Wizerunek Poczty Polskiej

Profesjonalna obsługa, łatwy dostęp do usług i przyjazna atmosfera – to cele, jakie stawia sobie Poczta Polska, która dziś otworzyła „modelową” placówkę w Warszawie. Wprowadzenie nowej wizualizacji w pocztowych placówkach będzie trwało kilka lat. Koszt przedsięwzięcia każdego roku będzie wynosił nawet 6 mln złotych. Stołeczny oddział ma nowoczesny wystrój i nową wizualizację. Jest to kolejny etap budowy silnej grupy pocztowo-finansowo-logistycznej. Od jutra będzie uruchomiona nowa strona internetowa Poczty Polskiej. Nowa warszawska placówka ma wydzielone strefy: pocztową (listy, paczki, wpłaty i wypłaty), bankowo-ubezpieczeniową (konta, lokaty, polisy), handlową (np. kartki pocztowe czy prasa) i samoobsługową. – Zmiany to wynik konsekwentnej realizacji strategii spółki, której jednym z priorytetowych zadań jest poprawa jakości obsługi klientów – podkreślił Mariusz Zarzycki, wiceprezes Poczty Polskiej. Dodał, że „do tej pory Poczta Polska w sposób istotny poprawiła już terminowość doręczeń i bezpieczeństwo obrotu pocztowego”. – Uprościła ofertą i wdrożyła szereg produktów m.in. na rynku paczkowym (przesyłka biznesowa i gabarytowa, nowoczesne usługi kurierskie). Już dziś klienci mogą korzystać z pierwszych e-usług, czyli poczty hybrydowej, łączącej e-mail z tradycyjnym listem, np. dzięki neokartce, którą można wysłać z internetu, a Poczta doręcza ją fizycznie do adresata – podkreślił Zarzycki. Placówki pocztowe będą powstawać tam, gdzie jest największe zapotrzebowanie na usługi Grupy Kapitałowej Poczty Polskiej, w miejscach najbardziej dogodnych dla klientów. Rzecznik Poczty Polskiej Zbigniew Baranowski wyjaśnia, że w otwartej dziś stołecznej placówce pojawia się także nowe logo Poczty Polskiej. – Nowa identyfikacja wizualna, poprzez biało-czerwono-żółtą kolorystykę to połączenie wyraźnej zmiany i kilkusetletniej tradycji – dodaje Baranowski. Ze względu na skalę działalności Poczty Polskiej wprowadzanie nowego logo w placówkach będzie odbywało się stopniowo. –  Nowy logotyp ma być widocznym symbolem zmian zachodzących na Poczcie. Dlatego w pierwszej kolejności zostanie wdrożony w placówkach nowego modelu oraz najbardziej reprezentacyjnych placówkach z obecnej sieci – zaznaczył Janusz Wojtas.

Sprzedaż 90 nieruchomości inwestycyjnych

PHN planuje sprzedać blisko 90 nieruchomości, które nie są związane z docelowym profilem działalności grupy. Grupa oczekuje, że do transakcji dojdzie w ciągu najbliższych 6-7 lat, przy czym ponad połowa z nieruchomości zostanie sprzedana już w ciągu 3-4 lat. PHN podał, że program inwestycyjny grupy przewiduje realizację w najbliższych latach „znaczących” projektów inwestycyjnych nieruchomościowych w Polsce, w szczególności w segmentach powierzchni biurowych klasy A i B+, powierzchni logistycznych oraz handlowych na nieruchomościach należących do grupy. PHN ocenia, że będzie mógł zrealizować program inwestycyjny, wykorzystując środki z działalności operacyjnej, środki pozyskane w ramach programu dezinwestycji, finansowanie dłużne, jak również finansowanie zapewniane przez partnerów w ramach projektów realizowanych w formie wspólnych przedsięwzięć. „W ocenie spółki jej sytuacja finansowa powinna pozwolić na zapewnienie grupie odpowiedniego poziomu elastyczności w świetle zmieniających się warunków rynkowych oraz realizowanie programu inwestycyjnego, jak również umożliwić spółce wypłatę dywidendy zgodnie z jej polityką w zakresie wypłaty dywidendy” – napisano w prospekcie. Spółka przewiduje, że na wyniki finansowe Grupy w 2013 roku będzie częściowo wpływać poziom kosztów restrukturyzacji i integracji. Zarząd oczekuje, że w 2013 roku koszty administracyjne grupy nie zmienią się lub nieznacznie wzrosną. Spółka ocenia, że oszczędności związane z zakończeniem pierwszego etapu restrukturyzacji zatrudnienia powinny być zauważalne w I kwartale 2013 r., przy jednoczesnym przewidywanym wzroście kosztów usług obcych. PHN podał, że planuje obniżenie liczby pracowników z 325 na początku 2013 roku do około 100 pracowników w okresie najbliższych 3-4 lat. Pod koniec października 2012 r. portfel nieruchomości grupy obejmował 150 nieruchomości. W ramach deweloperskiej działalności mieszkaniowej grupa posiadała wówczas pięć zrealizowanych projektów mieszkaniowych przeznaczonych na sprzedaż o łącznej powierzchni użytkowej mieszkalnej 365 m kw oraz realizowała kolejne dwa nowe projekty mieszkaniowe składające się z 678 lokali mieszkalnych o łącznej powierzchni użytkowej mieszkalnej 46.155 m kw, z czego 241 lokali mieszkalnych zostało już sprzedanych.

Kraków podliczył sprzedane nieruchomości

Nieruchomości gminne za ponad pięćdziesiąt dwa miliony zł sprzedało w zeszłym roku w przetargach miasto Kraków. W tegorocznym budżecie zapisano dochody z tego tytułu w wysokości ponad siedemdziesiąt trzy mln zł. Zastępca dyrektora ds. informacji Wydziału Informacji, Turystyki i Promocji Miasta Filip Szatanik poinformował, że w zeszłym roku Kraków sprzedał m.in. kilkanaście działek pod zabudowę jednorodzinną i wielorodzinną, głównie w Nowej Hucie i Podgórzu, tereny pod zabudowę mieszkaniowo – usługową (ul. Solna, ul. Halicka, ul. Kostrzewskiego), strychy i garaże oraz lokale mieszkalne. Mimo kilku prób, miastu nie udało się za to sprzedać dwóch zabytkowych kamienic przy Małym Rynku 5 i 6 w ścisłym centrum Krakowa. Ich ceny wywoławcze wynosiły po kilkanaście milionów złotych. W tym roku miasto planuje, że dochód z przetargów oraz rokowań dotyczących sprzedaży wyniesie ponad 73 mln zł. Podjęte będą próby sprzedaży kamienic przy Małym Rynku 5 i 6, kamienicy przy ul. Stradomskiej 12-14, połowy kamienicy przy Pl. Wszystkich Świętych 10, działki przy ul. Starowiślnej i Jakuba (pod realizację hotelu lub budynku mieszkaniowego), działki z budynkami użytkowymi przy ul. Syrokomli 21, Św. Stanisława 12, Senatorskiej 9. W ofercie znajdą się też lokale mieszkalne położone w centrum miasta oraz działki w rejonie ul. Wrocławskiej, Spiskiej, Orawskiej, Długosza i około dwuhektarowy teren przy ul. Tischnera pod budowę hotelu. Dla zainteresowanych informacja, że aktualne informacje o przetargach dostępne są pod adresem bip.krakow.pl.

Dane wciąż pesymistyczne

Publikacja informacji GUS dotyczącej wstępnych danych budownictwa mieszkaniowego za pełen okres 2012 r. jest potwierdzeniem faktu konfrontacji optymistycznych prognoz gospodarczych sprzed 2-3 lat z odczuwalnym pogłębieniem dekoniunktury rynkowej na przestrzeni kilku ostatnich kwartałów. Spektakularne spadki dotyczące liczby mieszkań rozpoczętych oraz pozwoleń na budowę dotyczą w jeszcze większym stopniu danych miesięcznych za grudzień ub. roku. W efekcie mamy dalszy ciąg spowolnienia aktywności inwestycyjnej w zestawieniu z rosnącą liczbą mieszkań oddanych – pisze Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com. Dane GUS za cały ubiegły rok po raz kolejny potwierdzają zarysowany w drugiej połowie 2012 roku trend hamowania koniunktury krajowego rynku nieruchomości mieszkaniowych mierzony liczbą nowych inwestycji oraz pozwoleń na budowę. Statystyki GUS za okres styczeń-grudzień 2012 są o 12,6 proc. niższe niż w analogicznym okresie 2011 r. w kwestii mieszkań, których budowę rozpoczęto, natomiast w punkcie dotyczącym nowych pozwoleń liczba ich zmalała o 10,3 procent. Co warte podkreślenia, dane procentowe odzwierciedlające te trendy miały tendencję wyraźnie progresywną w stosunku do poprzedniego raportu, co świadczy prawdopodobnie o nasilającej się skali zjawiska i jego przeniesieniu na pierwsze miesiące 2013 roku. . Spektakularne spadki dotyczące liczby mieszkań rozpoczętych oraz pozwoleń na budowę dotyczą w jeszcze większym stopniu danych miesięcznych za grudzień ub. roku. Tu mamy odpowiednio prawie 40 i 23 procent niższe wyniki w stosunku do ostatniego miesiąca 2011 roku – zauważa Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com. Sytuacja jeszcze gorzej przedstawia się w przypadku deweloperów, którzy w grudniu 2012 rozpoczęli budowy nowych lokali w liczbie zaledwie 2 656 jednostek, a więc mniejszej o grubo ponad połowę niż w analogicznym miesiącu poprzedniego roku, natomiast nowych pozwoleń uzyskali niespełna 6 tys. – czyli mniej o prawie 30 proc.

