Optymizm deweloperów

Większość giełdowych deweloperów jest rozczarowana zeszłoroczną sprzedażą, jednak liczba nowych inwestycji nie spada. Zeszły rok był dla deweloperów bardzo trudny. Spowolniła cała gospodarka łącznie z rynkiem pracy, spadła dostępność kredytów, stopniowo wygaszany był program Rodzina na Swoim, a stopy procentowe utrzymywały się na wysokim poziomie. Mimo to deweloperzy nie zaniechali rozpoczynania nowych projektów, więc klient mógł w ofercie przebierać. Optymizm na początku zeszłego roku był duży, ale już w wakacje szefowie spółek deweloperskich zaczęli rewidować oczekiwania. Z giełdowych deweloperów jedynie Robygowi udało się zrealizować zapowiedzi, a nawet przekroczyć je o 11 proc. Najsłabiej wypadł Marvipol, który sprzedał o 32 proc. mniej, niż zapowiadał. Jednak, jak wynika ze wstępnych danych firmy REAS, deweloperzy wierzą w rynek znacznie silniej, niż o tym mówią. Źródłem optymizmu jest bardzo dobra sprzedaż przede wszystkim w aglomeracji warszawskiej, która jest największym rynkiem nowych mieszkań. Ale nie tylko. — Zaskakująco wysoka jest liczba mieszkań wprowadzonych do sprzedaży w czwartym kwartale zeszłego roku, choć wszystkie czynniki wskazywałyby, że ta liczba będzie spadać. Tak robią szczególnie duzi, silni i najbardziej profesjonalni deweloperzy. Reżim ustawy deweloperskiej ogranicza dostęp do pieniędzy klienta w czasie budowy. Z tego wnioskujemy, że inwestycje mają zagwarantowane finansowanie bankowe lub własne, a ich właściciele są przekonani, że ich produkt będzie się sprzedawał lepiej niż konkurencji — mówi Katarzyna Kuniewicz, szefowa działu badań REAS. Na koniec III kwartału w sześciu największych aglomeracjach było 12,7 tys. gotowych niesprzedanych mieszkań. Zdaniem Sławomira Horbaczewskiego, deweloperzy nie powinni się nimi przejmować, bo to zwykle lokale źle zaprojektowane i w nietrafionych lokalizacjach. Żeby sprzedawać, trzeba budować nowe.

Euro do czerwca po 4,25 zł

Tak prognozuje ING Groep, firma który przez ostatnie sześć kwartałów najtrafniej przewidywał zmiany notowań naszej waluty. W poniedziałek  euro notowane jest po 4,12 zł. Do czerwca będzie kosztowało 4,25 zł, ale na koniec roku już tylko 4,10 zł, prognozują analitycy ING Groep. Rentowność dziesięcioletnich obligacji skarbowych Polski, która spadła w ubiegłym tygodniu do najniższej wartości od czterech lat w porównaniu z rentownością obligacji Niemiec, wzrośnie w tym roku o ok. 40 pkt bazowych (0,4 proc.) do 4,4 proc.  – Poprawa nastrojów oznacza, że część inwestorów, którzy w ubiegłym roku przesunęli się z peryferiów eurolandu do względnego bezpieczeństwa obligacji Polski, może rozważyć powrót – powiedział Grzegorz Ogonek, ekonomista ING w Warszawie. – Rentowności obligacji Polski są obecnie mniej atrakcyjne niż wtedy, kiedy wynosiły ok. 5 proc., co również oznacza mniejszy potencjał umocnienia dla złotego – dodał. Inną przyszłość złotego widzą analitycy Scotia Capital i Rabobank International, którzy zajęli odpowiednio drugie i trzecie miejsce w rankingu trafności prognoz kursu polskiej waluty. Spodziewają się umocnienia złotego do 4,0 zł za  euro do końca roku. – Napływ kapitału do rynków wschodzących wzrósł zdecydowanie i prawdopodobnie będzie kontynuowany, choć pewnie w mniejszym tempie – powiedział Christian Lawrence, strateg walutowy w Rabobanku. – To powinno wspierać złotego – dodał. Złoty umocnił się o 9,4 proc. wobec  euro i o 11 proc. wobec  dolara w 2012 roku, najmocniej wśród światowych walut.

