020 roku, może świadczyć o stopniowym zwiększaniu efektywności działalności gospodarczej. Takie dane powinny cieszyć, gdyż są zgodne z założeniami przepisów o SSE i PSI, aby pobudzać rozwój gospodarczy poprzez nowe inwestycje – analizuje Małgorzata Ostrowska-Krzewina.

Eksperci z Uniwersytetu Łódzkiego zaznaczają, że dochód, co do zasady, nie musi rosnąć z roku na rok. Eksperci zwracają uwagę na dane przedstawione w Informacji o realizacji ustawy o SSE (stan na koniec 2021 rok). Z nich wynika, że dochód zwolniony od podatku, a więc sama wartość zwolnienia dla podatników prowadzących działalność gospodarczą w SSE, rosła w latach 1998-2020. Prawdopodobnie kwota co roku wzrastała, bo rosła produkcja (zyski) dająca prawo do ulgi. Zdarzały się wyjątki (lata 2004-2005, 2012 rok, 2017 rok oraz właśnie 2020 rok). Było to związane przede wszystkim ze zmieniającą się liczbą podatników oraz uzyskanym przez nich dochodem zwolnionym od podatku. Sytuacja, która miała miejsce w 2020 roku, nie była wyjątkowa, choć można ją prawdopodobnie powiązać z kryzysem pandemicznym.
materiał prasowy

Wysoka inflacja i drożyzna, jeśli do Polski wejdzie euro?

volkan-olmez-73767-unsplashW pierwszych dwóch tygodniach 2023 roku pojawiło się w mediach wiele wypowiedzi na temat wprowadzenia euro w Chorwacji. Niektórzy politycy, w tym premier Mateusz Morawiecki, używają tego przykładu, aby straszyć Polaków nieprawdziwymi albo przerysowanymi informacjami na temat euro.

W tej, mającej na celu zniechęcenie ludzi do europejskiego pieniądza narracji, zaakcentowano w szczególności „związek” euro z domniemaną „drożyzną”. To, jak zauważa również prof. Dariusz Rosati, autor książki „Euro. Mity i fakty”, jeden z najbardziej rozpowszechnionych mitów na temat euro i zarazem jeden z najbardziej fałszywych.

Premier Mateusz Morawiecki twierdzi, że „kilka dni temu Chorwacja przyjęła euro i Chorwaci przeżywają szok cenowy. Ceny w sklepach są tam znacząco wyższe, bo wzrosły o około 70-80%. Niektórzy chcą, by Polska poszła w ślady Chorwacji – dziś widzimy, jakie niesie to za sobą ryzyka”. Senator partii PiS, Stanisław Karczewski napisał, że „europejska waluta, jak pokazał przykład Chorwacji, oznacza podwyżki”. – „Polski złoty jest cenną walutą, a widzimy co dzieje się w Chorwacji po zmianie na euro” – oświadczyła nominowana przez partię PiS minister finansów Magdalena Rzeczkowska. Przytoczone wypowiedzi rządzących, podane jedynie przykładowo, wprowadzają Polaków w błąd i budują fałszywe wyobrażenie o wprowadzeniu w Polsce euro. Dlatego warto przytoczyć kilka faktów na ten temat zaczynając od sytuacji w Chorwacji.

Dzięki przyjęciu euro Chorwacja przeszła z peryferii do centrum decyzyjnego Unii Europejskiej. W sprawach gospodarczych jej głos będzie dużo silniejszy. Chorwacja przyjęła euro także, żeby wzmocnić swoją pozycje międzynarodową. W obecnej chwili, w sumie niewielkie zmiany cen u naszych chorwackich przyjaciół nie dają się przypisać wprowadzeniu euro, ale presji inflacyjnej wynikającej zwłaszcza ze wzrostu cen światowych na paliwa i żywność” – twierdzi prof. Artur Nowak-Far, doradca programowy ds. euro w Fundacji Wolności Gospodarczej.

Marek Tatała, ekonomista, wiceprezes Fundacji Wolności Gospodarczej realizującej kampanię KursNaEuro.pl dodaje, że wypowiedzi o rzekomej „drożyźnie” są oderwane od danych i analiz. – „Doświadczenia innych krajów strefy euro nie potwierdzają, że doszło w nich do skokowego wzrostu cen czy nagłego pojawienia się „drożyzny”. Jednocześnie, jeszcze przed wprowadzeniem euro, Chorwacja, podobnie jak większość gospodarek w Europie, zmagała się z wysoką, choć niższą niż w strefie złotego, inflacją, która w listopadzie 2022 r. sięgnęła 13,5 proc. Wiele firm aktualizuje ceny na początku roku i robi to częściej przy podwyższonej inflacji. Zasadnym pytaniem jest jak wiele podwyżek na początku roku było powiązanych z wysoką inflacją (co nie ma związku z euro), czyli także wyższymi kosztami prowadzenia działalności gospodarczej przez wiele podmiotów? Nie ma obecnie danych, by na to pytanie rzetelnie odpowiedzieć. Chorwackie instytucje publiczne, bazując na doświadczeniach innych krajów, korzystają z różnych narzędzi, aby ukrócić nieuczciwe przeliczanie cen z kun na euro. Służą temu m.in. podwójne ceny w sklepach (pokazywane w starej i nowej walucie), kary za manipulowanie kursem wymiany czy różne formy nacisku (państwa, konsumentów) i kontroli. To z czym mamy obecnie do czynienia po stronie niektórych polityków, w tym przedstawicieli rządów, to celowe demonizowanie euro. Rządzący powinni na temat euro rzetelnie informować i edukować, aby w końcu zrealizować zobowiązanie przyjęcia w Polsce euro zawarte wraz z wejściem do Unii Europejskiej” – twierdzi Tatała.

Temat rzekomej drożyzny został również wyjaśniony w tekście „Wprowadzenie euro NIE spowoduje wzrostu cen” opublikowanym w całości w sekcji „Fakty i Mity” na stronie www.KursNaEuro.pl stworzonej przez Fundację Wolności Gospodarczej, czytamy w nim m.in:

To naturalne, że obawiamy się wzrostu cen. Jednak pojawiające się w mediach czy Internecie tezy, w których próbuje się łączyć moment wprowadzenia euro ze wzrostem inflacji, często są oparte na anegdotach i cenach pojedynczych, losowo wybranych produktów. Oficjalne, przekrojowe dane z państw, które wprowadziły euro, jasno dowodzą, że zmiana waluty na euro nie powoduje wzrostu cen.

Pierwszych dwanaście państw przyjęło euro jako swoją walutę w 1999 r. (a w postaci gotówkowej w 2002 roku). Według danych Eurostatu, poziom cen w całej strefie euro wzrósł wtedy – w styczniu 2002 r. – o 0,5 punktu procentowego, jednak w kolejnych miesiącach inflacja uległa obniżeniu i w całym 2002 roku pozostała już na tym samym poziomie, co w roku 2001 (2,3%)1. Szacuje się, że wpływ wprowadzenia wspólnej waluty na ówczesny wzrost cen był niewielki – to znaczy, samo wprowadzenie euro odpowiadało tylko za 0,05 do 0,24 punktu procentowego (wg analiz Komisji Europejskiej) lub 0,09 do 0,14 p.p. wzrostu rocznej stopy inflacji HICP (wg analiz Eurostatu i Europejskiego Banku Centralnego), a za pozostałą część tej wartości odpowiadały wówczas inne czynniki2.

(…) Warto dodać, że samo posiadanie narodowej waluty nie jest lepszym zabezpieczeniem przed wzrostem cen niż scenariusz przystąpienia do unii walutowej. Po pierwsze, nigdy nie mamy gwarancji, że rządzący będą prowadzić odpowiedzialną politykę antyinflacyjną na poziomie krajowym, ani że krajowy bank centralny podejmie właściwe kroki w momencie, gdy inflacja zacznie rosnąć. Po drugie, w sytuacji globalnego kryzysu lub innych niespodziewanych zdarzeń (np. pandemia, wojna, katastrofy klimatyczne), kraj taki jak Polska jest wystawiony na ryzyko kursowe, które może przekładać się na wzrost cen produktów importowanych czy wzrost cen paliw i energii. W skrajnych przypadkach może to skutkować poważnym kryzysem gospodarczym i bardzo wysoką inflacją.

W dyskusjach o wprowadzeniu euro w Polsce brakuje często odniesienia do faktów i doświadczeń innych krajów, a pojawia się wiele mitów, które służą demonizowaniu europejskiej waluty. Dlatego tworzymy i rozwijamy kampanię „Kurs na euro”, z którą można zapoznać się na stronie www.KursNaEuro.pl – podsumowuje Tatała.

1 Rosati, D. (2022) Euro. Mity i Fakty, Polskie Wydawnictwo Ekonomiczne, s. 164-175

2 Fritsche, U., Graff, M., Lamla, M., Lein, S., Liechti, D., Nitsch, V., Sturm, J.-E., Triet, D. (2009) ‚The euro and prices: changeover-related inflation and price convergence in the euro area’, European Economy – Economic Papers 2008 – 2015 (Directorate General Economic and Financial Affairs, European Commission), Nr 381. Dostępne: https://econpapers.repec.org/paper/eufecopap/0381.htm [Data dostępu: 13.10.2022].

Komunikat prasowy Fundacji Wolności Gospodarczej, twórcy kampanii KursNaEuro.pl

 

Czy kryzys na rynku zastopuje zrównoważony rozwój?

jodko
Analiza raportów ESG za ten rok pokaże, na ile zrównoważony rozwój w firmach posłużył do realnej zmiany w modelu biznesowym firmy, a na ile okazał się jedynie zabiegiem marketingowym – uważa Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji RRJ Group. To presja regulacji prawnych spowodowała, że na rynku nieruchomości firmy zabiegają o to, żeby być „zielone” – bo tego oczekują od nich inwestorzy. 

Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) ostrzega, że mamy do czynienia z najpoważniejszym w historii kryzysem energetycznym, który oznaczać będzie nie tylko kolejne niedobory, ale i znaczące skoki cen nośników energii. To skutek inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Jak on wpłynie na zieloną transformację i inwestycje firm w zrównoważony rozwój?