Podatek od nieruchomości inwestycyjnych 32 razy większy

Dzięki podatkom od nieruchomości płaconym przez przedsiębiorców wpływy do gminnych i miejskich kas z tego tytułu są w relacji do PKB wyższe niż w innych krajach UE. Obciążenia, jakie funkcjonują w Polsce i innych krajach, porównał dr Paweł Felis z Katedry Finansów Przedsiębiorstwa w Szkole Głównej Handlowej. W opracowaniu dla Biura Analiz Sejmowych „Podatek od nieruchomości w Europie” wskazuje, że spośród państw, w których występuje powierzchniowy system opodatkowania nieruchomości (od powierzchni gruntów oraz powierzchni użytkowej budynków), Polska zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ stosunek dochodów z podatków od nieruchomości do PKB jest wyższy od średniej unijnej. Regularne wpływy z tego tytułu w stosunku do PKB średnio wynoszą 0,7 proc., natomiast w Polsce 1,2 proc. Znaczenie tego podatku dla gospodarki jest większe jedynie w Belgii (1,3 proc.), Danii (1,4 proc.), we Francji (2,3 proc.) oraz w Wielkiej Brytanii (3,4 proc.). Wskaźnik obciążenia podatkowego do PKB pokazuje jednak nie to, ile poszczególni podatnicy płacą np. za domy w Wielkiej Brytanii i w Polsce, ale jedynie jakie znaczenie ma podatek od nieruchomości dla gospodarki kraju. – Ograniczając się do regularnych podatków od nieruchomości, przybierających na ogół formę stałych, rocznych płatności ze strony właściciela lub użytkownika nieruchomości, można przyjąć, że wpływy podatkowe w krajach, w których występują systemy katastralne (np. Wielka Brytania, Austria, Niemcy), są zdecydowanie wyższe niż w przypadku systemów powierzchniowych (np. Polska, Czechy, Słowacja, Bułgaria) – mówi Paweł Felis. Ekspert wyjaśnia, że wysoki udział wpływów z podatku od nieruchomości do PKB w Polsce wynika m.in. z tego, że najwięcej podatku płacą przedsiębiorcy. Przewidziano dla nich najwyższe stawki kwotowe. W latach 2007–2010 obciążenie podatkiem od nieruchomości firm było średnio 32 razy większe niż osób fizycznych. Tanio jak w Polsce W Niemczech, we Francji czy w Austrii obowiązują systemy podatku od wartości nieruchomości, a nie – jak w Polsce – od jej powierzchni. Jak mówi Paweł Felis, w zakresie stawek występują znaczne rozbieżności między krajami. Na przykład w Austrii wahają się od 0,05 proc. do 0,2 proc. wartości nieruchomości, ale gminy mogą je znacznie podwyższyć. W Niemczech z kolei stawki wynoszą od 2,6 promila do 10 promili wartości nieruchomości. W obu tych krajach od lat nie aktualizowano jednak wartości nieruchomości. W Irlandii w tym roku obowiązuje stawka 100 euro za dom, ale rząd w najbliższej przyszłości stawkę może podwyższyć (nawet ośmiokrotnie). Nawet jeśli stawki są określone na niskim poziomie, to i tak opodatkowanie wartości budynku, a nie powierzchni, powoduje, że obciążenia w tych krajach są wyższe niż w Polsce.

Pomoc dla pół miliona bezrobotnych

Początek roku na rynku pracy będzie trudny, to już pewne. W razie potrzeby możemy sięgnąć po dodatkowe środki z Funduszu Pracy – napisał na blogu minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Jego zdaniem, zwiększenie finansowania pozwoli w tym roku pomóc niemal 500 tysiącom bezrobotnych. W ubiegłych latach urzędy dostawały środki często dopiero na przełomie lutego i marca. Powód? Głównie przedłużające się procedury biurokratyczne. Udało nam się mechanizm usprawnić i oby już zawsze działał jak w zegarku – napisał szef resortu pracy. W tym roku na pomoc osobom szukającym pracy zarezerwowano aż 4,7 miliarda złotych. To o 1,2 miliarda złotych więcej niż w zeszłym roku. Większa jest też rezerwa ministra (finansowane są z niej m.in. programy specjalne) na ten rok – 308 milionów złotych wobec 170 milionów złotych w ubiegłym roku. Każdy z regionów ma dostać więcej pieniędzy niż w zeszłym roku. Przykładowo pula środków dla województwa lubuskiego zwiększy się aż o 55 proc., dla mazowieckiego o 54 proc., a dla małopolskiego, opolskiego i śląskiego o 53 proc. W sumie wojewódzkie urzędy pracy w tym roku mają do rozdysponowania między urzędy powiatowe średnio o 47 proc. środków więcej niż w ubiegłym roku – deklaruje minister. Zwiększamy finansowanie tzw. aktywnych form przeciwdziałania bezrobociu. Chodzi m.in. o szkolenia (wzrost nakładów z 188 milionów do 367 milionów złotych), stypendia (wzrost z 763 milionów do aż 1,2 miliarda złotych) i dotacje na podjęcie działalności gospodarczej oraz refundację kosztów wyposażenia stanowiska pracy (wzrost z 674 milionów do 1 miliarda złotych). Na całym świecie używa się właśnie tych instrumentów. Dlatego, że działają – uzasadnia Władysław Kosiniak-Kamysz. Resort chce więcej środków przeznaczyć też na roboty publiczne, prace interwencyjne i społecznie użyteczne. W tym roku na ten cel zarezerwowano ponad pół miliarda złotych. Być może – na co wielu krytyków zwraca uwagę – wykonywanie tych prac nie przybliża osób bezrobotnych do znalezienia stałego zajęcia, ale w okresie kiedy firmy nie zatrudniają, dla wielu rodzin to często jedyne źródło dochodu pozwalające związać koniec z końcem – napisał minister. Jego zdaniem, zwiększenie finansowania pozwoli w tym roku pomóc niemal 500 tysiącom bezrobotnych. – Liczymy, że przynajmniej co druga osoba znajdzie dzięki temu wsparciu pracę. Na tym jednak nie poprzestajemy. Chcemy, żeby dostępne pieniądze były wydawane jak najlepiej. W ministerstwie trwają intensywne prace na reformą urzędów pracy. Część nowych rozwiązań już testujemy w dwóch pilotażach. Pierwszy ma pokazać, jak najlepiej pomagać młodym bezrobotnym, a drugi wypracować nowe wzorce współpracy publicznych służb zatrudnienia z prywatnymi agencjami pracy. Z niecierpliwością czekam na efekty obu programów – napisał Władysław Kosiniak-Kamysz.

Kto pokieruje Eurogrupą

Ministrowie finansów strefy euro wybrali w poniedziałek wieczorem na nowego przewodniczącego eurogrupy Holendra Jeroena Dijsselbloema. Zastępuje on opuszczającego to stanowisko Luksemburczyka Jean-Claude’a Junckera. 46-letni Dijsselbloem został wybrany niemal jednogłośnie w czasie posiedzenia w Brukseli; jego kandydaturze sprzeciwiła się Hiszpania. Na wieczornej konferencji prasowej po posiedzeniu nie podano powodu takiej decyzji Madrytu. Nowy szef eurogrupy podkreślał jednak, że hiszpański minister finansów już po dokonaniu wyboru zapewniał go, że będzie współpracował z nim „w sposób pozytywny i profesjonalnie”. Dijsselbloem zapowiedział, że chciałby, aby eurogrupa skoncentrowała się na zakończeniu budowy unii bankowej, kontynuowaniu strategii konsolidacji finansowej, a także polityce, która przywróci wzrost gospodarczy. Szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy oraz komisarz ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn podziękowali za pracę ustępującemu szefowi eurogrupy i pogratulowali jego następcy. Holender oficjalnie przedstawił swą kandydaturę w ubiegłym tygodniu podczas debaty w parlamencie w Hadze. Pytany o priorytety odparł: – Nie będzie to nowa wizja strefy euro, lecz moje koncepcje na temat eurogrupy, jej funkcjonowania i plan działania. W poniedziałek w Brukseli szef niemieckiego resortu finansów Wolfgang Schauble uznał, że Dijsselbloem „będzie dobrym przewodniczącym eurogrupy”. Z większą rezerwą odnosił się do niego francuski minister finansów Pierre Moscovici. Uznał, że Dijsselbloem, choć „sympatyczny i inteligentny”, ma niewielkie doświadczenie w sprawach ekonomicznych i europejskich.

Jakie rynki nabierają rozpędu

Ostatnie miesiące pokazują, że można się spodziewać sporych zysków z inwestycji na rynkach wschodzących, choć jeszcze do niedawna nie było o nie łatwo i wielu graczy mogło się zniechęcić do egzotycznych przygód.
Choć w czołówce giełd, które w 2012 r. osiągnęły najwyższe stopy zwrotu znajdują się jak zwykle reprezentanci krajów wschodzących, poszukiwacze zysków na odległych rynkach nie mieli w poprzednich kilkunastu miesiącach zbyt wielu powodów do radości. Liderami były niezawodne od kilku lat Turcja i Pakistan, gdzie indeksy zyskały po ponad 50 proc. Jednak już tylko nieco ponad 30 proc. zwyżki w Tajlandii i na Filipinach wielkiego wrażenia nie robią. Podobnej skali zysk można było osiągnąć przy znacznie mniejszym ryzyku, choćby na giełdzie we Frankfurcie czy Wiedniu, nie wspominając o warszawskim wskaźniku szerokiego rynku.
Spośród najbardziej rozreklamowanej i popularnej inwestycyjnej konstelacji zwanej BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), jedynie indeks w Bombaju ze zwyżką sięgającą 25 proc. mieścił się w drugiej dziesiątce światowych liderów pod względem zysków. Źródłem największego rozczarowania były Chiny. Indeks Shanghai B-Share od kwietnia 2011 do końca lipca 2012 r. stracił 38 proc. Shanghai Composite poszedł w dół o 44 proc., a w jego przypadku spadkowa tendencja trwała od sierpnia 2009 do grudnia 2012 r. Oba wskaźniki zaczęły gwałtownie nabierać wysokości na przełomie listopada i grudnia 2012 r. Do końca drugiej dekady stycznia 2013 r. ten pierwszy zyskał prawie 25 proc., drugi zaś wzrósł o ponad 16 proc.

Niewielkiej poprawy w pierwszym kwartale

Wyraźniejszego ożywienia przedsiębiorcy spodziewają się dopiero za kilka kwartałów – wynika z raportu Narodowego Banku Polskiego. Firmy oczekują niewielkiej poprawy sytuacji w pierwszym kwartale tego roku, a powrotu na ścieżkę wzrostu – najwcześniej w drugiej połowie roku lub nawet po 2013 roku – wynika z badań NBP. „Zgodnie z przewidywaniami respondentów sformułowanymi w poprzedniej edycji badania kondycja sektora przedsiębiorstw w czwartym kwartale 2012 roku pogorszyła się, a wskaźnik oceny bieżącej spadł wyraźnie poniżej swojej długookresowej średniej” – napisano w raporcie NBP. NBP wskazał, że deklarowana przez przedsiębiorstwa niska aktywność inwestycyjna oraz plany niewielkich redukcji zatrudnienia, przy coraz wolniej rosnących płacach, „również wpisują się w scenariusz utrzymującej się słabej koniunktury w I półroczu br.”. „Coraz mniej liczne wśród respondentów plany rozbudowy i rozwoju mogą jeszcze bardziej odsuwać w czasie fazę ożywienia. Na silniejszą poprawę na początku roku nie wskazują również mało optymistyczne prognozy popytu zagranicznego” – podano.
Prognozy popytu, zamówień i produkcji na pierwszy kwartał 2013 roku nieznacznie się poprawiły. „Po dwóch kwartałach wyraźnych spadków, prognozy popytu, zamówień i produkcji na pierwszy kwartał 2013 roku (po usunięciu wahań sezonowych) nieznacznie poprawiły się względem poprzedniego kwartału, pozostając jednak na niskich poziomach, zarówno w porównaniu do poprzedniego roku, jak i na tle swoich średnich długookresowych” – napisano. Badanie przeprowadzono w grudniu 2012 roku na próbie 1277 firm.