Deklaracje na poziomie rządów to jedno, ale realnie patrząc, przyspieszenie zielonej rewolucji w gospodarce wcale nie jest tak szybkie i tak bezproblemowe, jak można by tego oczekiwać. Widać to choćby wokół dyskusji i sprzeciwu ekologów wobec projektu nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej. Sytuacji nie poprawia także gorsza kondycja przedsiębiorstw, które już tną inwestycje, a w przyszłości będą szukały oszczędności, gdzie tylko się da – zauważa Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji z RRJ Group.

Na poziomie globalnej polityki warto pewnie zwrócić uwagę na to, by szukać dywersyfikacji i sposobów na uniezależnienie się od Chin, które kontrolują w tej chwili 80 proc. łańcuchów branży energetyki słonecznej. Jak podaje IEA, do 2025 roku udział Państwa Środka wzrośnie już nawet do 95 proc. Chiny dominują w produkcji baterii litowo-jonowych czy turbin wiatrowych.

Schodząc do poziomu pojedynczych firm, realnej zmiany upatrywałbym w odgórnych regulacjach unijnych i ich implementacji w państwach członkowskich. Najlepszym przykładem jest tu dyrektywa ESG (ang. environmental, social responsibility and corporate governance, czyli środowisko naturalne, społeczna odpowiedzialność i ład korporacyjny). Dopiero jej wdrożenie realnie zmusiłoby wiele firm do tego, by dopasować się do rozwiązań prawnych. Szczególnie, że zielony trend odpowiada na pewne zapotrzebowanie społeczne i dobrze wygląda wizerunkowo. Na razie obserwujemy, że ESG to doskonały sposób na marketingowe działania wizerunkowe. Wiele firm masowo rzuciło się na dobrze wyglądające na zdjęciach akcje sadzenia drzew, ale czy potrafią wskazać, jak realnie – w liczbach i kwotach – przyczyniają się do redukcji śladu węglowego? – zwraca uwagę Jodko.

W działaniach stricte wizerunkowych zresztą widzę też największą słabość ESG. Dyrektywa w jakimś sensie je umożliwiła przez swoje ogólne zapisy. Dlatego zanim ocenimy działania firm pod kątem ESG, przyjrzyjmy się, czy przypadkiem plany i projekty nie pokrywają się z budżetem marketingowym czy CSR-owym danej firmy? Ile i co realnie zmieniają w modelu działalności firmy? Co obiecywały firmy do tej pory i jakie projekty zrealizowały?

Testem z pewnością okażą się raporty ESG za ten rok. Chociaż warto zwrócić uwagę, że raportowanie niefinansowe ESG, do którego zobowiązanych jest coraz więcej dużych firm, nie wprowadza żadnych realnych sankcji. Nie wprowadza twardych wskaźników. Wiemy, że praktyka zwykle jest taka, że firmy będą raportowały tylko tyle, ile muszą. Oczywiście nasuwa się tu pytanie, jak określić net zero w nieruchomościach? W dyrektywie unijnej nie znajdziemy precyzyjnej definicji – stwierdza Radosław Jodko.

Rynek nieruchomości, z uwagi na presję przepisów i inwestorów, szybko próbuje dopasować się do wymagań związanych z ograniczaniem CO2. Wysokospecjalistyczne certyfikowanie budynków pociąga za sobą określone rozwiązania realne. Ogranicza się zużycie energii, stosuje się odpowiednie materiały, projektuje się rozwiązania, dzięki którym można odzyskać ciepło i tym podobne. Stosuje się instalacje fotowoltaiczne, choć raczej na razie jedynie tam, gdzie kosztorysy na to pozwalają.

Czy wysokie ceny energii, rosnące krytyczne zapotrzebowanie na gaz, czy inne surowce energetyczne, może skłonić UE do luzowania obostrzeń wobec krajów? Czy wojna w Ukrainie i spowolnienie gospodarcze mogą coś zmienić?

Na razie widzimy, że toczy się swoista walka o to, by samowystarczalność energetyczna mocno była powiązana z zieloną rewolucją. Stany Zjednoczone aktywnie włączyły się we wspieranie alternatywnych źródeł energii i ich dywersyfikację. Unia Europejska nie odpuszcza. Widać, że ten trend także w instytucjach finansowych nie znika, a produktów zielonych czy zielonych funduszy przybywa. Najbliższy rok pokaże jednak, jak bardzo zrównoważony rozwój przestaje być jedynie zrównoważonym marketingiem. I jak bardzo przy okazji pociąga za sobą zmiany nie tylko w obszarze środowiskowym, ale i kultury organizacji. Bo właśnie o „G” w skrócie ESG warto by się upominać częściej – uważa Radosław Jodko.

Autor: Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji z RRJ Group.

Inflacja, recesja i stagflacja – złoto ma silne podstawy do wzrostów

michal-teklinski-goldenmark
Mamy już wysoką inflację, wchodzimy w recesję, a jedno w połączeniu z drugim daje stagflację. Globalne perspektywy nie wskazują, byśmy w najbliższym czasie uporali się z narastającymi problemami. Pomimo średnioterminowych spadków, z punktu widzenia fundamentów złoto ma silne podstawy do wzrostów.

W ubiegły czwartek Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy procentowe. Główna stopa poszła w górę o 50 punktów bazowych, do poziomu 6,5 proc. Była to niższa podwyżka niż szacował rynek, ale prawdopodobnie nie ostatnia. Mniejsza od oczekiwanej podwyżka może zdradzać rosnące obawy o recesję. Przeczy to słowom Adama Glapińskiego sprzed dwóch tygodni, że obawy o stagflację są przesadzone.

Z prognoz ekonomistów PKO BP wynika, że szczyt inflacji przypadnie na koniec III kwartału i znajdzie się ona na poziomie 16,-16,5 proc. Do tego czasu stopy procentowe prawdopodobnie osiągną poziom 7,5 proc.

Złoto ma silne podstawy do wzrostów

W obliczu dużej zmienności i niepewności oraz sygnałów recesyjnych, dolar amerykański wciąż umacnia się, osłabiając złoto. Cena złota w dolarze amerykańskim w ubiegłym tygodniu zanotowała spory spadek, kontynuując średnioterminowy trend spadkowy zapoczątkowany w marcu. W polskiej walucie złoto drożeje, co świadczy jednak o dużej słabości złotówki.

Globalne perspektywy nie wskazują, byśmy w najbliższym czasie uporali się z narastającymi problemami. Pomimo średnioterminowych spadków, z punktu widzenia fundamentów złoto ma silne podstawy do wzrostów. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na banki centralne – w maju Niemcy sprzedali 2,4 tony złota, za to wśród kupujących znalazła się Turcja, Uzbekistan, Kazachstan, Katar i Indie. Podobnie sprawa miała się w kwietniu.

Autor: Michał Tekliński, dyrektor ds. rynków międzynarodowych w Grupie Goldenmark.

Unia Europejska walczy z kryptowalutami? Co CBDC oznacza dla użytkowników?

jodko

Unia Europejska w 2023 roku chce przystąpić do testowania cyfrowego euro, SWIFT ogłosił właśnie, że startuje z przygotowaniami do współpracy z centralnie kontrolowanymi walutami cyfrowymi CBDC. Także polski bank centralny myśli o cyfrowej walucie. Czy jednak cyfrowa waluta jest w nam w ogóle potrzebna? – Widzę szanse dla cyfrowego euro, choć nie oczekiwałbym, że zmniejszy się popularność kryptowalut, jak chce tego Europejski Bank Centralny. Pamiętajmy, że centralnie kontrolowana waluta oznacza mniej prywatności i większą kontrolę państwa nad finansami. Trudno będzie zyskać społeczną akceptację dla tego typu rozwiązań – podkreśla Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji.

Spis treści:
Cyfrową walutę wprowadziły Chiny, decydując nawet, że docelowo chcą całkowicie zastąpić juana jego cyfrowym odpowiednikiem.
Czy są więc jakiekolwiek korzyści wynikające z wprowadzenia CBDC?

W 2022 roku podwoiła się liczba banków centralnych, które ogłosiły prace lub rozważają wprowadzenie CBDC (z ang. central bank digital currency) i w tej chwili już nawet sto banków centralnym – w tym polski – deklarują, że pracują nad CBDC.  Unia Europejska w 2023 roku rozpoczyna testy, by wprowadzić do publicznego użytku cyfrowe euro. A Komisja Europejska ogłosiła właśnie, że w 2023 roku pojawią się odpowiednie zapisy prawne do wprowadzenia cyfrowej waluty europejskiej. Pełne wdrożenie cyfrowego euro CBDC zapowiadane jest na 2026 roku.  EBC spodziewa się, że używanie cyfrowego euro we wszystkich krajach członkowskich mogłoby pobudzić gospodarkę. Ideę cyfrowego euro wspiera prezes EBC Christine Lagarde – zagorzała krytyczka kryptowalut. A biorąc pod uwagę to, że od 5 kwietnia trwają konsultacje społeczne, dzięki którym Komisja Europejska chce lepiej poznać interakcje między CBDC a innymi metodami płatności, wydaje się, że przyszły rok będzie kluczowy, jeśli chodzi o europejską walutę cyfrową. Polski bank centralny raczej jest powściągliwy w sprawie cyfrowej waluty. NBP wprawdzie także opracował raport w sprawie cyfrowego złotego, ale jednocześnie – jaka zaznacza – dostrzega komplikacje wynikające z braku podstaw prawnych do wprowadzenia CBDC w Polsce.

Głosy o przywiązaniu Polaków do gotówki jako wolności gospodarczej płynące z NBP czytać można także w kontekście tego, że 2023 roku to rok wyborczy, więc drażnienie społeczeństwa nowinkami gospodarczymi w czasie wysokiej inflacji wydaje się ten projekt odsuwać znacząco w czasie.