Ostre roszady w budowlance

Kryzys w branży budowlanej wróży zmiany kapitałowe. Choć ryzyko odstrasza inwestorów, okazje mogą jednak kusić Innova Capital z zainteresowaniem przygląda się sektorowi budowlanemu. Trudna sytuacja w branży może stworzyć okazje do akwizycji. Fundusz nastawia się na inwestycje w mniejsze spółki, nie rynkowych gigantów. — Po zakończeniu zimy spodziewam się kolejnej fali bankructw. W tym roku zatory płatnicze są tak duże, że wiele firm — które już i tak są w kiepskiej kondycji — nie udźwignie dodatkowego obciążenia. Bankructwa mogą dotknąć wszystkich obszarów sektora budowlanego — producentów materiałów, generalnych wykonawców czy deweloperów — mówi Andrzej Bartos, partner zarządzający w Innova Capital. O mijającym 2012 r. wielu menedżerów z branży pewnie wolałoby szybko zapomnieć. Upadłość ogłosiło  PBG z grupą spółek córek. Likwidowane są m.in.   Hydrobudowa i  ABM Solid. Zatrudniający 9 tys. osób  Polimex-Mostostal był o włos od podzielenia ich losu — uratował się z wielkim wysiłkiem finansowym dzięki wsparciu Agencji Rozwoju Przemysłu i banków. Problemy jednych to okazja dla innych. — Spodziewam się większej aktywności na polu fuzji i przejęć w sektorze budowlanym w przyszłym roku. Przejmować będą firmy posiadające gotówkę, jak  Budimex czy  Energopol Południe. Z niskich wycen mogą próbować skorzystać inwestorzy zagraniczni, których jeszcze w Polsce nie ma — mówi Krzysztof Pado z BDM. Cezurą dla branży było EURO 2012, które nakręciło zamówienia na budowę dróg i autostrad. Nie pomaga pogarszająca się koniunktura, która wpływa na wartość zamówień i popyt na rynku mieszkaniowym. Wartość produkcji budowlanej, według klasyfikacji prezentowanej przez GUS (bez podwykonawców), powinna wynieść około 95 mld zł w 2012 r. — W 2013 r. może spaść o 8-10 proc., głównie ze względu na mniejszą wartość inwestycji w segmencie drogowym oraz problemy sektora deweloperskiego. Po trudnym roku właściciele sprzątają biznesy. Zmieniają się zarządy, spółki robią emisje akcji i obligacji. Przy tej okazji może pojawić się nowy inwestor — mówi Krzysztof Pado. Przetasowania w branży mogą być też pokłosiem decyzji zagranicznych graczy, którzy myślą o ograniczeniu skali działalności.

Okazje na kupno mieszkania

Polaków stać jest głównie na mniejsze mieszkania. Wiele osób ledwo spłaca kredyt sprzed kilku lat. Rok 2012 był czasem spadków cen oraz topniejącej ilości i wartości kredytów udzielanych na zakup nieruchomości – mówi Joanna Lebiedź, rzecznik prasowy Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości.  Zdaniem pośredników w obrocie nieruchomościami zrzeszonych w PFRN,  Polaków stać jest głównie na mniejsze mieszkania. Znacznie wydłuża się także czas sprzedaży nieruchomości. Pośrednicy mówią, że stosunkowo szybko sprzedają się mieszkania jedno- i dwupokojowe. Najwięcej transakcji w ub.r. dotyczyło lokali o powierzchni do 50 mkw. 23 tys. zł to najwyższa cena transakcyjna za metr mieszkania na rynku wtórnym w Warszawie w ub.r. – według danych PFRN – Większe mieszkania czekają na klientów bardzo długo. Zdecydowanie najgorzej ma się jednak segment domów jednorodzinnych i gruntów budowlanych. Te na nabywcę czekają – w niektórych przypadkach – ponad dwa lata – wylicza Joanna Lebiedź. Jej zdaniem spadek zainteresowania zakupem gruntów budowlanych spowodowany jest nadal wysokimi cenami ziemi oraz mocno ograniczoną możliwością uzyskania kredytu hipotecznego na zakup działki i budowę domu. – Ponieważ zaś znacząco spadły ceny mieszkań, po sprzedaży których jeszcze kilka lat temu można było, wspomagając się niewielkim kredytem, spełnić marzenia o własnym domu z ogródkiem, drastycznie spadła też liczba wydanych pozwoleń na budowę – podkreśla rzeczniczka PFRN. Pośrednicy zwracają też uwagę na coraz bardziej odczuwalne urealnianie się cen nieruchomości. Mówią, że ci spośród sprzedających, którzy działają pod presją czasu, muszą obniżyć wirtualne ceny do realnych, czyli możliwych do uzyskania. – To sprawia, że coraz częściej można trafić na prawdziwe okazje.   W uprzywilejowanej sytuacji są kupujący, którzy dysponują gotówką, ponieważ jeśli trafi się wyjątkowo ciekawa cenowo oferta, mają największą kartę przetargową – dodaje Joanna Lebiedź. Prognozuje, że jeśli banki nie złagodzą kryteriów przyznawania kredytów, sytuacja gospodarcza w kraju i w regionie UE nie ulegnie znaczącej poprawie, a złoty nie zacznie się umacniać, raczej nie powinniśmy spodziewać się wielkich zmian koniunktury. – Raczej kolejnych spadków cen, szczególnie, jeśli rynek zaleje fala nieruchomości przejmowanych przez banki, od osób nie mogących podołać zaciągniętym kredytom – uważa rzeczniczka PFRN.

Zmiany dla użytkowników komórek i internetu

W poniedziałek weszła w życie nowelizacja prawa telekomunikacyjnego. Ułatwienia przy zawieraniu umowy i możliwość skrócenia czasu jej trwania, to tylko niektóre z wielu zmian. Nowelizacja ustawy prawo telekomunikacyjne została uchwalona 16 listopada 2012 r. w celu dostosowania polskiego prawa do dwóch unijnych dyrektyw 2009/136/WE i 2009/140/W oraz do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE. Nowelizacja wprowadza m.in. obowiązek informowania użytkowników internetu o istnieniu tzw. cookies, czyli plików wysyłanych przez serwery i zapisywanych po stronie użytkownika, które stanowią rodzaj śladów po wizytach użytkownika na konkretnych stronach internetowych. Odpowiedni komunikat będzie musiał szczegółowo informować, czym są te pliki, do czego służą oraz czym mogą grozić. Ich stosowanie będzie wymagało zgody użytkownika, która może być wyrażona poprzez odpowiednią konfigurację ustawień przeglądarki. Zmiany dotyczą też czasu trwania umów z dostawcami usług telekomunikacyjnych. Pierwsza umowa nie będzie mogła być zawarta na dłużej niż dwa lata. „Dostawcy będą musieli także wprowadzić do swojej oferty umowy zawierane na krócej niż rok” – dodała Olszewska. – „Zawsze musi być taka opcja; oczywiście umowy te mogą mieć mniej promocyjne warunki niż umowa dłuższa u tego przedsiębiorcy, ale taka możliwość musi być użytkownikowi dana” – wyjaśniła wiceminister. Więcej informacji niż dotychczas będzie musiało zostać wyszczególnionych w zasadniczej treści umów z dostawcami usług telekomunikacyjnych. „Umowa powinna być napisana w sposób jasny i czytelny dla przeciętnego odbiorcy, a wymogi te mają dotyczyć nie tylko samej treści, ale też grafiki i formy przedstawienia tych informacji, w tym np. wielkości czcionki” – powiedziała. W części postanowień umowa będzie mogła odsyłać do regulaminów usług, czy regulaminów konkretnych promocji.
Łatwiej – zdaniem wiceminister – będzie można zawrzeć umowę drogą elektroniczną. Do tej pory było to możliwe, ale zawsze wiązało się z koniecznością fizycznego podpisania dokumentów, które najczęściej przynosił kurier. Teraz ten etap będzie zbędny, cała procedura zakończy się poprzez internet, przy użyciu formularza dostępnego na stronie internetowej dostawcy. Nowelizacja wprowadza też m.in. obowiązek dla przedsiębiorców do umożliwienia użytkownikowi zmiany operatora w 24 godziny bez zmiany numeru, od dnia wskazanego w umowie. „Przeniesienie później niż po 24 godzinach będzie możliwe tylko, gdy klient sam będzie tego chciał . Klient będzie musiał być też informowany o tym, że wyczerpał wykupiony pakiet transferu danych. „Na przykład poprzez sms, e-mail bądź zwykłą rozmowę telefoniczną” – wyjaśniła Olszewska. Jej zdaniem jest to szczególnie ważne dla rosnącej liczby użytkowników smartfonów i mobilnego internetu, bo pozwoli im uchronić się przed dodatkowymi opłatami po przekroczeniu pakietu. Nowelizacja nie reguluje wprost tego, na czym zależało wielu użytkownikom internetu, tj. zapewnienia, by mieli dostęp do faktycznie takiej prędkości transmisji danych, jakie dostawca zadeklarował w umowie i reklamach. Niemniej – jak podkreśliła wiceminister – nowelizacja daje prezesowi Urzędu Komunikacji Elektronicznej możliwość kontrolowania, czy zapewniona prędkość odpowiada oferowanej. Jeśli wyniki będą rozbieżne, to prezes UKE będzie mógł podjąć różne działania, w ostateczności związane z sankcjami – wyjaśniła. Dodatkowo będzie on mógł nałożyć na konkretnego dostawcę określone standardy jakości.

EBOiR obniżył prognozy wzrostu gospodarczego

Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) właśnie obniżył prognozę tegorocznego wzrostu PKB Polski do 1,5 proc. w ujęciu rocznym z 2,2 proc. prognozowanych w październiku – wynika ze styczniowego raportu banku. „Słabszy eksport wraz ze słabszymi inwestycjami prywatnymi i wynikającymi z konsolidacji fiskalnej niższymi nakładami na inwestycje publiczne będą się utrzymywać w pierwszej połowie roku. Obniżona prognoza wzrostu PKB w Polsce na 2013 r. to 1,5 proc.” – napisano w opublikowanym w poniedziałek raporcie. Dodano, że Polska z opóźnieniem odczuwa skutki hamowania gospodarki eurostrefy. EBOiR obniżył też prognozę wzrostu PKB Polski w 2012 r. do 2,0 proc. z 2,5 proc. „Obecnie przestrzeń do dodatkowej stymulacji gospodarki jest ograniczona. NBP w listopadzie rozpoczął długo oczekiwaną fazę łagodzenia polityki pieniężnej, choć ostatni komunikat sugeruje, że może się ona skończyć pod koniec I kwartału” – wskazano. W raporcie zwrócono też uwagę, że polski rząd powołał „nową spółkę Polskie Inwestycje Rozwojowe, ale w krótkim terminie trudno się spodziewać znacznych efektów” dla gospodarki. Zdaniem autorów raportu patrząc na cały region, można jednak dostrzec oznaki wyhamowywania spowolnienia. EBOiR w porównaniu z poprzednim raportem obniżył prognozy wzrostu PKB w 2013 r. dla Słowacji i Węgier. Chorwacja – pod kreską w 2012 r. – wyjdzie z recesji w 2013 r. Bank podniósł natomiast prognozy dla państw bałtyckich. Liderami wzrostu w regionie ośmiu państw Europy centralnej i republik bałtyckich w latach 2012-13 będą Łotwa i Estonia. Dla eurostrefy podstawowy scenariusz EBOiR-u przewiduje dalszy, powolny i nierówny postęp w opanowywaniu kryzysu.

Drobne kredyty wypływają poza banki

Spada liczba udzielanych kredytów ratalnych i gotówkowych. To efekt „wypływania” pożyczek poza sektor bankowy W III kwartale 2012 r. banki i SKOK-i udzieliły 1 550 tys. kredytów ratalnych i gotówkowych, co oznacza spadek rok do roku o 21,2 proc. – wynika z danych Biura Informacji Kredytowej opublikowanych w najnowszym raporcie „Kredyt Trendy”. Spadki wciąż się pogłębiają – po I półroczu 2012 r. liczba udzielonych kredytów była niższa o 17,5 proc. ( rok do roku). W ujęciu miesięcznym kredytów ratalnych było średnio o około 130 tys. mniej niż w roku 2011. Liczba udzielonych w tym czasie kredytów gotówkowych utrzymywała się na poziomie zbliżonym do roku poprzedniego (wzrost o 1,5 proc.). Według szacunków BIK każdego miesiąca około 100 tys. kredytów wypływa do firm udzielających pożyczek poza sektorem bankowym. Średnia kwota kredytu konsumpcyjnego jest o 12 proc. wyższa niż przed rokiem. Wzrost ten jest skutkiem zwiększenia się liczby kredytów detalicznych udzielonych na duże kwoty oraz migracji drobnych kredytów na rynek pozabankowy. – Z danych GUS wynika, że detaliczna sprzedaż ratalna towarów i usług, kupowanych zwykle z dużym udziałem kredytu wzrasta, a zatem według naszych szacunków ponad 100 tys. kredytów ratalnych migrowało każdego miesiąca do firm pożyczkowych, w tym na rynek pożyczkowy kontrolowany przez grupy bankowe – komentuje Krzysztof Markowski, prezes Biura Informacji Kredytowej. Autorzy raportu podkreślają, że rynek kredytów konsumpcyjnych jest silnie skoncentrowany. Czterej najwięksi kredytodawcy specjalizujący się w consumer finance mieli w 2011 r. 57 proc. udziału w liczbie udzielonych kredytów konsumpcyjnych (licząc wartościowo – 26 proc.), a w 2012  było to 43 proc.Z analizy zmian jakości kredytowania wynika, że po odrobieniu przez banki lekcji z kryzysu lat 2008/2009, jakość portfeli, jest stabilna w grupach banków dużych, spółdzielczych i samochodowych. W 2012 r. znacznemu pogorszeniu uległa jednak jakość kredytów w grupie banków consumer finance. Niektóre z nich zmniejszyły znacznie kredytowanie w związku z jego przeniesieniem do firm pożyczkowych w ramach grup bankowych – wynikam z raportu. Pozabankowy rynek pożyczek gotówkowych szacowany jest na około 10 proc. bankowego (1,5 mln klientów).  Biuro Informacji Kredytowej otwiera się na firmy udzielające kredytów konsumenckich poza sektorem bankowym. – Analiza danych dotyczących rynku kredytowego pozwala sądzić, że liczba klientów korzystających z usług tego typu firm będzie rosnąć – mówi Krzysztof Markowski. – Dzięki wyjściu BIK poza sektor bankowy, część podmiotów funkcjonujących na tym rynku będzie mogła stać się aktywnymi uczestnikami systemu wymiany informacji kredytowej. Proces ten pozwoli na zmniejszenie się pewnej luki w obrębie systemu finansowego, co również bankom umożliwi bardziej kompleksową ocenę potencjalnych kredytobiorców – zapewnia.

Mongolia czeka na polskie inwestycje

Przed zbliżającą się wizytą w Warszawie prezydenta Mongolii jego doradca R.Bold ocenia, że polski biznes mógłby skorzystać z boomu górniczego i zainwestować w tę gałąź mongolskiej gospodarki. W Mongolii liczą też na współpracę firm przemysłu przetwórczego. Szef mongolskiego państwa Tsakhiagiin Elbegdorj złoży oficjalną wizytę w Polsce w dniach 20-22 stycznia. Delegacja mongolska odwiedzi Warszawę i Gdańsk. – Bardzo lubimy polskie przetwory spożywcze. Można je kupić w każdym mongolskim sklepie. Ten import ma duże perspektywy rozwoju. Na naszym rynku są też inne towary polskie, jak meble i sprzęt domowy, bowiem kontakty handlowe między naszymi krajami są ożywione – stwierdził Bold. Dodał także, że w Mongolii nie ma istotnych inwestycji polskich w górnictwie, które „ma wielką przyszłość”. – Oczekujemy zwłaszcza na polskie małe i średnie firmy, które mogłyby nam wiele pomóc i same na tym skorzystać – zaznaczył. Doradca prezydenta przypomniał, że w 2013 roku ruszy ogromny projekt kopalni węgla Tavan Tolgoi, który będzie potrzebował solidnego zaplecza merytorycznego. To jest ogromna szansa dla polskiego biznesu – stwierdził Bold. Polska w górnictwie ma doświadczenie, a Mongolia potrzebuje technologii i fachowców – dodał. Podstawą gospodarki Mongolii jest wydobycie węgla, miedzi i złota. Według danych Ministerstwa Górnictwa sektor wydobywczy wytwarza 22 proc. PKB (13,3 mld dol w 2012 roku). Surowce mineralne mają 89 proc. udział w całości eksportu kraju i przynoszą 70 proc. przychodów skarbu państwa z tytułu podatków. Poza górnictwem ważnym polem współpracy może być przetwórstwo mięsa i skór. Mongolia jest krajem, którego gospodarka była przez lata oparta na hodowli bydła; do dziś utrzymywane jest stado około 40 mln sztuk. Przemysłowi przetwórczemu brakuje jednak nowoczesnych technologii i w tej dziedzinie – przekonuje Bold – istnieją perspektywy współpracy z Polską. Według wiceprezesa Mongolskiej Federacji Pracodawców K.Ganbaatara, Mongolia nie powinna uzależniać się od kapitału najbliższych sąsiadów, z którymi ma najwięcej kontaktów handlowych. Inwestycje z krajów odległych, takich jak Polska są pożądane.- Mongołowie nie boją się przesadnie kapitału chińskiego, ale w naszym interesie narodowym jest szukanie nowych inwestorów i partnerów biznesowych poza najbliższymi sąsiadami. Zależy nam na dywersyfikacji stosunków gospodarczych z zagranicą. Dlatego staramy się zachęcić do inwestycji kraje od nas odległe, które nazywamy sąsiadami trzeciego stopnia. Do tej pory największe zainteresowanie wykazali inwestorzy z USA, Kanady, Niemiec, Japonii i Korei – podał Ganbaatar. Polska – jak ocenił – uważana przez Mongołów za kraj przyjazny, z dobrze rozwijającą się gospodarką. Przypomniał, że socjalistyczna Polska realizowała w Mongolii wiele projektów inwestycyjnych. Dodatkowym atutem jest to, że wielu Mongołów skończyło w Polsce wyższe uczelnie.

 

Podatek od nieruchomości i inne podatki i opłaty lokalne

Od stycznia 2013 roku mieszkańcy Opola muszą  płacić wyższy podatek od nieruchomości. Wzrosły także opłaty za wodę, ścieki i parkowanie. Nadal jednak nie będzie opłaty od posiadania psów. Podobne wzrosty podatków i opłat miały już miejsce w Nysie i Kędzierzynie-Koźlu. W Opolu i Nysie podatek od nieruchomości wzrósł od początku 2013 roku o 4 proc (w porównaniu do stawek 2012 roku. Opole podniosło też podatek od środków transportu oraz opłaty za wodę i ścieki. Nie wprowadziło podatku od deszczu i opłaty za psa. W Kędzierzynie-Koźlu opłaty lokalne wzrosły średnio o 2 proc. Jak wyjaśnił naczelnik wydziału podatków i opłat w opolskim ratuszu Tomasz Filipkowski w stolicy województwa podatek od środków transportu (za autobusy i ciężarówki firm mających siedzibę w Opolu) wzrósł średnio o 3 proc. „O 50 groszy podniesiona została także przez miasto każda z trzech stawek opłaty targowej” – dodał Filipkowski. Według wyliczeń podatek od nieruchomości w 2013 r. ma w Opolu przynieść wpływ do budżetu rzędu 76 mln zł, o 3,5 mln więcej niż w ubiegłym roku. Podatek od środków transportowych da prawie 6 mln zł wpływu, dzięki podwyżkom o 180 tys. zł więcej; a opłaty targowe 400 tys. zł – o 50 tys. więcej niż w roku 2012. Więcej mieszkańcy Opola zapłacą też w nowym roku za wodę i ścieki. Według prezesa spółki Wodociągi i Kanalizacja z Opola Piotra Kętrzyńskiego cena metra sześc. wody dla mieszkańca wzrośnie z 2,89 zł do 2,97 zł, czyli o niecałe 3 proc. Natomiast cena ścieków z 3,52 zł za metr sześc. do 3,86 zł za metr sześc., czyli o około 10 proc. Cena opłat za metr sześc. ścieków dla zakładów przemysłowych też wzrosła, o ok. 2 proc. Piotr Kętrzyński wyjaśnił, że różnica we wzroście wysokości opłat za ścieki dla zakładów przemysłowych oraz mieszkańców wzięła się stąd, że o ile zakłady odprowadzają coraz czystsze ścieki, o tyle ścieki od mieszkańców mają coraz „większy ładunek zanieczyszczeń”. „Wynika to zapewne z tego, że opolanie oszczędzają wodę” – stwierdził prezes opolskich wodociągów i kanalizacji. Kętrzyński zaznaczył też, że miasto Opole ma jedne z najniższych stawek w kraju za wodę i ścieki wśród miast powyżej 100 tys. mieszkańców. „To dlatego chętnie lokują się u nas np. firmy branży spożywczej, gdzie zużycie wody i produkcja ścieków są duże” – dodał. Jeszcze nie wiadomo, ile wyniosą w roku 2013 opłaty za wywóz śmieci, bo Opole jak część gmin z regionu w oczekiwaniu na zapowiadane zmiany ustawy o utrzymaniu porządku i czystości w gminach, zdecydowało, że ustali stawki tych opłat w styczniu.