Cyfrową walutę wprowadziły Chiny, decydując nawet, że docelowo chcą całkowicie zastąpić juana jego cyfrowym odpowiednikiem.

Wydaje się, że to one oraz popularność kryptowalut zmusiły resztę świata do przyspieszenia prac nad cyfrowymi walutami. Przykład chiński doskonale pokazuje wszystkie słabości i wady centralnie kontrolowanej waluty cyfrowej. W tym systemie bowiem rząd chiński śledzi każdy ruch pieniądza, każdy przelew, monitoruje stan posiadania i może nawet zdecydować o tym, że pieniądze wyparowują z konta.
O ile więc cyfrowe rozliczenia za pomocą CBDC mają sens w przypadku rozliczeń między państwami, szczególnie tam, gdzie kluczowa jest transparentność, o tyle trudno sobie wyobrazić, że społeczną akceptację zyska idea tego, by państwo kontrolowało i monitorowało nasze przelewy oraz nasz stan posiadania.

Zresztą Unia Europejska zakłada współistnienie fizycznego pieniądza obok cyfrowego, zdając sobie sprawę z tego, jak wielki opór napotkałaby decyzja choćby w teorii oznaczająca groźbę kontroli państw na prywatnymi finansami obywateli. Po co więc w ogóle zabiera się za wprowadzenie CBDC? Wydaje mi się, że banki centralne próbują w ten sposób znaleźć odpowiedź na rosnącą popularność kryptowalut i wszelkich rozwiązań opartych na blockchainie. Odpowiedź zresztą jest nietrafiona. Bo centralnie zarządzana i kontrolowana waluta cyfrowa jest jednak przeciwieństwem modelu finansów zdecentralizowanych (DeFi) oraz sieci niekontrolowanej (samokontrolującej), chroniącej prywatność, rozproszonej.

Czy są więc jakiekolwiek korzyści wynikające z wprowadzenia CBDC?

Utrata anonimowości przy transakcjach znacząco wpłynąć mogłaby na walkę z terroryzmem i jego nielegalnym finansowanie – to z pewnością dla wielu jest  ważny argument. W sytuacji chwiejności rynków – bankom centralnym byłoby zdecydowanie łatwiej wpływać i sterować gospodarką, biorąc pod uwagę przede wszystkim wprowadzenie CBDC jako środka rozliczeniowego pomiędzy bankami centralnymi oraz do transakcji międzynarodowych. Myśląc o konsumentach, moglibyśmy szukać plusów w tym, że zniknęłyby koszty prowadzenia kont, wydawania kart, wszelkich tego typu opłat bankowych. Przelewy zagraniczne docierałyby w kilka sekund.

Tyle że to wszystko – a nawet więcej – mamy także w przypadku operowania kryptowalutami. Nie mam wątpliwości, że w ciągu najbliższych dekad z pewnością czeka nas rewolucja systemów bankowych. Ale spodziewam się, że większy wpływ na to będą miały właśnie doświadczenia pokolenia, które w tej chwili nie tylko „bawi się” kryptowalutami, ale i projektuje swój biznes w oparciu o blockchain i krypto. To oni wymuszą zmiany. Banki centralne – poza dogadaniem się z wszystkimi innymi graczami na rynku finansowym – chcąc przekonać obywateli krajów do centralnie kontrolowanej waluty cyfrowej, muszą przede wszystkim wymyślić, jak przekonać ich, że większa kontrola nie będzie wiązała się z naruszaniem prywatności obywateli, a sterowanie popytem w postaci zmuszania nas do wydania pieniędzy w określonym terminie – leży w interesie każdego z nas. To czyni z tego projektu w zasadzie mission impossible. I bardziej od speców od finansów potrzebujemy do tego filozofów. Dlatego z większą niecierpliwością czekam na prawne rozwiązania UE dotyczące kryptowalut, a stablecoin postrzegam jedynie jako alternatywę, którą banki centralne mogą wprowadzić, żeby obserwować, jak zmiany społeczne i gospodarcze na rynku zmieniają nawyki konsumentów. I z tego wyciągać wnioski na przyszłość.

Autor: Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji.

Antyinflacyjny portfel inwestycyjny: Czym więc jest dywersyfikacja portfela i jak uniknąć błędów?

e73e4174296a02fc976435744239b026Dwucyfrowa inflacja w kwietniu – spodziewana i zapowiadana przez rynek – przekonuje ostatecznie wielu do tego, żeby przemyśleć strategię lokowania pieniędzy – wskazuje analityk rynki i ekspert ds. inwestycji Radosław Jodko. Czym więc jest dywersyfikacja portfela i jak uniknąć błędów?


Spis treści:
Wysoka inflacja się utrzyma

Dywersyfikacja portfela najlepszą metodą
A może kryptowaluty?

Komentarz ekspercki:

Wysoka inflacja się utrzyma
Musimy przyzwyczaić się także do tego, że wysoka inflacja z nami zostanie na dłużej. Posiadacze jakichkolwiek oszczędności w tej sytuacji powinni pomyśleć o inwestowaniu, nawet jeśli wcześniej przywiązani byli jedynie do trzymania pomiędzy w banku. Nie chodzi już nawet o to, żeby pomnażać te oszczędności (choć to jest celem zasadniczym), ale zwyczajnie chodzi także o to, żeby je w ogóle utrzymać na tym samym poziomie.

Podobnie niepewność wywołana wojną w Ukrainie nasiliła pytania o to, gdzie ulokować nasze oszczędności. Zwykły Kowalski szukając takich porad w sieci, znajdzie tyle odpowiedzi, ile tylko można sobie wyobrazić: surowce, kryptowaluty, ETF-y, nieruchomości, spółki dywidendowe, REIT-y…

Dywersyfikacja portfela najlepszą metodą
Zachować spokój i dywersyfikować swój portfel – nic lepszego nie wymyślono i ta zasada sprawdza się także w tym przypadku.
Panika jest najgorszym doradcą. Doskonale pokazały to wykresy giełdy amerykańskiej zaraz po ataku Rosji w Ukrainie. Spokój inwestorów sprawił, że spadki nie były tak drastyczne.

Sprzedawanie akcji, zrywanie lokat czy kupowanie dolarów na szybko – nerwowe ruchy mogą przynieść dziś więcej strat niż korzyści. Dlaczego? Z prostego powodu – w nerwowym czasie także ceny są nerwowe, co najlepiej było widać po kursie euro – raz rekordowo wysokim, by po kilku dniach odnotować delikatną, ale jednak, korektę.
Wyciągając na przyszłość naukę z tego, co się wydarza w tej chwili, warto pamiętać o tym, że dobre lokowanie oszczędności wymaga ich… dywersyfikowania.

A może kryptowaluty?
Nie tylko akcje, ale i surowce. Przekonujący: „tylko bitcoiny!” muszą pokłonić się wyznawcom inwestowania w złoto czy inne surowce. Złoto po raz kolejny okazuje się antykryzysową inwestycją, patrząc, jak idzie w górę. Czy to oznacza, że nie opłaca się inwestować w kryptowalutę? Opłaca. Jeśli myśli się długofalowo, a nie o krótkoterminowych zyskach.

Najlepiej więc przeznaczyć część budżetu na różne formy lokowania kapitału. Dobrze także uwzględnić dywersyfikację geograficzną.

Powtarzam – nie ja jeden zresztą – inwestowanie to nie sprint. Nic się szybko nie wydarzy. Dobra inwestycje potrzebują czasu i świadomego planu. Świadome inwestowanie z analizą tego, co się dzieje w dłuższym czasie.

Chodzi nie to, żeby wasze pieniądze zarabiały nie z dziś na jutro, ale żeby przyniosły zysk za kilka lat. Czy to oznacza bezczynność? Nic podobnego. Sam pilnuję tygodniowych analiz, które pomagają opracować strategię inwestowania. Zakup przez Elona Muska 9% akcji Twittera obudził na nowo zainteresowanie spółkami technologicznymi, co pociąga za sobą także zainteresowania chińskimi akcjami wchodzącymi w skład HSI.

Z zaciekawieniem obserwuję, jak popularne stają się dziś rachunki otwierane w zagraniczych bankach. To z pewnością efekt wojny, chociaż mało uzasadniony, bo Narodowy Bank Ukrainy funkcjonuje bez zakłóceń. Zainteresowanym doradzam sprawdzanie nie tylko korzyści, ale przede wszystkim weryfikację gwarancji bankowych.

Autor: Radosław Jodko, ekspert ds. inwestycji.

Millenialsi wybierają trend FIRE – 4 na 10 Polaków obawia się momentu przejścia na emeryturę

fabian-blank-78637-unsplash
System emerytalny, który ma zapewnić nam poczucie bezpieczeństwa na starość, nie zawsze gwarantuje takie wsparcie. W ubiegłym roku średnia wysokość emerytury w Polsce wyniosła 2 500 złotych brutto. Nie tylko Polacy mierzą się z tym problemem – niskie zarobki, stresująca praca i niepewna przyszłość finansowa skłaniają coraz większą liczbę osób do poszukiwania alternatyw, dzięki którym będą mogli czuć się bezpiecznie. Millenialsi już ją znaleźli. To FIRE – ruch promujący intensywne i inteligentne oszczędzanie pieniędzy. Eksperci przybliżają pięć zasad, które w myśl tej filozofii mają pomóc w rezygnacji z pracy zarobkowej w wieku 40 lat lub po prostu zapewnieniu sobie finansowego bezpieczeństwa na starość. A wdrożenie ich w życie już w styczniu może być jednym z najlepszych prezentów noworocznych.

Spis treści:
Emerytura państwowa? Niepewna
Millenialsi doradzają: zaciśnij pasa
Jak sprawić sobie prezent noworoczny i zacząć planować wcześniejszą emeryturę?