Bez nieruchomości inwestycyjnych

Po zakończeniu programu Rodziny na Swoim, a przed rozpoczęciem Mieszkania dla Młodych, rynek nieruchomości inwestycyjnych został pozbawiony wsparcia państwa. W obecnym roku nabywcy mieszkań nie mogą liczyć na jego znacząca pomoc w nabyciu swojego pierwszego mieszkania. Wprawdzie będzie można skorzystać z dopłat dla budujących i kupujących domy i mieszkania o niskim zużyciu energii, ale ze względu na ubogą ofertę tego rodzaju nieruchomości liczba potencjalnych beneficjentów jest mocno ograniczona. Spora grupa klientów chcących kupić mieszkanie może odłożyć swoje plany do 2014 r. Luka, jak powstała między jednym i drugim programem wsparcia, negatywnie wpłynie na rynek nieruchomości. Spora grupa klientów może odłożyć swoje plany zakupowe do 2014 r., w którym powinien już działać MdM. Nie jest to dobra wiadomość dla deweloperów czekających na poprawę koniunktury. Program Rodzina na Swoim dla wielu z nich okazał się świetnym czynnikiem napędzającym sprzedaż.  Czy jest jakaś alternatywa? Tak, niektórzy deweloperzy nie zamierzają przeczekać bezczynnie tego okresu i sami wychodzą z propozycjami, które w pewnym stopniu niwelują brak wsparcia państwa. Wprowadzają własne programy dopłat dla swoich klientów. Podobna sytuacja była obserwowana na rynku już wcześniej, w okresie jaki nastąpił po znaczącym obniżeniu limitów cenowych w RnS. Wtedy w większości przypadków okazały się one dobrym pomysłem. Obecna sytuacja jest o tyle ciekawsza, iż na rynku pojawiają się już nie tylko programy dopłat wzorowane na RnS, ale również na dopiero zapowiadanym MdM Dopłaty dla klientów wpisują się w tendencje rynkowe. Obecnie w małym stopniu wrażliwi są oni na wszelkiego rodzaju prezenty do dewelopera. Liczy się przede wszystkim obniżenie całkowitej ceny zakupu mieszkania i zmniejszenie obciążenia związanego ze spłatą raty kredytowej.

 

 

 

671 mln zł na inwestycje drogowe w Łodzi

Drogowcy zamierzają wydać w tym roku jeszcze  671 mln zł na inwestycje. Spora ich część jest kilkuletnia, więc kierowcy nie odczują zbyt dużych zmian w tym roku. Roboty pokończą się najprawdopodobniej dopiero w 2014 lub 2015 roku. Niestety, na remonty Zarząd Dróg i Transportu przeznaczy tylko niecałe 37,2 mln zł. Nowy asfalt pojawi się głównie na ulicach o mniejszym natężeniu ruchu, o remont których apelowały rady osiedli.  Znaczna część puli na inwestycje, czyli 280 mln zł, zostanie wydana na Trasę Górną (całkowity koszt 446 mln zł). Ma ona połączyć Pabianicką z ul. Rzgowską i stanowić południową obwodnicę Łodzi. Jednak kierowcy pojadą nią najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku.  Ważną inwestycją jest też rozbudowa i modernizacja Trasy W-Z, ale zmotoryzowani łodzianie i pasażerowie MPK będą się mogli o tym przekonać dopiero za dwa lata. Oczywiście w budżecie trzeba było też przewidzieć wydatki na budowę węzła multimodalnego, która ma się zakończyć w 2015 r. Inwestycja ta uwzględnia m.in. budowę Nowowęglowej, Nowotargowej oraz 960 miejsc parkingowych.  Co ważne, w tym roku ma się rozpocząć przebudowa dróg wokół wspomnianego węzła. Drogowcy rozpoczną prace od ul. Kilińskiego. -Na odcinku od ul. Narutowicza do ul. Tuwima prace rozpoczną się już w 2013 r. Przewidziano na nie 1,5 mln zł. Jednak podczas modernizacji ul. Kilińskiego drogowcy ominą okolice ul. Traugutta. Tam prace mają się rozpocząć dopiero na przełomie 2014 i 2105 roku, czyli w ostatniej fazie budowy dworca. W jego pobliżu mają też zostać przebudowane ulice: Narutowicza (POW – Kilińskiego), Knychalskiego, Składowa, Tuwima, (Kopcińskiego – Nowotargowa), Nowotargowa (Tuwima – Piłsudskiego).  Około 35 mln zł z tegorocznego budżetu drogowców pójdzie na przebudowę ul. Piotrkowskiej, która potrwa do czerwca przyszłego roku. Przy tej okazji mają też zostać zmodernizowane w tym roku ul. Roosevelta, Tuwima (Piotrkowska – Sienkiewicza) oraz Struga (Piotrkowska – Kościuszki).

Pozostałe inwestycje, które mają się rozpocząć w tym roku to przebudowa układu drogowo-torowego na ul. Kopernika oraz modernizacja Rojnej i Inflanckiej. Prace na tych dwóch ostatnich ulicach przeciągną się do przyszłego roku, za to w tym skończy się remont torów na Przybyszewskiego.

Najbardziej znienawidzone firmy w Ameryce

Korporacje mogą denerwować klientów, swoich akcjonariuszy lub poprzez „maltretowanie” doprowadzać do furii swoich pracowników. Pod tym kątem portal 24/7 Wall St. poddał analizie działające na amerykańskim rynku firmy, by wybrać z nich piątkę „Najbardziej znienawidzonych firm Ameryki”.
1.    J.C. Penney – amerykańska sieć domów towarowych jest przykładem prawdziwej katastrofy w zarządzaniu w ostatnich latach. Odkąd w listopadzie 2011 r. dyrektorem generalnym został Ron Johnson, były szef detalu w Apple, spółka ma ogromne problemy ze spadającą sprzedażą, które rosną w coraz większym tempie.
2.    Dish Network – przykład wyobcowania spółki od klientów i problemów z atmosferą w firmie. Stało się tak ubiegłego maja, kiedy ta druga pod względem wielkości platforma cyfrowa w USA zredukowała liczbę kanałów, w tym AMC. Wśród programów które wypadły z platformy, były tak popularne jak „Mad Men” czy „Breaking Bad”. Podobnie negatywnie jak klienci swoją spółkę oceniają pracownicy.
3.    T-Mobile USA – w tym przypadku mamy do czynienia z przede wszystkim z tzw. problemami zewnętrznymi. W ubiegłym roku koncern AT&T planował przejęcie oddziału należącego do Deutsche Telekom. AT&T musiał jednak zrezygnować z zakupu po sprzeciwie Departamentu Sprawiedliwości, który stwierdził, że dojść może do zmniejszenia konkurencji
4.    Facebook – przykład wyobcowania spółki w stosunku do inwestorów i akcjonariuszy „w szatach rynku publicznego”. Sztucznie pompowana atmosfera związana z ofertą IPO a następnie rozczarowujący debiut i późniejsze zachowanie kursu akcji. Dopiero ostatnio sytuacja się poprawiła i najpopularniejszy na świecie portal społecznościowy odzyskał część zaufania blisko 1 mld użytkowników.
5.    Citigroup – jeden z „najsłynniejszych” przedstawicieli sektora finansowego. Ze stanowiska szefa banku w minionym roku ustąpił Vikram Pandit po tym jak instytucja została bardzo mocno „poturbowana” przez ostatni kryzys finansowy, broniąc się przed jego skutkami m.in. zwolnieniem wielu pracowników. I jak się okazało to wcale nie koniec batalii. Nowy CEO Michael Corbat zapowiedział zwolnienie kolejnych 11 tys. pracowników. Zarząd banku może być sfustrowany tempem redukcji kosztów pod kierownictwem Pandita, ale to nie jedyny problem. Jednym z najpoważniejszym jest bowiem szkoda dla akcjonariuszy banku jaką wyrządzono długoterminowej wartości spółki.

Lubelskie nieatrakcyjne na inwestycje w centra handlowe

Do takich wniosków doszli eksperci firmy doradczej Colliers International. Według nich, województwo Lubelskie nie jest atrakcyjnym regionem dla inwestujących w centra handlowe, bo jest 13-procentowe bezrobocie, a siła nabywcza mieszkańców jest o 20 procent  mniejsza od średniej krajowej. Potencjał mają jednak mniejsze miasta. – Najlepiej oceniany jest  Łuków i Puławy – mówi Dominika Jędrak z Colliers International. – Spada tam bezrobocie. Mieszkańcy zarabiają coraz więcej, a wraz z tym rośnie ich siła nabywcza. 31-tysięczny Łuków to biała plama na handlowej mapie regionu. Nie planuje się tam nowych inwestycji. W 50-tysięcznych Puławach istnieją co prawda Galeria Zielona i Tesco, ale to za mało, by zaspokoić potrzeby mieszkańców. Nowa galeria mogłaby na siebie zarobić, ale na razie nie widać inwestorów. Biała Podlaska (58 tys. mieszkańców), Chełm (66 tys.) i Kraśnik (36 tys.) znalazły się w środku stawki. Ryzyko inwestycyjne i potencjał tych miast oceniono jako średni. – Można tam realizować nowe projekty, ale inwestycje muszą być bardzo dobrze przemyślane – ocenia Jędrak. Wszystko przez konkurencję. Tylko powstająca Galeria Chełmska ma liczyć 30 tys. mkw. O 5 tys. mkw. mniej będzie liczyć Galeria Bialska. W tym mieście rozbuduje się również centrum handlowe Rywal. W Kraśniku z kolei planowana jest budowa Galerii Raj. Najmniejszy potencjał mają Zamość (65 tys. mieszkańców) i Świdnik (40 tys.). W pierwszym z tych miast działają już cztery centra handlowe. W planie jest rozbudowa galerii Revia Park. Z kolei w Świdniku mamy Galerię Venus, a w tym roku ruszy także Centrum Zakupów. Na niekorzyść Świdnika działa również bliskość Lublina. Stolica regionu przyciąga klientów z mniejszych miast. – Lubelski rynek jest w stanie wchłonąć jeszcze 2–3 duże galerie handlowe – ocenia Jędrak. Jej zdaniem, opłacalność kolejnych jest już dyskusyjna. To oznacza, że największe szanse na powodzenie ma rozbudowa Galerii Olimp oraz dwa nowe obiekty: Felicity i Tarasy Zamkowe. O miejsce na rynku nie musi się martwić również centrum IKEA – absolutna nowość w regionie.

Represje wobec właścicieli nieruchomości

Właściciele nieruchomości inwestycyjnych i komercyjnych zajętych przez urządzenia przesyłowe, pomimo istotnego ograniczenia własności, bardzo często nie otrzymują stosownych rekompensat od przedsiębiorców za korzystanie z nieruchomości w przeszłości, a ich wnioski o ustanowienie służebności przesyłu są oddalane.
Przyczyną takiego stanu rzeczy jest zarzut zasiedzenia służebności przesyłu (przed 3 sierpnia 2008 r. służebności gruntowej), który znajduje silne oparcie w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Skuteczność tego zarzutu nie jest jednak absolutna, a istotne znaczenie mają okoliczności sprzed 1 lutego 1989 r. W pierwszej kolejności należy wskazać na sytuację, gdy przed tą datą właścicielem nieruchomości był Skarb Państwa. Wówczas bieg zasiedzenia nie mógł się rozpocząć, gdyż właścicielem nieruchomości i urządzeń było Państwo, a nie można posiadać służebności na własnym gruncie. Z chwilą zniesienia jednolitej własności państwowej, tj. od 1 lutego 1989 r. przedsiębiorcy przesyłowi rozpoczęli posiadanie służebności we własnym imieniu, zatem mógł się rozpocząć bieg zasiedzenia. Szerzej na temat posiadania przez przedsiębiorstwa państwowe oraz możliwości doliczania posiadania  Druga kwestia to ograniczenie możliwości dochodzenia roszczeń przez właściciela nieruchomości z uwagi na ustrój komunistyczny. Ten problem był przedmiotem bardzo bogatego orzecznictwa Sądu Najwyższego, przede wszystkim odnośnie zwrotu wywłaszczonych nieruchomości. W ważnej uchwale wydanej w sprawie III CZP 30/07 ,następnie w wyroku w sprawie IV CSK 291/09 Sąd Najwyższy podkreślił, że uwarunkowania polityczne jako powód, dla którego właściciel nie mógł skutecznie przeciwstawiać się wykonywaniu posiadania służebności przesyłowej, mogą być potraktowane jako siła wyższa, skutkująca zawieszeniem biegu zasiedzenia. Sam ustrój to jednak za mało, konieczne jest wykazanie indywidualnych represji, trudności w dochodzeniu roszczeń przez poszczególnych właścicieli. O takim właśnie przypadku właścicieli nieruchomości możesz przeczytać tutaj Spory o wynagrodzenie za korzystanie z nieruchomości na potrzeby urządzeń przesyłowych wymagają każdorazowo pogłębionej analizy wzajemnych stosunków właściciela i przedsiębiorcy na przestrzeni nawet kilkudziesięciu lat.

Wzrost gospodarczy w strefie euro w 2014 r.

Wzrost gospodarczy w eurolandzie powróci dopiero w 2014 r – przewiduje w najnowszych prognozach Bank Światowy. To gorsze prognozy niż szacowała KE. Eksperci BŚ przyznają, że ryzyko pogłębienia kryzysu zmalało, ale decydujące będą najbliższe 2-3 lata. W opublikowanym we wtorek wieczorem raporcie „Global Economic Prospects” Bank Światowy przewiduje, że PKB w strefie euro wzrośnie dopiero w 2014 roku. W 2013 r. gospodarka eurolandu pozostanie w recesji, kurcząc się o 0,1 proc., przewiduje bank. Natomiast w 2014 r. PKB eurolandu wzrośnie o 0,9 proc., a w 2015 o 1,4 proc. Komisja Europejska prognozowała w listopadzie, że już w 2013 r. euroland wyjdzie z recesji (+0,1 proc.), a w 2014 r. PKB strefy wzrośnie o 1,4 proc. „Prognozy dla strefy euro wyglądają dość ponuro, ale różnimy się w naszej ocenie ryzyka sprzed roku” – powiedział dziennikarzom główny autor raportu Andrew Burns. Jego zdaniem ryzyko pogłębienia kryzysu „znacznie zmalało”, „dzięki działaniom Europejskiego Banku Centralnego oraz reformom strukturalnym i fiskalnym podejmowanym przez wiele państw członkowskich, a także na poziomie europejskim”. „Zagrożenia zmalały, ale wciąż niepokoimy się o przyszłość” – powiedział wiceprezes oraz główny ekonomista banku Kanshik Basu. Wyjaśnił, że główną rolę w zmniejszeniu ryzyka odegrały działania EBC, w tym ogłoszony we wrześniu plan nieograniczonego skupowania na rynku wtórnym obligacji państw borykających się z rosnącymi kosztami obsługi długu oraz zastrzyki finansowe w formie LTRO w grudniu 2011 i lutym 2012 r., kiedy EBC wpompował do europejskiego systemu bankowego ponad bilion dolarów na niskooprocentowane pożyczki. „Te zastrzyki pieniężne odegrały wielką rolę, by stłumić niepokoje na rynkach finansowych. Ale to są pieniądze, które trzeba zwrócić po trzech latach” – przypomniał Basu. „Większa płynność kupuje czas. Ale nie rozwiązuje problemów, które mogą znowu pojawić się, kiedy przyjdzie czas spłaty. Kolejne 2-3 lata będą decydujące, zwłaszcza dla strefy euro” – podkreślił.

Europa w korekcie

Choć główne światowe indeksy wciąż trzymają się dosyć wysoko, to widać, że nadchodzi korekta. Bardziej widać to w Europie, ale można zakładać, że i na Wall Street niedługo ją zobaczymy. Warszawa już się z tym założeniem pogodziła.
Nad rynkami finansowymi zbiera się coraz więcej ciemnych chmur. Bank Światowy jest coraz większym pesymistą w kwestii ożywienia gospodarczego w strefie euro. Przewiduje, że będzie ono widoczne dopiero w 2014 r. Za potwierdzeniem takiego scenariusza przemawia słabsza dynamika wzrostu niemieckiej gospodarki. W czwartym kwartale PKB naszego największego partnera handlowego spadł o 0,5 proc. w porównaniu do poprzednich trzech miesięcy, zaś w odniesieniu do czwartego kwartału 2011 r. wzrósł o 0,7 proc., znacznie mniej niż się spodziewano i znacznie gorzej niż poprzednio. Agencja Fitch ostrzega przed obniżeniem ratingu Stanów Zjednoczonych w przypadku, gdyby pojawiły się problemy z podwyższeniem limitu zadłużenia amerykańskiego rządu. To swego rodzaju paradoks, bowiem wydawałoby się, że agencja ratingowa powinna być bardziej zadowolona z obniżania poziomu zadłużenia, a nie z jego zwiększania. Ale widocznie w przypadku Ameryki, czyli kraju zbyt dużego, by upaść, ma zastosowanie logika innego rodzaju. Z gospodarki płyną niejednoznaczne sygnały i po kilku niezłych kwartałach można obawiać się pogorszenia sytuacji. Wczorajsza sesja na Wall Street zakończyła się niewielką przewagą byków. Dow Jones wzrósł o 0,2 proc., a S&P500 o 0,1 proc. Te zwyżki wciąż jednak nie stanowią żadnego przełomu. Wręcz przeciwnie, są potwierdzeniem rosnących trudności z kontynuacją ruchu w górę. Poziom 1472 punktów w przypadku S&P500, choć w trakcie wtorkowej sesji minimalnie pokonany, urasta do rangi nieprzekraczalnego od kilku dni limitu. W odróżnieniu od limitu amerykańskiego zadłużenia, tylko rynek jest w stanie sobie z nim poradzić. W Europie zarysy spadkowej korekty są już widoczne. DAX od początku roku lekko zniżkuje i choć skala spadku sięga zaledwie 1,3 proc., to trudno tego nie zauważyć. Wtorkowy zjazd o 0,7 proc. może być sygnałem przyspieszenia tej tendencji. Patrząc na WIG20 żadnych wątpliwości nie ma. Korekta widoczna jest w całej pełni i trudno spodziewać się zmniejszenia jej dynamiki w czasie, gdy pogorszą się nastroje na świecie. Wczorajszy, przekraczający 1 proc. spadek wskaźnika naszych blue chips, stawiający go w jednym rzędzie z Atenami, Tallinem, Moskwą i Sofią, świadczy o rosnącej awersji globalnych inwestorów do ryzyka. O ile ostatnio najmocniej przeceniane były akcje spółek, które najbardziej rosły w ciągu kilku poprzednich miesięcy, to wczoraj podaż dominowała na niemal wszystkich walorach. Trudno być optymistą przed dzisiejszą sesją. Na giełdach azjatyckich przeważają spadki. Nikkei traci ponad 2,5 proc., na pozostałych parkietach skala zniżek jest mniejsza, ale nastawienie jednoznacznie niedźwiedzie. Zniżkujące po 0,6-0,7 proc. notowania kontraktów terminowych na CSC40 i DAX nie pozostawiają złudzeń co do początku regularnej sesji na naszym kontynencie.

Najgorsze inwestycje 2012

Miniony rok był bardzo udany dla posiadaczy jednostek funduszy inwestycyjnych. Zarówno na rynku akcji jak i długu mieliśmy do czynienia z dobrą koniunkturą. Większość funduszy zakończyła rok na plusie, choć oczywiście były i takie, które traciły nawet 40 procent. Listę 10 najgorszych inwestycji 2012 roku zdominowały fundusze z problemami – wynika z analizy Analiz Online. Najwięcej tego typu przypadków było w ofercie Idea TFI, gdzie znaczące błędy inwestycyjne były powodem słabych wyników. Złe decyzje zarządzających miały także wpływ na słaby wynik funduszu Investor FIZ. Na liście najgorszych inwestycji znalazł się także fundusz, który stracił w wyniku upadku brokera. Tylko w przypadku 3 produktów ubiegłoroczne straty miały związek ze strategią inwestycyjną produktu, a co za tym idzie koniunkturą na rynku. W gronie funduszy, które wypracowały najsłabsze rezultaty w minionym roku znalazło się aż 5 rozwiązań Idea TFI. Zła passa towarzystwa zaczęła się pod koniec 2011 roku, kiedy to fundusz Idea Akcji zaczął tracić do konkurencji m.in.na mocno przeważonej w portfelu spółce DSS. Jak dalej piszą Analizy Online, rok 2012 przyniósł pogłębienie tego problemu, z odejściem zarządzającego w tle, i zupełny rozkład portfela związany również z falą odkupień. Ostatecznie ubiegłoroczne straty wyniosły -41,3 proc. W międzyczasie fala przecen dotknęła przede wszystkim fundusze zaangażowane w obligacje korporacyjne. Produkty Idea TFI traciły na obligacjach m.in. spółki DSS, PBG czy też papierów Polimeksu – Mostostal. Wraz z pogarszającymi się wynikami, rósł strumień wypłacanych środków. W sumie, w ciągu 10 miesięcy roku (marzec – grudzień 2012) nadwyżka wypłat nad wpłatami 5 funduszy sięgnęła blisko -1,2 mld zł. Największe straty przyniosły fundusze Idea Surowce Plus, Idea Stabilnego Wzrostu oraz Idea Premium SFIO, które traciły odpowiednio 33,2 proc., 26,4 proc. oraz 21,5 proc. Drugą najgorszą inwestycją roku był fundusz Investor FIZ, który stracił ponad 40 proc. w wyniku nietrafionych decyzji inwestycyjnych. Przeważanie długich pozycji na rynkach akcji, w tym także małych i średnich spółek m.in. z  sektora budowlanego spowodowało straty blisko 25 proc., do których doszło w połowie roku. Zarząd TFI tłumaczył spadki m.in rozpoczęciem procesu przebudowy portfela, co miało zwiększyć udział pozycji o wysokiej płynności, które umożliwią szybkie dopasowanie portfela do zmieniających się warunków rynkowych.  W przypadku części funduszy Superfund TFI, obok dużej zmienności na rynkach, negatywnie na wynikach odbiła się upadłość amerykańskiego brokera MF Global, do której doszło w listopadzie 2011. TFI wypłaciło klientom część odzyskanych po bankructwie brokera środków jednak w formie dodatkowych jednostek. Ogólnie strata funduszu wyniosła 16,1 proc., trzeba jednak pamiętać, że ta odczuwalna przez inwestora była mniejsza. W 2012 roku na warszawskiej giełdzie dominowały wzrosty, indeks szerokiego rynku WIG zyskał 26 proc. Dobra koniunktura na rynku akcji, nie sprzyjała wynikom funduszy, które zgodnie ze swoją polityką „grają na krótko”, czyli inwestują w kontrakty terminowe na spadek indeksu WIG20. Straty rzędu 20 proc. wypracowały fundusze Alior Short Equity i Quercus short. W tym przypadku uzyskany wynik jest jednak spójny z realizowaną strategią.