Polski system emerytalny w skali światowej jest oceniany lepiej niż jego włoski czy austriacki odpowiednik, ale daleko mu do najwyżej plasujących się w zestawieniach krajów takich jak Islandia, Holandia czy Dania. W marcu br. średnia wysokość emerytury nad Wisłą wyniosła ok. 2 500 złotych brutto. Nawet nieco wyższe zarobki nie gwarantują godnej starości – przeciętne świadczenie osoby, która przeszła na emeryturę pod koniec 2020 roku, wynosiło ledwo ponad 40 proc. jej ostatniego wynagrodzenia. W kontekście bezlitosnych prognoz dotyczących wysokości przyszłych emerytur, tym bardziej dziwi, że pod koniec 2020 roku tylko 9,5 proc. gospodarstw domowych deklarowało, że oszczędza na jesień życia. Priorytetami dla ponad 90 proc. Polaków są inne cele, na które zbierają pieniądze: remonty mieszkania lub domu (35,2 proc.), wakacyjne wyjazdy i wypoczynek (33,4 proc.) czy zakup drobnych dóbr trwałych.

Emerytura państwowa? Niepewna
W efekcie aż 4 na 10 Polaków obawia się momentu przejścia na emeryturę, a 16 proc. prognozuje, że będą musieli kontynuować aktywność zawodową nawet w starszym wieku. Strach dotyczy szczególnie kobiet, które na starość dostają średnio o 30 proc. mniejsze świadczenia w porównaniu z mężczyznami. Za granicą nastroje są podobne – 87 proc. Amerykanów boi się braku przychodów na starość, a w Wielkiej Brytanii połowa osób w wieku 24-29 lat nie jest przekonana, czy mogą liczyć na jakąkolwiek emeryturę państwową.

Millenialsi doradzają: zaciśnij pasa
Niepewność przyszłości, niestabilna sytuacja ekonomiczno-społeczna, stres generowany przez karierę zawodową i presja inflacyjna na całym świecie przyczyniły się do popularyzacji trendu Financial Independence; Retire Early (FIRE), który można przetłumaczyć jako „Finansowa Niezależność; Wcześniejsza Emerytura”. Ruch kojarzony głównie z Millenialsami przekonuje, że każdy może zadbać o prywatne zabezpieczenie finansowe na starość, jeśli tylko podejmie odpowiednie decyzje budżetowe. Co więcej, przy konsekwentnym i systematycznym oszczędzaniu można na emeryturę przejść nawet wcześniej niż w wieku 55+ lat, dzięki czemu dostalibyśmy wybór, czy rozwijać się w ramach wymarzonej kariery zarobkowej, czy realizować bliższe naszym zainteresowaniom zajęcia w czasie wolnym.

– Rynek daje wiele możliwości osiągania postawionych przez siebie celów finansowych, jednak ważne, aby uważnie przeanalizować wszystkie opcje i dopasować je do naszych indywidualnych potrzeb. Dość popularnym sposobem przechowywania pieniędzy są lokaty – jednak w Polsce ich średnie oprocentowanie w październiku wyniosło ok. 0,35 proc w skali roku, jak wynika z danych NBP, a straty klientów na lokatach przy uwzględnieniu aktualnej inflacji sięgają nawet 4,3 proc. Inną propozycją są konta oszczędnościowe, które mogą przynieść nawet do 2 proc. zysku w skali roku, bez limitów kwotowych. Jednak na popularności coraz bardziej zyskują globalne inwestycje. W Aion Banku są najbardziej doceniana przez 40-latków, którzy mają prawie dwa razy większy portfel inwestycyjny od średniej dla ogółu inwestorów (5000 EUR) – komentuje Marta Zalewska, PR Owner w Aion Banku.

Przykładem narzędzia inwestycyjnego, które może pomóc w osiągnięciu celów emerytalnych, jest platforma Aion Globalne Inwestycje, która daje dostęp do międzynarodowych rynków finansowych i zdywersyfikowanych strategii inwestycyjnych dopasowanych do indywidualnego poziomu ryzyka. Stały wgląd w wyniki portfeli z poziomu aplikacji bankowej umożliwia śledzenie stanu środków na bieżąco, a konsekwentne inwestowanie w połączeniu z niskim progiem wejścia od 20 euro, brakiem prowizji za zarządzanie środkami oraz przewalutowania po kursie międzybankowym pomagają w efektywniejszym osiąganiu zamierzonych celów inwestycyjnych.

W efekcie, już po 12 miesiącach na koncie może uzbierać się suma pieniędzy dająca nadzieję na zbudowanie zabezpieczenia finansowego, a po pięciu czy dziesięciu latach konsekwentnego oszczędzania, przy korzystnych wiatrach rynkowych i wykorzystaniu procentu składanego, kwota zysku może być jeszcze większa. A im wyższa wartość odkładanych co miesiąc oszczędności, tym lepsze prognozy na przyszłość.

Poradniki dotyczące życia w nurcie „FIRE” podkreślają, że przy dobrych założeniach oszczędzanie nie musi się kończyć razem z przejściem na emeryturę – wypłacanie co miesiąc z konta inwestycyjnego ok. 3-4 proc. zaoszczędzonej kwoty umożliwia dalsze pomnażanie pozostałych środków jeszcze przez wiele lat. Należy jednak przestrzegać kilku zasad, zaprezentowanych niżej.

Jak sprawić sobie prezent noworoczny i zacząć planować wcześniejszą emeryturę?
Ustal, jaki jest Twój realny miesięczny budżet. Najlepiej w kilku wariantach, np. minimum niezbędne do przeżycia i maksimum, które umożliwi swobodę życia bez podejmowania kariery zawodowej. Wybierz jeden z wariantów jako swój cel – zawsze lepiej się oszczędza z wizją ustalonej kwoty w tle. Ustal, ile czasu potrzebujesz na zebranie kwoty, z którą będziesz czuć się swobodnie.
Sprawdź możliwości ograniczenia wydatków, szczególnie tych stałych. Sporym wsparciem tutaj mogą być eksperci zewnętrzni, np. usługa Aion Rachunki pomaga w znalezieniu najkorzystniejszej cenowo oferty na dostawę mediów, w tym gaz i prąd.
Po wypłacie najpierw oszczędzaj, a dopiero potem wydawaj. Gdy przyjdzie wypłata, przelewaj tyle, ile możesz na wysoko oprocentowane konto oszczędnościowe lub na platformę inwestycyjną, a przez resztę miesiąca rozporządzaj resztą budżetu. Im bardziej będziesz w stanie ograniczyć wydatki, tym szybciej osiągniesz swój cel.
Zaplanuj sobie kilka sposobów na zbudowanie oszczędności. Podstawą jest zbudowanie poduszki finansowej, która umożliwi przeżycie od 3 do 6 miesięcy w nieprzewidzianej sytuacji, np. utrata pracy. Dobrze by było, aby była ona dostępna np. na koncie oszczędnościowym bez ograniczeń dotyczących wypłat.
Spłać wszystkie debety, szczególnie pożyczki konsumenckie czy karty kredytowe. Spłacanie hipoteki może być mniej priorytetowe, jeśli oprocentowanie jest stosunkowo niskie – szczególnie w przypadku, gdy wcześniejsza spłata jest obarczona dodatkową prowizją.

Źródło: Aion Bank.

Szacowany pozytywny wpływ na gospodarkę Grupy ROBYG na poziomie 523 mln zł

rawpixel-com-603645-unsplash
Grupa ROBYG jako pierwszy polski deweloper mieszkaniowy opublikowała raport wpływu społeczno-ekonomicznego.

Z dokumentu zaprezentowanego przez Grupę ROBYG wynika, że tylko w 2020 roku deweloper wygenerował ponad 523 miliony złotych wartości dodanej dla gospodarki. Rezultat ten jest efektem z bezpośredniej i pośredniej działalności spółki w Polsce. Raport wskazuje, że ROBYG korzysta w 100% z polskich podwykonawców, a na jego budowach codziennie pracuje ponad 2500 osób.
W opublikowanym przez ROBYG raporcie wpływu prezentujemy zarówno nasz wpływ bezpośredni, jak i pośredni, czyli wartość dodaną wygenerowaną u naszych wykonawców, podwykonawców oraz dostawców. Pokazujemy również wpływ indukowany, czyli popyt, który został wytworzony w całej gospodarce dzięki naszej działalności. Całkowity wpływ ekonomiczny ROBYG w 2020 został obliczony przez ekspertów na kwotę ok. 523 mln zł – mówi Eyal Keltsh, Wiceprezes Zarządu ROBYG S.A.

Rynek nieruchomości komercyjnych kontra Polski Ład. Czy zmieni zasadniczo opodatkowanie najmu prywatnego?

ibrahim-rifath-789914-unsplash
„Polski Ład” zmieni zasadniczo opodatkowanie najmu prywatnego. Do tej pory można było wybrać formę opodatkowania, a od 2023 roku podatnicy zostaną pozbawieni wyboru, ponieważ jedyną możliwością będzie ryczałt od przychodów ewidencjonowanych. Czy i jaki wpływ będzie miało to na rynek najmu?

Spis treści:
Dobre czasy dla wynajmujących
Wynajem prywatny – jak liczony jest podatek obecnie?
Co zmieni „Polski Ład”?
Kto straci na tych zmianach?

Dobre czasy dla wynajmujących
Z danych jednego z największych serwisów rynku nieruchomości w Polsce tabelaofert.pl wynika, iż w ostatnich miesiącach można zauważyć tendencję wzrostową, jeśli chodzi o wynajem mieszkań w Polsce. Największym powodzeniem nadal cieszą się kawalerki i dwupokojowe mieszkania o powierzchni do 38 mkw. W ich przypadku również stawki za najem najmocniej poszybowały w górę.

– Chwilowy spadek stawek za najem mieszkań można było zauważyć na początku drugiej fali pandemii, kiedy pojawiła się groźba lockdownu. Wiązało się to w dużej mierze z oferowaniem na rynku najmu długoterminowego mieszkań, które były wcześniej wynajmowane krótkoterminowo – ten rodzaj najmu w pandemii ucierpiał najbardziej. Dodatkowo dużo osób w związku z pracą zdalną wróciło w rodzinne strony i wypowiedziało umowy najmu. Teraz jednak zauważamy znaczny wzrost stawek, a wpływ na to mają studenci, którzy wrócili w październiku do nauki stacjonarnej oraz cudzoziemcy, w tym przyjeżdzający do pracy – najczęściej Ukraińcy – mówi Maciej Dymkowski, prezes zarządzający serwisem tabelaofert.pl

Wynajem prywatny – jak liczony jest podatek obecnie?
Obecnie osoba fizyczna, nieprowadząca działalności gospodarczej ma możliwość wyboru odprowadzania podatku od wynajmu swojej nieruchomości. Jedną z najczęściej wybieranych opcji jest opodatkowanie według skali podatkowej dochodu (17% lub 32%), czyli opodatkowanie przychodów pomniejszanych o koszty. Do kosztów można zaliczyć min. składki na ubezpieczenie przedmiotu najmu, remonty, naprawy, wyposażenie czy amortyzację. W momencie, kiedy inwestycje w nieruchomość przewyższą wpływy z czynszu, to podatku w ogóle nie płacimy, ponieważ ponosimy stratę. Alternatywą dla tej formy jest ryczałt od przychodów ewidencjonowanych. Podstawę obliczenia podatku stanowi przychód, w tym przypadku nie jest możliwe pomniejszanie jej o nakłady ponoszone na nieruchomość. Podatek trzeba zatem zapłacić nawet wtedy, kiedy ponosimy straty.

Co zmieni „Polski Ład”?
Od 1 stycznia 2023 roku w myśl zmian zaproponowanych w „Polskim Ładzie” nastąpi brak możliwości wyboru formy opodatkowania najmu prywatnego (w 2022 roku będzie jeszcze możliwość, by niektórzy rozliczali się według skali podatkowej). Jedyną dostępną formą zostanie ryczałt od przychodów ewidencjonowanych obliczany na dotychczasowych zasadach – 8,5% do kwoty 100 000 zł rocznych przychodów oraz 12,5% od nadwyżki ponad kwotę 100 000 zł przychodów. Dla osób, które teraz korzystają z tej formy nic się zmieni. Najmocniej zmiany odczują ci, którzy korzystali ze skali podatkowej i chcieli wysokie koszty inwestycyjne nieruchomości odliczyć od podatku. W myśl nowej ustawy już nie będzie to możliwe.

Kto straci na tych zmianach?
Dziś najem to bardzo popularny sposób inwestowania pieniędzy. Nie trudno się zorientować, że zmiana prawa okaże się dla wielu finansowo dotkliwa. Najbardziej stracą Ci, którzy kupowali mieszkania specjalnie pod wynajem lub remontowali stare, ponosząc bardzo duże koszty remontu, które mogli jednak odliczyć potem od podatku.

– Zaproponowane zmiany prawa, mogą spowodować jeszcze większy wzrost cen najmu niż do tej pory, a jak wiadomo, szczególnie w dużych miastach stawki poszybowały już bardzo wysoko w górę. Podatnicy będą w ten sposób szukać możliwości rekompensaty za zryczałtowany podatek. W związku z tym zmiany dotkną bezpośrednio również najemców – podkreśla Maciej Dymkowski, prezes zarządzający serwisem tabelaofert.pl
Źródło: REDNET 24, tabelaofert.pl.

GUS: przeciętne wynagrodzenie w trzecim kwartale 2021 roku

adeolu-eletu-38649-unsplash
Główny Urząd Statystyczny (GUS) opublikował komunikat w sprawie przeciętnego wynagrodzenia w trzecim kwartale 2021 roku.

GUS opublikował komunikat Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego z dnia 10 listopada 2021 r. Jest to komunikat w sprawie przeciętnego wynagrodzenia w trzecim kwartale 2021 r.
Jak czytamy w komunikacie Głównego Urzędu Statystycznego, na podstawie art. 20 pkt 2 ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (Dz. U. z 2021 r. poz. 291, 353, 794, 1621 i 1981) przeciętne wynagrodzenie w trzecim kwartale 2021 r. wyniosło 5657,30 zł.

Przedsiębiorcy cierpią na deficyt zatrudnionych – rynek pracownika odbudował się po pandemicznym szoku

Gumtree_rynekpracy_grafika

Pracodawcy wierzyli, że pandemia sprawi, że nie będą musieli tak zaciekle rywalizować o pracowników. Najnowsze dane wskazują, że stało się odwrotnie. We wrześniu liczba internetowych ofert pracy wzrosła we wszystkich województwach, a firmy wciąż cierpią na deficyt zatrudnionych. Po stronie oczekiwań pracowników coraz częściej pojawia się praca zdalna, pomimo pewnych pułapek, które zauważają już korzystający z „home office”.

Spis treści:
Poszukiwania w każdym sektorze
Pracownicy wszystkich branż, łączcie się – online
Rozwój, elastyczność, pieniądze? Dlaczego zmienialiśmy pracę w 2021 r.

Poszukiwania w każdym sektorze

W 2021 r. we wszystkich grupach ofert pracy odnotowano istotny wzrost liczby wakatów. Jak wynika z raportu Biura Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIAC), rynek napędzały przede wszystkim zawody związane z technologiami cyfrowymi, o wysokim udziale pracy zdalnej. Mocno poszukiwani są absolwenci kierunków ścisłych, dla których ofert pracy w trybie online jest relatywnie najwięcej – od początku pandemii liczba wakatów wzrosła tam prawie o 50%.

Pandemia odcisnęła jednak swoje piętno. Zawody usługowe, wyjątkowo podatne na ograniczenia epidemiologiczne, zaliczyły w tym roku dużo mniejsze wzrosty. Jak podkreśla BIAC, relatywnie najmniej ofert pojawiło się w grupie prac fizycznych.

– To wyraźnie pokazuje, że nadal mamy do czynienia z rynkiem pracownika, a cyfryzacja przedsiębiorstw pozytywnie stymuluje jego dynamikę. Zagrożeniem dla tego trendu jest wizja przywrócenia restrykcji sanitarnych w związku pogarszającą się sytuacją epidemiczną. Negatywnie na rynek pracy wpływa również wysoka inflacja i wzrost kosztów pracy sięgający 8%, co jest drugim najgorszym wynikiem w całej Unii Europejskiej w II kwartale tego roku. Wskaźniki te są przeszkodą dla tworzenia nowych miejsc pracy – mówi Katarzyna Merska, Koordynator ds. Komunikacji Gumtree.pl.

Większość poszukujących pracy nadal znajduje ją w dość szybko, co tylko potwierdza dobrą kondycję rynku pracownika. Jak wskazują dane „Monitoringu Rynku Pracy” Randstad, czas poszukiwania nowego zajęcia w II kwartale 2021 r. najczęściej nie przekraczał miesiąca (35% badanych). Pracodawcy muszą więc skutecznie odpowiadać na oczekiwania przyszłych kadr. W tym te dotyczące przeniesienia biura do domu.

Pracownicy wszystkich branż, łączcie się – online

Gotowość do przejścia na zdalny tryb pracy – to obecnie najbardziej widoczny trend na rynku. Już niemal 40% millenialsów wolałoby wykonywać obowiązki służbowe całkowicie z domu. Wśród osób zmotywowanych do zmiany pracy aż 77% gotowych jest na podjęcie zatrudnienia w domowym zaciszu od ręki. Jednak, jak wskazują badania Gumtree, ta ma także swoje minusy, nie zawsze dostrzegane przez osoby pracujące w innym trybie. W warunkach pracy zdalnej polskie przedsiębiorstwa częściej narzucały swoim pracownikom nadmiar obowiązków, a szefowie kontaktowali się z podwładnymi po godzinach, co wskazywało 7 na 10 badanych. Praca w domu ma jeszcze jeden, wyraźny minus – aż ⅔ osób pracujących na home office przekraczało standardowe godziny pracy. 17% badanych przyznało, że wynikało to z problemów komunikacyjnych, a co dziesiątemu zlecano zbyt wiele zadań na dzień; wiele osób deklarowało jednak, że wykonywanie zadań służbowych łączyli z obowiązkami domowymi, czy też dłuższymi przerwami.

– Polskie otoczenie prawne, jeśli chodzi o pracę zdalną, jest wciąż opóźnione w stosunku do potrzeb, a na zmiany dyktowane przez rynek, które już nastąpiły, odpowiada ze sporym poślizgiem czasowym. Pracodawcy implementują nowe rozwiązania technologiczne i cyfryzują swoje przedsiębiorstwa, jednak w ambitnych planach rozwoju muszą pamiętać o dobru zatrudnionych. Przestrzeganie kultury pracy i szacunek dla czasu wolnego to podstawa zdalnego work-life balance – podkreśla Katarzyna Merska, Koordynator ds. Komunikacji Gumtree.pl.

Rozwój, elastyczność, pieniądze? Dlaczego zmienialiśmy pracę w 2021 r.

Należy jednak mieć świadomość, że praca zdalna to nie nowy synonim owocowego czwartku czy karty multisport. Zwiększające się koszty życia i ciągła niepewność związana z sytuacją epidemiologiczną determinują główne powody zmiany pracodawcy – szczególnie wśród osób zatrudnionych w branżach, w których praca zdalna jest trudna lub niemożliwa. Najwięcej Polaków zmienia pracodawcę z pobudek materialnych, a nie dla rozwoju zawodowego.

Wśród głównych przyczyn zmiany miejsca pracy w tym roku respondenci wymienili najczęściej:

wyższe wynagrodzenie u nowego pracodawcy. Tu odsetek wskazywanych odpowiedzi wzrósł z 38% w I kwartale 2021 roku do 45% w II kwartale.
Drugim co do ważności czynnikiem okazała się korzystniejsza forma zatrudnienia, która odnotowała wzrost z 30% do 40% w II kwartale.
Chęć rozwoju zawodowego motywowała 33% poszukujących pracy w pierwszym kwartale po 39% w II kwartale.

Jak prezentuje się koniec „piramidy potrzeb” potencjalnego pracownika? Najmniej ważnym powodem zmiany pracy (odpowiednio 8% w I kwartale 2021 i 12% w II kwartale) okazały się lepsze benefity oferowane w nowej firmie.