Polacy mają dość pracy ponad siły

Zmęczeni kryzysem, niskimi zarobkami i brakiem możliwości awansu Polacy masowo szukają takiego zajęcia, które pozwoli im łatwiej godzić pracę z życiem prywatnym. Eksperci przestrzegają, że jeśli pracodawcy nie zadbają o pracowników, najdalej za dwa lata będą mieli gigantyczne kłopoty z kadrą. Z badania „Monitor rynku pracy” przeprowadzonego przez Instytut Badawczy Randstad wynika, że aż 73 proc. pracowników w Polsce zauważyło, iż w 2012 r. ich zakres codziennych obowiązków wyraźnie się zwiększył. – Pracownicy stali się multifunkcyjni. Kryzys i zwolnienia spowodowały, że dziś w wielu firmach jedna osoba wykonuje tę samą pracę, którą przed kryzysem wykonywało kilka – mówiła podczas konferencji prasowej Agnieszka Bulik z zarządu agencji zatrudnienia Randstad. To powoduje, że Polacy chętniej niż mieszkańcy innych europejskich krajów deklarują chęć zmiany pracy. Z badań Randstadu wynika, że pod tym względem zbliżamy się już do  Stanów Zjednoczonych, w których pracownicy są uznawani za jednych z najbardziej mobilnych na świecie.
Do zmiany zajęcia pcha przede wszystkim chęć poprawy warunków życia – marzy o tym niemal co drugi ankietowany.  Jednak w przeciwieństwie do poprzednich lat, Polacy nie myślą już wyłącznie o większym przelewie, służbowej komórce czy laptopie, ale o tym, by pracować mniej. Aż 9 na 10 chce łatwiej godzić życie zawodowe z rodzinnym. – To druga strona obecnego spowolnienia gospodarczego. Pracownicy, nie mogąc się doczekać awansu czy podwyżki, zaczynają szukać swojego szczęścia w innym miejscu – mówi Krzysztof Cibor z Fundacji Inicjatyw Społeczno- -Ekonomicznych. Zdaniem Moniki Zakrzewskiej z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, chociaż obecnie przybywa bezrobotnych, a pracy brakuje, przedsiębiorcy powinni umiejętniej postępować z pracownikami. – Powinni już dziś myśleć o tym, co będzie za dwa czy trzy lata i już teraz starać się przywiązać do siebie najwartościowszą kadrę – radzi Zakrzewska. Jej zdaniem większość pracodawców przekonanych jest, że znalezienie pracownika to żaden problem, w związku z czym nie myśli o tym, że już od 2015 r. z powodów demograficznych osób gotowych do pracy będzie mniej. – U nas utarło się, że podwyżkę dostaje się wtedy, gdy się zmienia pracę, a nie jako nagrodę za zaangażowanie w obecnej firmie. Są osoby, które już nawet nie chodzą do szefa po podwyżkę, bo i tak wiedzą, że jej nie dostaną. Wolą wysłać CV do innej firmy – tłumaczy Zakrzewska. Badani nie wierzą przy tym w kłopoty ze znalezieniem kolejnej pracy – aż 71 proc. ankietowanych jest przekonanych, że znalazłoby ją bardzo szybko. Polskim pracownikom w ogóle optymizmu nie brakuje. Mimo kryzysu, aż 70 proc. stwierdza, że ich firmy osiągają bardzo dobre wyniki finansowe, a trzech na pięciu ankietowanych jest przekonanych, że dostanie podwyżkę. Niemal co drugi zakłada, iż dostanie roczną premię. Ankiety Instytutu Randstad wypełniło online 405 osób. Na całym świecie w badaniu wzięło udział prawie 14 tys. osób.

Fotoradary jako skarbonki

Najwyższa Izba Kontroli sprawdza, czy fotoradary ustawione są w miejscach najbardziej tego wymagających, a ich funkcjonowanie przyczynia się do spadku liczby wypadków. Izba przede wszystkim chce sprawdzić, czy stacjonarne fotoradary ustawiono w miejscach, gdzie wcześniej dochodziło do wypadków i kolizji. W miejscach, które zostały wskazane w analizach zagrożeń w ruchu drogowym – czytamy w komunikacie NIK. Z kontroli, które dotąd przeprowadziła NIK, wynika, że nie zawsze miejsca kontroli fotoradarowej były wybierane na podstawie analizy wypadków, kolizji i zdarzeń zagrażających bezpieczeństwu kierowców i pieszych. Część miejsc była typowana w oparciu o samorządowe plany wpływów do budżetu. To fatalny zwyczaj, owocujący fotoradarami ustawionymi bez związku ze stanem zagrożenia wypadkami i kolizjami. Fotoradary są potrzebne, jeśli przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa na drodze. Dlatego Izba sprawdzi też, czy fotoradary, które ustawiono przed kilkoma laty, przyczyniły się do spadku liczby kolizji i wypadków. Prezes Izby Jacek Jezierski powiedział, że problem bezpieczeństwa na polskich drogach od dawna pozostaje w zainteresowaniu kontrolerów NIK. Nasze drogi są niezwykle niebezpieczne, w Europie zajmujemy pierwsze miejsce, jeśli chodzi o liczbę wypadków szczególnie tych najcięższych, dlatego kontrolujemy infrastrukturę drogową i organizację ruchu drogowego – zaznaczył. – Fotoradary są jednym z narzędzi mających zapewnić bezpieczeństwo na drogach i są potrzebne, ale wtedy, gdy rzeczywiście służą poprawie bezpieczeństwa – dodał Jezierski. Zaznaczył, że miejsca ustawienia fotoradarów muszą być wybierane po analizach, podczas gdy – jak mówił – powszechnie mamy odczucie, że one są stawiane przede wszystkim tam, gdzie kierowcy przekraczają prędkość, ale nie powodują wypadków. – Będziemy chcieli też sprawdzić, jak policja dokonuje analiz i gdzie wysyła samochody z fotoradarami – wskazał prezes NIK. Rzecznik prasowy NIK Paweł Biedziak poinformował, że z dotychczas przeprowadzonych kontroli wynika, że nie zawsze miejsca kontroli fotoradarowej były wybierane na podstawie analizy wypadków, kolizji i zdarzeń zagrażających bezpieczeństwu kierowców i pieszych. – Cześć tych miejsc była typowana w oparciu o samorządowe plany wpływu do budżetu. To fatalny zwyczaj owocujący fotoradarami ustawionymi bez związku ze stanem zagrożenia wypadkami i kolizjami – ocenił. Według rzecznika NIK fotoradary są potrzebne, jeśli przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa na drodze. Dlatego Izba sprawdzi też, czy fotoradary, które ustawiono przed kilkoma laty przyczyniły się do spadku liczby kolizji i wypadków – zapowiedział. W 2011 r. po kontroli straży miejskich i gminnych NIK stwierdziła, że często straże te coraz bardziej przypominają policję drogową; zamiast dbać o porządek na ulicach i osiedlach, zajmują się przede wszystkim ściganiem kierowców, którzy przekraczają dozwoloną prędkość. Jak podkreślała NIK, takiej sytuacji sprzyja wzrastająca liczba fotoradarów, których właścicielami są samorządy. W wielu gminach coraz mniej strażników wychodzi na patrole, a coraz więcej zajmuje się wystawianiem mandatów na podstawie zdjęć z fotoradarów. Dzieje się to kosztem dbałości o porządek publiczny – oceniano w tamtym raporcie.

Atrakcje dla deweloperów

Modernizacje nieruchomości inwestycyjnych, typu kamienic, choć trudne i kosztowne, są atrakcyjne dla deweloperów Coraz więcej inwestorów decyduje się na kupno zabytkowych kamienic i przekształcenie ich w biurowce. Choć nie jest to nowe zjawisko, bo pierwsze tego typu inwestycje zaczęły powstawać w Polsce około dziesięciu lat temu, to dopiero w ostatnich latach liczba takich projektów znacznie wzrosła. — Jedną z pierwszych profesjonalnych realizacji tego typu był budynek Renaissance firmy Yareal przy zbiegu ul. Mokotowskiej i Placu Zbawiciela, oddany do użytku już prawie 9 lat temu. Jest to jednak segment rynku bardzo niejednorodny, bo ilekroć mamy do czynienia z rewitalizacją, dotyczy ona budynków z określoną historią, o bardzo różnych parametrach technicznych i użytkowych — mówi Mikołaj Martynuska, dyrektor działu doradztwa deweloperskiego w CBRE. Najwięcej rewitalizacji deweloperzy wykonują w Warszawie. Choć i w innych dużych miastach, jak Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk czy Łódź można znaleźć ciekawe przykłady takich inwestycji. — Chęć deweloperów do rewitalizowania kamienic wynika po części z ograniczonej podaży niezabudowanych działek w centrach miast i ograniczeń prawnych związanych z wyburzeniem obiektów. Obecnie przygotowywane projekty, o których warto wspomnieć, to dawna elektrownia na warszawskim Powiślu, gdzie planowana jest inwestycja o ciekawej formie, nawiązująca do przemysłowego charakteru miejsca oraz fabryka Norblina, gdzie Capital Park planuje rewitalizację kilkunastu budynków historycznych i harmonijne uzupełnienie ich o przestrzeń biurową i handlową — wylicza Anna Kwiatkowska, ekspert z działu powierzchni biurowych Cushman & Wakefield. Obiekty oddane do użytku w ostatnich latach, które z pewnością wyróżniają się na rynku biurowym to m.in.: dwa budynki zaprojektowane po wojnie przez Marka Leykama — warszawski Ufficio Primo przy ul. Wspólnej, zrealizowany przez Kulczyk Holding i Okrąglak w Poznaniu, zrealizowany przez Immobel, a także Dom pod Gryfami przy warszawskim placu Trzech Krzyży firmy UBM. Ponadto warto wymienić budynki przy ulicy Mazowieckiej i placu Małachowskiego w stolicy odkupione od Hochtief Development Poland przez Kulczyk Silverstein Properites, Le Palais firmy  Warimpex przy ul. Próżnej, a także Pałac Młodziejowskiego czy kamienicę przy ul. Jasnej 26 — oba projekty Mermaid Properties.

Skutki „Rodziny na swoim”

Koniec możliwości zaciągnięcia preferencyjnego kredytu w ramach programu „Rodzina na swoim” nie oznacza, że możemy już o nim całkowicie zapomnieć. Charakter wsparcia i przyjęte założenia sprawiają, że będzie on rodził pewne konsekwencje zarówno dla państwa, korzystających z niego beneficjentów oraz dla pośredniczących w nim banków. Do kredytu udzielonego w ramach „Rodziny na swoim” państwo obowiązane jest dopłacać połowę odsetek przez okres 8 lat. Jest to duże obciążenie dla finansów publicznych, co więcej przez swoją konstrukcję rodzi długofalowe konsekwencje i kto wie czy to nie ten czynnik przesądził w największym stopniu o ostatecznym wygaszeniu programu. Tak czy inaczej ostatnie umowy zawarte z wykorzystaniem tej formy wsparcia będą generować wydatki budżetu państwa do końca 2020 r. Beneficjenci po 8 latach, w których mogli cieszyć się niższą ratą, będą musieli stawić czoła wyższemu obciążeniu. Oczywiście większość osób zaciągających kredyt zakładała, iż przez te lata nastąpi ich rozwój zawodowy i w konsekwencji wzrosną ich zarobki umożliwiając spłatę wyższych rat. Miejmy nadzieję, że tak się stanie. Jednak życie różnie się układa i dla części osób wyższa rata może okazać się nie lada problemem.
Na ryzyko wystawione są także banki, które oferowały tego rodzaju produkt. Jeśli beneficjanci będą mieć kłopoty, to także one będą musiały zmierzyć się z problemem. O tym, iż może to być poważne zagrożenie dla funkcjonowania banków w przyszłości wskazywała już niejednokrotnie Komisja Nadzoru Finansowego. Wprawdzie zdolność kredytowa dla osób zainteresowanych preferencyjnym kredytem była liczona tak jakby państwowych dopłat nie było, więc teoretycznie banki nie powinny ponosić nadmiernego ryzyka. Z drugiej jednak strony jedna z kilku modyfikacji początkowych założeń ustawy umożliwiła kredytobiorcy nie posiadającemu odpowiedniej zdolności kredytowej możliwość dołączenia do umowy osób z rodziny (np. rodziców czy rodzeństwo). Jaki odsetek stanowią tego rodzaju umowy nie wiadomo, ale to w głównej mierze właśnie one będą stanowić źródło potencjalnego zagrożenia.
Można więc stwierdzić, iż pełna ocena funkcjonowania programu „Rodzina na Swoim” nie powinna kończyć się na podsumowaniu ilości i wartości udzielonych kredytów, ale również powinna w przyszłości brać pod uwagę konsekwencje jakie poniosły wszystkie zaangażowane strony.

Kredyty jeszcze tańsze

Nawet o kolejne trzy procent może spaść rata kredytu na nieruchomość inwestycyjną  spłacanego w złotych. Wszystko dzięki oczekiwanej przez rynek obniżce stóp procentowych. Decyzja Rady Polityki Pieniężnej, to dobra wiadomość dla wszystkich kredytobiorców zadłużonych w naszej walucie. Powodów to optymizmu jest więcej, gdyż dalsze obniżki są bardzo prawdopodobne. Na pierwszym tegorocznym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej zapadła decyzja o obniżeniu stóp procentowych. Zgodnie z oczekiwaniami rynku od 10 stycznia stopa referencyjna będzie wynosić 4 procent. Jest to już kolejna obniżka w cyklu, który został zapoczątkowany w listopadzie. Na trzech kolejnych posiedzeniach członkowie RPP obniżyli stopy procentowe łącznie o 75 punktów bazowych. Warto jednak zwrócić uwagę, że z punktu widzenia kredytobiorców najistotniejsze są notowania stopy Wibor, a tam spadki są znacznie większe. Od swojego maksimum w roku ubiegłym stawka 3 miesięczna spadła o ponad 1 punkt procentowy. Najwyższy w ostatnim czasie poziom Wibor notował bowiem w dniu 11 lipca (5,14%), a dzisiaj poziom ten to 4,05%. Dla wszystkich osób spłacających kredyty w złotych, oznacza to wymierne korzyści i niższą ratę. Dla zobowiązania w wysokości 200 tysięcy złotych zaciągniętego na 30 lat, oznacza to ratę niższą o około 140 złotych. W lipcu tego roku rata kredytu wynosiła około 1280 złotych, a dzisiaj jest to nieco ponad 1140 złotych. Dalsze obniżki stóp procentowych i stopy Wibor są ciągle możliwe, a to będzie oznaczało dalsze spadki rat kredytowych. Obniżki stóp i spadek oprocentowania klienci banków odczują w różnym terminie. Większość instytucji aktualizuje oprocentowanie kredytów w cyklach 3 miesięcznych. Może to oznaczać, że np. część klientów, których oprocentowanie jest zmieniane zawsze na początku kwartału, niższą ratę będzie płacić dopiero w marcu. Jednak dalsze oczekiwane obniżki stóp procentowych będą skutkowały kolejnymi obniżkami Wiboru i niższym oprocentowaniem, prędzej czy później, cieszyć będą się wszyscy kredytobiorcy zadłużeni w naszej walucie.

Największa nieruchomość inwestycyjna

Nazwana „Globalnym Centrum” gigantyczna nieruchomość inwestycyjna wysokości 100 metrów i bokach długości 400 i 500 metrów powstaje w Chengdu, stolicy Syczuanu na zachodzie Chin. Przez twórców i inwestorów przedstawiana jest jako największy na świecie budynek wolnostojący. Ambitna i gwałtownie rozwijająca się megalopolis Chengdu, licząca ponad 14 mln mieszkańców, chce poszczycić się ogromnym budynkiem wypełniającym duży kwartał ulic. Budowa „Global Centre” postępuje szybko. Zewnętrzna bryła jest już prawie ukończona, a armia pracowników krząta się we wnętrzu, w którym zmieściłoby się 20 budynków Opery z Sydney (która zajmuje 1,8 ha powierzchni i może pomieścić ok. 2700 osób w sali koncertowej i 1500 w sali operowej). Obrys „Globalnego Centrum” w Chengdu ma 200 tys. metrów kwadratowych. W środku powierzchnia użytkowa będzie liczyć 1,5-1,7 mln metrów kwadratowych – więcej niż łączna powierzchnia pięter obecnie najwyższego drapacza chmur na świecie: Burdż Chalify w Dubaju (829 metrów). Dla porównania: biura i korytarze rozległego Pentagonu w Waszyngtonie mają 600 tys. metrów kwadratowych; zaś obrys budowli liczy 117 tys. metrów kwadratowych. Z kolei warszawski Pałac Kultury i Nauki, który mierzy niecałe 188 metrów bez iglicy, ma zaledwie 123 tys. metrów kwadratowych powierzchni użytkowej. Znajdzie się tam m.in. sztuczna plaża o powierzchni 5 tys. metrów kwadratowych z ogromnymi zjeżdżalniami, granicząca ze słodkowodnym morzem pod wielkim szklanym baldachimem. Na horyzoncie morza, na największym na świecie ekranie LED długości 150 metrów, wyświetlany będzie widok prawdziwego nieba z chmurami i słońcem. W parku wodnym w Centrum będą również największe na świecie sztuczne fale, a na wodach sztucznego morza unosić się będzie duży piracki statek żaglowy. „Global Centre” ma być ukończone przed międzynarodowym forum amerykańskiego magazynu „Fortune”, zaplanowanym w Chengdu na 6-8 czerwca 2013 roku. Na jego otwarcie przybędzie prawdopodobnie nowy przywódca Chin, Xi Jinping, wraz z szefami międzynarodowych koncernów z całego świata. W budynku znajdą się m.in. powierzchnie biurowe, sale konferencyjne, kompleks uniwersytecki, dwa pięciogwiazdkowe hotele, dwa centra handlowe, kino Imax, lodowisko. W położonym w głębi lądu Syczuanie płynna linia dachu przekrywającego całość nawiązuje do krzywizn fal morskich. „Jest to miasto nad oceanem zrobionym przez człowieka” – obrazowo opisuje Liu Xun, pokazując ustawioną na zewnątrz makietę Centrum. Dodaje, że okna tysiąca hotelowych pokoi będą z widokiem – na sztuczne morze. Nie wszyscy się zachwycają – jak można przeczytać we wpisie pod reklamującym inwestycję wideo umieszczonym na YouTube. Budynek, a właściwie prezentacja robi wrażenie – pisze internauta -w przeciwieństwie do rzeczywistego widoku budowli przez grubą warstwę szarego smogu spowijającego niemal stale Chengdu.
„Global Centre” jednak obiecuje, że w środku, dzięki japońskiej technologii, „przez dwadzieścia cztery godziny na dobę będzie sztuczne słońce, które również zapewni przyjazną temperaturę” – wyjaśnia pani Liu.
Naprzeciwko „Global Centre” powstanie drugi ogromny budynek: Centrum Sztuki Współczesnej zaprojektowane przez słynną iracko-brytyjską gwiazdę architektury Zahę Hadid. Znajdzie się w nim teatr, opera i muzeum. Na rozległej przestrzeni oddzielającej obie budowle, które przedstawiciele lokalnych władz porównują wprost do egipskich piramid, znajdzie się ogromna fontanna grająca wyrzucająca wodę na wysokość 60 metrów. „Global Centre” stanowi epicentrum rozbudowy Chengdu, które cieszy się dwucyfrowym wzrostem gospodarczym. W syczuańskiej megalopolis do 2020 roku ma powstać osiem nowych linii metra, drugie lotnisko, a miasto ma ambicje stać się nowa światową Doliną Krzemową. Chengdu dla międzynarodowych firm działających w Chinach staje się ważnym ośrodkiem. Chińskie kierownictwo partyjne przeznaczyło stolicę Syczuanu na centrum logistyczne, handlowe, finansowe, naukowe i technologiczne oraz główny węzeł transportowy zachodniej części kraju. Miasto jest także ważną ośrodkiem dla rolnictwa i przemysłu. W końcu 2010 roku w Chengdu swoje filie miało ponad 200 firm z rankingu 500 największych amerykańskich firm klasyfikowanych według przychodów przez amerykański magazyn gospodarczy „Fortune”. Dzięki temu Chengdu pod względem ich liczby znalazło się na czele rankingu w całych Chinach zachodnich i środkowych.