Źródło: Gumtree.pl

Badanie SAS: Banki coraz częściej wykorzystują sztuczną inteligencję do przeciwdziałania praniu pieniędzy

ibrahim-rifath-789914-unsplash
SAS przeprowadziło badanie, z którego wynika, że ponad połowa instytucji finansowych wykorzystuje sztuczną inteligencję w projektach z zakresu przeciwdziałania praniu pieniędzy lub planuje to zrobić w niedalekiej przyszłości.

Jak podają eksperci SAS, 1/3 organizacji z sektora finansów potwierdziło, że pandemia COVID-19 miała wpływ na przyspieszenie wdrożenia sztucznej inteligencji (AI) i uczenia maszynowego (ML) na potrzeby przeciwdziałania praniu pieniędzy (AML). Jednocześnie 39 proc. specjalistów ds. zgodności przyznaje, że projekty z tego zakresu, mimo zakłóceń spowodowanych pandemią, nie uległy spowolnieniu.
Raport „Acceleration Through Adversity: The State of AI and Machine Learning Adoption in Anti-Money Laundering Compliance” prezentuje wyniki badania przeprowadzonego wśród 850 członków Association of Certified Anti-Money Laundering Specialists (ACAMS), największej międzynarodowej organizacji zajmującej się rozwojem kompetencji specjalistów z zakresu wykrywania i zapobiegania przestępstwom finansowym.
ACAMS przeprowadziło wśród nich ankietę na temat wykorzystania technologii w ich organizacjach do wykrywania przypadków prania pieniędzy. Szacuje się, że proceder ten stanowi 2-5 proc. globalnego produktu krajowego brutto, czyli od 800 miliardów do 2 bilionów USD rocznie. Wnioski z badania i poszczególne wartości procentowe zaprezentowano na portalu.
Rola sztucznej inteligencji w zwalczaniu prania pieniędzy staje się kluczowa. Ponad połowa respondentów (57 proc.) już wdrożyła AI/ML w procesy AML, pilotuje rozwiązania z tego zakresu lub planuje wdrożyć je w najbliższych 12-18 miesiącach.

Źródło: SAS Institute.

Polski Ład – ile rocznie stracą samozatrudnieni, żeby zyskało państwo?

analiza
Według wyliczeń Ministerstwa Finansów, na „Polskim Ładzie” skorzysta około 18 milionów Polaków, z czego 9,5 mln najmniej zarabiających przestanie płacić PIT. Jednak ogłoszona przez rząd reforma uderzy przede wszystkim w przedsiębiorców rozliczający się z dochodu liniowo, których w Polsce może być nawet 700 tys. Jak realnie plan naprawczy rządu obciąży mikroprzedsiębiorców?

Spis treści:
Ukryte koszty podatkowe w nowej składce zdrowotnej
Za ambitne plany rządu zapłacą przedsiębiorcy

W połowie maja rząd zaprezentował plan naprawy gospodarki, tzw. Polski Ład. Celem programu jest przezwyciężenie skutków pandemii. Pozornie ma on wesprzeć polską gospodarkę w wyjściu z zapaści. Realnie eksperci oceniają, że to cios w stronę osób samozatrudnionych. Program wiązać się będzie z szeregiem zmian w zakresie podatku dochodowego (PIT i CIT), od towarów i usług (VAT) oraz naliczaniem składek zdrowotnych.

– Proponowane zmiany podatkowe najbardziej dotkną osoby prowadzące jednoosobowe działalności gospodarcze. Zakładając, że składka zdrowotna nie będzie odliczana od podatku, koszt podatkowy ulegnie podwyższeniu. – komentuje Jan Enno Einfeld, dyrektor zarządzający Finiata Group. – Szczególnie osobom z wyższymi dochodami poza 32 proc. stawką podatkową potrącone zostanie 9 proc. składki zdrowotnej, a także danina solidarnościowa.

Ukryte koszty podatkowe w nowej składce zdrowotnej
Wspomniana składka zdrowotna, a właściwie zmiana w niej, może mieć kluczowe znaczenie dla osób samozatrudnionych. Według założeń Polskiego Ładu ma ona być ryczałtowa i naliczana na zasadach analogicznych jak dla umów o pracę (9 proc. dochodu). Złą informacją dla samozatrudnionych i mikro- przedsiębiorców jest fakt, że składka nie będzie mogła być odliczona od podatku co ma fundamentalne znaczenie. Nie będzie też stanowiła kosztu uzyskania przychodu. Negatywne skutki odczują przedsiębiorcy, których dochody przekraczają 6 000 zł brutto miesięcznie.

– W efekcie, mimo braku zmiany nominalnej stawki podatkowej i wprowadzeniu kwoty wolnej od dochodu i to na wysokim poziomie, realnie poziom opodatkowania dla osób prowadzących działalność gospodarczą znacząco wzrośnie. Osoby samozatrudnione i mikroprzedsiębiorcy już teraz powinni wziąć to pod uwagę planując budżety na 2022 rok, ponieważ zmiana prawdopodobnie jesienią br. zostanie zatwierdzona przez parlament. – dodaje Jan Enno Einfeld. – Jeśli przełożymy zmiany dla samozatrudnionych na realne pieniądze, okazuje się, że przedsiębiorca, który miesięcznie osiąga dochód 10 tys. zł, od stycznia 2022 będzie notować miesięczną stratę na poziomie 519 zł. W skali roku straci w sumie ponad 6200 zł.

Za ambitne plany rządu zapłacą przedsiębiorcy
Zmiany w składce zdrowotnej, to jednak tylko jedna składowa pomysłów rządu na wzmocnienie budżetu ochrony zdrowia z aktualnego poziomu około 5,3 proc. PKB do oczekiwanych 6 proc. w 2023 roku. Na wydatki złożą się przede wszystkim przedsiębiorcy rozliczający się podatkiem liniowym – pod koniec 2019 roku Ministerstwo Finansów informowało, że 629 tys. stosuje tę formę rozliczenia. Eksperci oceniają, że tej grupie nie przysługuje żadna ulga, a będą musieli jeszcze dopłacić wcześniej wspomnianą składkę zdrowotną.

Według zapowiedzi rządzących podniesiony zostanie drugi próg podatkowy do 120 tys. zł. Jednak za pozorną ulgą dla coraz lepiej zarabiającego społeczeństwa, kryją się pewne wykluczenia. To rozwiązanie nie obejmie przedsiębiorców rozliczających się z dochodu liniowo (19% bez względu na wysokość osiąganych dochodów).
– Zmiany ogłoszone przez rząd bardzo mocno uderzą w przedsiębiorców, którzy korzystają z 19% stawki przy podatku dochodowym. Podniesie kwoty wolnej od podatku miało równoważyć im zwiększenie składek zdrowotnych oraz brak możliwości odliczania ich od daniny publicznej. Niestety, według obecnych informacji, nie będzie ich obejmować. W efekcie, można spodziewać się, że część osób prowadzących działalność gospodarczą, zdecyduje się na rezygnacje z podatku liniowego na rzecz opodatkowania wg skali podatkowej. – komentuje Jan Enno Einfeld, dyrektor generalny Finiata Group.

Nowy plan rządu nie uwzględnia jednego z najpoważniejszych problemów przedsiębiorców – walki z nierzetelnymi i nieterminowymi kontrahentami. Badania wskazują, że prawie 80 proc. małych i średnich firm doświadczyło w czasie pandemii większej liczby nieetycznych działań ze strony partnerów. To właśnie pandemia stała się jedną z najczęstszych wymówek (30 proc. wskazań) takich działań, nawet wśród przedsiębiorców, którzy nie odczuli jej negatywnych skutków.
Źródło: Finiata.

Jak zwiększyć zdolność kredytową w 6 krokach

fabian-blank-78637-unsplash
W 2020 r. Rada Polityki Pieniężnej aż trzykrotnie obniżała wysokość stóp procentowych, dzięki czemu nasza gospodarka miała lepiej poradzić sobie z negatywnymi skutkami pandemii Covid-19.

W konsekwencji do rekordowo niskiego poziomu spadło oprocentowanie kredytów hipotecznych, co sprawiło, że stały się one wyjątkowo tanie, a zakup mieszkania na wynajem wyjątkowo opłacalną inwestycją i to mimo pandemii. Tylko w samym IV kwartale 2020 r. wartość kredytów mieszkaniowych udzielonych przy wsparciu pośredników zrzeszonych w Związku Firm Pośrednictwa Finansowego (ZFPF) wyniosła aż 8,3 mld zł, co wskazuje na ogromne zainteresowanie produktami tego rodzaju. Z drugiej strony aż 45% konsumentów w naszym kraju przyznaje, że ich dochody zmniejszyły się w wyniku pandemii, a tylko 1% badanych zauważył więcej gotówki w portfelach[1]. W konsekwencji spadła siła nabywcza naszego społeczeństwa. Problemem jest także pogorszenie się zdolności kredytowej wielu osób. Co zrobić, by ją szybko poprawić i zwiększyć szanse na otrzymanie kredytu hipotecznego na kupno własnego mieszkania? Podpowiadają eksperci ZFPF.

Spis treści:
Krok 1: Popraw swoją sytuację finansową
Krok 2: Sprawdź, których zobowiązań finansowych możesz się pozbyć
Krok 3: Zadbaj o swoją historię kredytową w BIK
Krok 4: Staraj się o środki z drugim kredytobiorcą
Krok 5. Wybierz dłuższy okres spłaty
Krok 6: Właściwy wybór rat

O zdolności kredytowej słyszał zapewne każdy, kto zastanawiał się nad wzięciem kredytu lub starał się o pożyczkę. Jest ona podstawową informacją dla banku o potencjalnym kredytodawcy. Na jej podstawie bank ocenia, czy klient ma możliwość terminowanego wywiązania się ze zobowiązania, czyli mówiąc inaczej – czy jego sytuacja finansowa jest na tyle stabilna, by mógł bez przeszkód spłacać kredyt. Zdolność kredytowa jest kwestią zmienną, bo wpływa na nią wiele czynników, m.in. wysokość otrzymywanych dochodów, miesięczne wydatki, obecnie spłacane zobowiązania, itp. A jeżeli zmienia się w czasie, to do pewnego stopnia można nią kierować. Przede wszystkim można ją poprawić, by mieć większe szanse na otrzymanie środków z kredytu. Wystarczy 6 prostych kroków.

Krok 1: Popraw swoją sytuację finansową

Jednym z ważniejszych czynników wpływających na zdolność kredytową jest wysokość zarobków i ich stosunek do wydatków potencjalnego kredytobiorcy (to, jak radzimy sobie zarządzaniem finansami), oraz stałość zatrudnienia. Oczywiście, najlepszą sytuacją przed wnioskowaniem o kredyt hipoteczny byłoby znalezienie lepiej płatnej pracy. Jednak w korona-kryzysie może być to niezwykle trudne. Ale zamiast tego można zadbać o „lepsze” udokumentowanie swoich zarobków. Sprawdźmy, czy posiadamy właściwie poświadczone każde źródło naszych dochodów. A może zgodnie z Kodeksem Pracy przyszedł już czas na to, by pracodawca zmienił naszą formę zatrudnienia na stałą umowę podpisywaną na czas nieokreślony? Z pewnością, szczególnie
w obecnej sytuacji, będą to dodatkowe punkty dla naszej zdolności kredytowej.

Zróbmy również porządek w wydatkach. Jeżeli mamy czas i dajemy sobie chwilę na poprawienie naszej zdolności kredytowej, minimum 3 miesiące przed złożeniem wniosku kredytowego ograniczmy niepotrzebne wydatki. Przyszły kredytobiorca powinien również zadbać o to, aby na jego rachunku osobistym nie widniała kwota salda równa 0 zł, ani tym bardziej debet. Najlepszą sytuacją jest zadbanie o regularne dodatnie saldo na koniec każdego miesiąca – podpowiada Ewa Kozłowska, ekspert ZFPF, Gold Finance.

Krok 2: Sprawdź, których zobowiązań finansowych możesz się pozbyć

Każde aktualnie spłacane zobowiązanie finansowe – pożyczka, drobny kredyt, nawet raty za zakupy, są obciążeniem dla domowej kasy, a co za tym idzie – mogą wpływać negatywnie na ocenę zdolności kredytowej, bo zdaniem banku w takim przypadku konsumenta nie będzie stać na kolejny kredyt. Więc jeżeli nasza sytuacja finansowa na to pozwala, powinniśmy postarać się o wcześniejszą spłatę kredytu na karcie czy pożyczki.

Jeżeli jednak nie jesteśmy w stanie dokonać wcześniejszej spłaty zobowiązań, warto rozważyć kolejną opcję, którą jest konsolidacja długów. Jest to połączenie dwóch lub kilku zobowiązań finansowych, np. kredytów, w jedno. Konsolidacji można poddać takie należności, jak np.: kredyt hipoteczny, ratalny, gotówkowy, samochodowy, zaciągnięte pożyczki, limit na rachunku bieżącym czy ten na karcie kredytowej. – Korzystając
z konsolidacji, zamiast kilku różnych zobowiązań w różnych instytucjach, w bankach czy firmach pożyczkowych, będziemy spłacać jedną ratę pojedynczego kredytu. Zazwyczaj jest ona niższa niż suma wszystkich wcześniej spłacanych zobowiązań. Dodatkową zaletą tej opcji jest uniknięcie konieczności pilnowania, by każda płatność trafiała do danego wierzyciela na czas, a może być to kłopotliwe, gdy spłacamy kilka zobowiązań
– wyjaśnia Ewa Kozłowska, ekspert ZFPF, Gold Finance.

Sprawdźmy również, których wydatków możemy pozbyć się na stałe. Warto zrezygnować np. z dostępu do piątego z kolei serwisu stremingowego z serialami lub postarać się o tańszego dostawcę energii. Dzięki temu będziemy płacić niższe rachunki, co z pewnością pozytywnie wpłynie na ocenę naszej zdolności kredytowej.

Krok 3: Zadbaj o swoją historię kredytową w BIK

Wydaje Ci się, że dotychczas byłeś/-aś wzorowym kredytobiorcą? Sprawdź, jak widzą to inni. Warto być świadomym faktu, że na naszą zdolność kredytową znacząco wpłyną również informacje z Biura Informacji Kredytowej. Są w nim zawarte nie tylko dane dotyczące tego, jak radziliśmy sobie ze spłatą zobowiązań
w historii, ale także jak się wywiązujemy z tego obowiązku aktualnie. – To bardzo ważne fakty dla banku, który będzie oceniać naszą zdolność kredytową. A ten może wyczytać z BIK-u wiele przydatnych dla siebie informacji, np. to, czy mamy otwarty limit na karcie kredytowej lub na naszym rachunku. Pamiętajmy, że nawet ten niewykorzystany, będzie postrzegany przez bank, jak zaciągnięte zobowiązanie, które wpływa na naszą zdolność kredytową. Bank musi brać pod uwagę takie „nieaktywne” limity, gdyż nie może z pewnością wykluczyć, że klient nie zacznie z nich korzystać już po zaciągnięciu kredytu hipotecznego – komentuje
Leszek Zięba, ekspert ZFPF, mFinanse.

Sprawdźmy również w Biurze Informacji Gospodarczej, czy przypadkiem nie widniejemy na tzw. czarnej liście dłużników. Mimo odpowiedzialnego zarządzania domową kasą i przeważnie terminowej spłaty zobowiązań, paradoksalnie możemy w łatwy sposób stać się dłużnikiem… mimochodem. Wystarczy jedna nieopłacona rata za zakupy, mandant czy kara za jazdę bez biletu w MPK i możemy pojawić się w takim spisie, nawet o tym nie wiedząc. To nie tylko wpłynie negatywnie na ocenę naszej zdolności kredytowej, ale w ogóle może przekreślić szansę na uzyskanie finansowania.

Krok 4: Staraj się o środki z drugim kredytobiorcą

Niewiele osób o tym wie, ale kredytu hipotecznego nie musimy brać w pojedynkę. O środki możemy się starać z drugą osobą, która staje się współkredytobiorcą. Może być to mąż, żona, a także ktoś z rodzeństwa, nasz rodzic itp. Każda taka osoba figuruje we wniosku, ma te same obowiązki, co „główny” kredytobiorca. Tu przede wszystkim chodzi o terminową spłatę. Bank również prześledzi i oceni zdolność kredytową osoby, z którą będziemy się starać o pieniądze. Jeżeli będzie ona odpowiednia, drugi kredytobiorca znacznie zwiększa szanse na otrzymanie kredytu mieszkaniowego i tylko wtedy warto zdecydować się na niego w takiej formie. Można uznać, że dobra/wysoka zdolność kredytowa naszego współkredytobiorcy wpływa pozytywnie na ocenę naszej zdolności kredytowej, ponieważ banki przy podejmowaniu decyzji o przyznaniu środków oceniają łączny dochód.

Staranie się o kredyt we dwoje częściej kończy się sukcesem. Według danych z BIK, para może liczyć na to, że uzyska o 17% wyższą wartość kredytu mieszkaniowego. Co więcej ,,kredyt we dwoje’’ to nie tylko zabezpieczenie dla banków, ale również dla nas samych. Decydując się na taką formę, w przypadku zdarzeń losowych tj. jak wypadek czy utrata pracy, nie pozostajemy bez wsparcia, bo obie osoby są jednakowo odpowiedzialne za spłatę zadłużenia. Takie rozwiązanie jest z jednej strony ułatwieniem, z drugiej niesie ze sobą ryzyko, dlatego składając wniosek w banku, pamiętajmy o tym, by zrobić to z osobą, do której mamy pełne zaufanie – zauważa Leszek Zięba, ekspert ZFPF, mFinanse.

Krok 5. Wybierz dłuższy okres spłaty

Zdecydowanie się na dłuższy okres spłaty zobowiązania także pomaga zwiększyć zdolność kredytową. W tym przypadku występuje bowiem zależność: wydłużenie okresu kredytowania, sprawia, że pojedyncza rata zobowiązania będzie niższa. Ona z kolei będzie mniejszym obciążeniem finansowym dla naszego budżetu,
co wpłynie pozytywnie na ocenę zdolności kredytowej. Nie można jednak ukryć, że spłacając kredyt w dłuższym okresie, zwracamy bankowi więcej pieniędzy z powodu „dodatkowych” odsetek. Sprawia to, że za całe zobowiązanie ponosimy wyższe koszty.

Krok 6: Właściwy wybór rat

Wnioskując o kredyt hipoteczny, musimy podjąć szereg decyzji. Jedną z nich jest wybór tego, czy będziemy spłacać kredyt w ratach równych czy malejących. Nasza zdolność kredytowa wypadnie lepiej, gdy zdecydujemy się na raty równe, ale to jak w poprzednim przypadku, również zwiększa całkowity koszt kredytu, bo zapłacimy wyższe odsetki.

Wybór „rodzaju” rat czy formy oprocentowania (kredyt ze stałym i zmiennym oprocentowaniem) może być trudną decyzją dla przyszłego kredytobiorcy, ale ten nie musi podejmować jej samodzielnie. Warto skorzystać np. z pomocy pośrednika finansowego. Z jego wsparciem będziemy mogli sprawdzić, w jaki sposób różne „modele” spłaty będą wpływać na naszą zdolność kredytową. Taki ekspert posiada również wiedzę na temat aktualnej oferty i polityki kredytowej banków, co szczególnie w pandemii jest wiedzą nie do przecenienia. Taka osoba dokona wstępnej analizy naszej zdolności – podpowie co zrobić, by ją zwiększyć/poprawić i w którym banku będziemy mieć największe szanse na uzyskanie finansowania.

To ważne, ponieważ należy wiedzieć, że banki posiadają wspólnie, niejako odgórnie założone kryteria, wedle których oceniają zdolność kredytową swoich klientów, ale przyjmują również własne zasady. To dlatego zdarza się, że przy tych samych warunkach wyjściowych w niektórych bankach nasz wniosek kredytowy zostanie odrzucony, a w kolejnym otrzymamy środki.

[1] Intrum, European Consumer Payment Report 2020, grudzień 2020.

Źródło: Związek Firm Pośrednictwa Finansowego (ZFPF).

Polacy nie lubią ryzyka: większość wybiera inwestycje, które gwarantują bezpieczeństwo kapitału, a nie zyski

Udział aktywów finansowych
Zdaniem Polaków, jeśli lokować swoje oszczędności, to bezpiecznie. Z badania „Finansowe DNA Polek i Polaków 2020” wynika, że większość z nas preferuje bezpieczne sposoby zarządzania nadwyżkami finansowymi. Zazwyczaj wolimy nisko oprocentowaną lokatę niż instrumenty obarczone jakimkolwiek ryzykiem, jak akcje czy fundusze inwestycyjne. Jak dotąd przyzwyczajeń tych nie zmieniły rekordowo niskie stopy procentowe, w tym roku już trzykrotnie obniżane przez Radę Polityki Pieniężnej.

Na koniec ubiegłego roku depozyty stanowiły aż 72 proc. aktywów finansowych gospodarstw domowych w Polsce, podczas gdy średnia europejska wynosiła 37 proc. Wyższy udział lokat w aktywach posiadali jedynie mieszkańcy Grecji i Cypru. Wysoki udział depozytów jest charakterystyczny dla krajów byłego Bloku Wschodniego. Z kolei w funduszach, w tym emerytalnych oraz akcjach, Polacy posiadali w 2019 roku 28 proc. swoich aktywów, podczas gdy średnia europejska wynosi ponad dwukrotnie więcej – 63 proc.

 

Polacy na tle mieszkańców Europy Zachodniej są bardziej ostrożni i mniej chętnie akceptują jakiekolwiek ryzyko inwestycyjne. Świadczy o tym dużo wyższy udział lokat oraz niższy udział akcji i jednostek funduszy w posiadanych aktywach, w porównaniu z innymi nacjami. W krajach Europy Zachodniej udział innych niż depozyty aktywów finansowych jest mocno zróżnicowany, co zależy przede wszystkim od rozwoju rynku funduszy emerytalnych. W Wielkiej Brytanii i Niderlandach aktywa w nich zgromadzone stanowią ponad 50 procent oszczędności mieszkańców. W Skandynawii akcje ma średnio kilkanaście procent społeczeństwa – mówi Monika Szlosek, odpowiedzialna za ofertę inwestycyjno-oszczędnościową w Santander Bank Polska.

 

Na czym najwięcej się zarabia?

Nieruchomości to, zdaniem Polaków, niezmiennie, od wielu lat najbardziej zyskowne inwestycje. Aż 65 proc. badanych uważa, że mogą przynieść wysokie albo bardzo wysokie zyski. Grupą najsilniej przekonaną o dużych zyskach z takiej inwestycji są osoby w wieku 40-49 lat (77 proc. wskazań w tej grupie). Na kolejnych miejscach pod względem potencjalnie wysokiej stopy zwrotu zdaniem Polaków znalazły się inne aktywa materialne, jak złoto, diamenty i dzieła sztuki. Za zyskowne lub bardzo zyskowne uznała je około połowa respondentów.
Młodzi są bardziej skłonni do ryzyka

Z badania „Finansowe DNA Polek i Polaków 2020” wynika, że znacznie mniej osób uznaje za zyskowne inwestycje w waluty (27 proc.), kryptowaluty (21 proc.), oraz inwestycje na giełdzie (20 proc.). W przypadku ostatniej kategorii uwagę zwraca fakt, że przekonanie o zyskowności takich aktywów z wiekiem maleje. Za najbardziej zyskowne uważają je badani w wieku 18-29 lat, około 30 proc. z nich, a za najmniej – w wieku powyżej 70 lat – tylko 6 proc. badanych z tej grupy. Także inwestowanie w kryptowaluty jest szczególnie dobrze postrzegane wśród osób w młodym wieku (18-29 lat). Aż 79 proc. z nich uznało je za inwestycję z dużym potencjałem zysku.

Wyniki pochodzą z badania „Finansowe DNA Polek i Polaków 2020”, wykonanego w wrześniu br. przez Instytut Badań Społecznych i Rynkowych IBRiS na zlecenie Santander Bank Polska. Raport z badania powstał we współpracy z firmą analityczną Analizy Online SA. Badanie ogólnopolskie zrealizowano na pełnoletnich mieszkańcach Polski metodą (CATI). Próba wyniosła 1002 osób.

Źródło: Grupa Santander Bank Polska S.A.

Apel Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych ABSL do Premiera o zmiany w prawie

biznesman1

Związek Liderów Usług Biznesowych (ABSL) apeluje w ramach Rady Przedsiębiorczości o niewprowadzanie drugiego lockdownu i podjęcie dialogu z biznesem w celu wypracowania standardów bezpiecznego funkcjonowania gospodarki. Jednocześnie w pakiecie dla wsparcia inwestycji w sektorze nowoczesnych usług biznesowych ABSL wskazuje na obszary, które trzeba zabezpieczyć, aby kryzys nie był aż tak dotkliwy dla jednej z najważniejszych gałęzi polskiej gospodarki, gdyż wyjście z kryzysu trzeba planować już dziś.

Sektor usług nowoczesnych w Polsce tworzy obecnie ponad 338 000 miejsc pracy. W ciągu ostatniego roku pod względem zatrudnienia branża urosła o 10% i jest drugą pod względem wielkości zatrudnienia gałęzią gospodarki w Polsce. Brak adekwatnych rozwiązań w zakresie ochrony gospodarki wpływa na cały sektor, a co za tym idzie przekłada się negatywnie na wartość eksportu, który na koniec 2019 roku był szacowany na 19,8 mld USD.

Piotr Dziwok, Prezes ABSL podkreśla: – Kontynuacja biznesowa i szybkość reakcji na kryzysy jest tak samo ważna jak koszt i poziom innowacyjności. Biorąc pod uwagę m. in. wartość eksportu sektor usług wspólnych to szansa dla całej gospodarki. My jesteśmy przygotowani od strony procedur i procesów, czasami ograniczają nas jednak przepisy prawa, które nie zawsze są adekwatne do danej sytuacji biznesowej.

Wśród najpilniejszych zmian firmy zrzeszone w ABSL wymieniają:

  • Usankcjonowanie elastycznych form świadczenia pracy (praca zdalna, w pełnym bądź niepełnym wymiarze godzin), i to zarówno z punktu widzenia kodeksu pracy i bezpieczeństwa rozwiązań dla pracowników i pracodawców, jak i w kontekście programów pomocy publicznej.
  • Upowszechnienie formy dokumentowej w każdym możliwym aspekcie oraz zmiana obowiązku składania formy pisemnej dokumentów; możliwość przesyłania dokumentacji drogą elektroniczną m.in. certyfikowanymi mailami służbowymi bez obowiązku zapewnienia kosztownego podpisu elektronicznego każdemu pracownikowi
  • Zwiększenie liczby testów i lepsze wykorzystanie testów na obecność koronawirusa poprzez wprowadzenie m.in. refundacji pracodawcom części kosztów wykonania testów dla pracowników; dostępność szczepionek na grypę, możliwość sprawdzania stanu zdrowia pracowników pracujących stacjonarnie
  • Brak jasnych przepisów i wytycznych w związku z przebywaniem pracownika na kwarantannie i izolacji.
  • Wsparcie przedsiębiorców poprzez budowanie instrumentów prawnych i administracyjnych w celu ułatwienia i przyspieszenia procesów legalizacji pobytu cudzoziemców, pracy transgranicznej, a także pracy zdalnej z zagranicy.

ABSL w imieniu swoich członków wielokrotnie podkreślała znaczenie stosowanych rozwiązań prawno-podatkowych wspierających rozwój gospodarczy oraz przewidywalność systemu prawno-podatkowego jako jeden z najważniejszych elementów przy utrzymaniu inwestycji i pozyskiwaniu nowych, tym bardziej że wśród firm inwestorów posiadających centra usług w Polsce – 71 proc. to inwestorzy zagraniczni. Inwestorzy w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do inwestycji są̨ bardzo wyczuleni na to, w jaki sposób dany kraj i jego rząd podchodzi do kwestii wolności oraz podstawowych praw człowieka i jaka jest opinia w tym zakresie odnośnie danego kraju na arenie międzynarodowej.

Piotr Dziwok dodaje: – Brak stabilności fiskalnej z perspektywy inwestorów i skomplikowanie systemu podatkowego jest dużym wyzwaniem. Wyjątkowo ważne z naszej perspektywy są też przepisy w zakresie zatrudniania cudzoziemców i przekraczania przez niech zewnętrznych granic UE. Kolejne obostrzenia sprawiają, że pojawią się problemy w powiatowych urzędach pracy i urzędach wojewódzkich legalizujących pobyt i pracę cudzoziemców w związku z ograniczeniami w obsłudze interesantów, a to powoduje potrzebę rozwoju systemów teleinformatycznych pozwalających na obsługę pracodawców i cudzoziemców on-line.

Źródło: ABSL.

Bank Światowy o polskim PKB

166Jak się okazuje, Bank Światowy ma zupełnie inne prognozy dla wzrostu PKB w Polsce, niż nasz rząd.

Szacuje on, że w 2014 roku w Polsce PKB wzrośnie o 3,3 procent. Rok później wzrost ten ma wynieść 3,5 procent.

Polski rząd jest zgodny, jeśli chodzi o wzrost PKB w bieżącym roku. Również prognozuje bowiem wzrost na poziomie 3,3 procent. Jeśli zaś chodzi o wzrost w 2015 roku, to rząd jest bardziej optymistyczny od Banku Światowego. Zakłada on bowiem, że PKB wzrośnie o 3,8 procent.