Rośnie w Polsce sprzedaż aut luksusowych

Dwucyfrowe wzrosty sprzedaży odnotowali w 2012 r. na polskim rynku najwięksi producenci samochodów osobowych segmentu premium. Liderem w tej kategorii zostało BMW, przed Mercedesem i Audi. Niemiecka „wielka trójka” sprzedała łącznie ponad 16 tys. pojazdów. Jak wynika ze statystyki Centralnej Ewidencji Pojazdów, uwzględniającej nowe pojazdy rejestrowane w Polsce, od stycznia do końca grudnia zarejestrowano 5555 samochodów marki BMW, czyli o 21,9 proc. więcej niż rok wcześniej, 5415 pojazdów Mercedes-Benz – o 11,4 proc. więcej niż rok wcześniej i 5111 samochodów Audi – o 23,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Lexus – japoński konkurent niemieckiej „wielkiej trójki” – pozostaje daleko w tyle z 557 pojazdami. Daje mu to 2,6 proc. wzrost w porównaniu z 2011 r. Według eksperta, szefa Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar Wojciecha Drzewieckiego, dobra sprzedaż samochodów luksusowych w kryzysowym 2012 roku to przede wszystkim zasługa zakupów ze strony klientów instytucjonalnych. Pokazuje też narastające rozwarstwienie polskiego społeczeństwa, gdzie grupa potencjalnych klientów marek premium wciąż rośnie. „W przypadku marek premium udział klientów instytucjonalnych jest znacznie większy, niż w przypadku marek popularnych i przekracza 70 proc. Klient instytucjonalny jest tym klientem, który wciąż kupuje samochody. Firmy kierują się nieco innymi prawami, tutaj wymiana aut jest wymianą częstszą i pewną, nawet pomimo kryzysu” – powiedział PAP Drzewiecki. Zastrzegł, że rynek samochodów luksusowych jest zdecydowanie mniejszy od rynku pojazdów popularnych, dlatego dużo łatwiej wygenerować na nim znaczące zmiany w statystykach, zarówno na plus, jak i minus. W jego opinii, w tym roku segment aut premium nadal będzie rósł. „Być może już nie w takim stopniu, jak dotychczas, ale wygląda na to że tutaj niewiele się zmieni” – ocenił. Przedstawiciele największych producentów samochodów klasy premium z „umiarkowanym optymizmem” patrzą na 2013 rok. Katarzyna Gospodarek z BMW Group Polska powiedziała PAP, że w tym roku producent z Bawarii przewiduje dalszy zrównoważony wzrost na polskim rynku. „Jesteśmy przekonani, że nasza oferta modelowa jest bardzo atrakcyjna dla klientów, czekają nas też premiery, w tym pierwszego w pełni elektrycznego auta BMW i3” – oceniła. Według niej w tym roku poszerzona zostanie sieć dealerska BMW o cztery nowe lokalizacje w Krakowie, Gliwicach, Częstochowie i Toruniu. Ewa Łabno-Falęcka z Mercedes-Benz Polska poinformowała PAP, że rozpoczynającym się roku producent ze Stuttgartu liczy na niewielki, ale jednak wzrost sprzedaży w Polsce. „Jesteśmy umiarkowanymi optymistami. Nie spodziewamy się boomu, ale tez raczej nie przewidujemy głębokiego załamania. Liczymy przede wszystkim na sukces naszych nowych modeli, które pomagają nam przyciągać nowych klientów” – oceniła. W 2013 roku Mercedes-Benz zapowiada na premiery: całkowicie nowego modelu: Klasy CLA, na rynek w tym samym czasie wejdzie też odmieniona Klasa E od razu w wszystkich czterech wersjach (limuzyna, kombi, coupe i cabrio). W połowie roku w salonach pojawi się nowa luksusowa Klasa S. „Nowy rok to też pierwszy pełen rok sprzedaży nowej Klasy A, która zarówno w Polsce jak i w Europie cieszy się ogromnym wzięciem” – dodała Łabno-Falęcka.

Nowa rekomendacja, nowe problemy

Liberalizacja przez zaostrzanie – to propozycja zmian rekomendacji S, zaproponowana przez KNF. W miejsce zniesionego limitu rat kredytów do dochodów pojawi się konieczność posiadania wkładu własnego. Problem może mieć co trzeci klient. Według nowej rekomendacji S od 2014 r. klient biorąc kredyt na nieruchomość powinien mieć co najmniej 10 proc. wartości nieruchomości, a na kolejne 10 proc. wykupione ubezpieczenie. Według nowej rekomendacji S od 2014 r. klient biorąc kredyt na nieruchomość powinien mieć co najmniej 10 proc. wartości nieruchomości, a na kolejne 10 proc. wykupione ubezpieczenie. Już niewiele czasu zostało bankom na zaopiniowanie nowego projektu rekomendacji S – regulującej udzielanie kredytów mieszkaniowych. Komisja Nadzoru Finansowego czeka na reakcje banków do 18 stycznia i zakłada, że nowa rekomendacja zostanie przyjęta w marcu, a rynek zacznie je stosować nie później niż w sześć miesięcy od przyjęcia. Wyjątek KNF robi dla najbardziej radykalnego zapisu czyli posiadania minimum 10 proc. wkładu własnego. Ten wymóg ma zacząć obowiązywać od przyszłego roku. W odświeżonej rekomendacji S, która miała nieco zliberalizować politykę udzielania kredytów mieszkaniowych, ku ogólnemu zaskoczeniu znalazł się zapis nadający jej zupełnie przeciwny kierunek. Punktem zwrotnym będzie konieczność posiadania wkładu własnego przy zaciąganiu kredytu na nieruchomość. Biorąc pod uwagę, że niemal połowa kredytów udzielana jest na więcej niż 80 proc. wartości nieruchomości, zmiana proponowana przez KNF to prawdziwa rewolucja. Polacy będą mieć spore trudności, aby sprostać nowym oczekiwaniom. Tym bardziej, że sama transakcja zakupu wymaga jeszcze dodatkowych wydatków, konieczne są też pieniądze na wykończenie. Z ostatnich przedstawianych przez Związek Banków Polskich danych pochodzących z III kw. 2010 r. wynika, że kredyty na ponad 90 proc. wartości nieruchomości brało blisko 35 proc. Polaków. Co czwarty kredytobiorca nie miał nawet 5 proc. wkładu własnego. Łącznie na więcej niż 80 proc. LtV (relacja kredytu do wartości nieruchomości) zaciągało kredyt ponad dwa lata temu 48,6 proc. klientów, dziś jest to 47,24 proc. Sytuacja więc wiele się nie zmieniła. Choć od tego roku, po zakończeniu sprzedaży kredytów z dopłatami do odsetek determinacja klientów do zadłużania się na 100 proc. ceny mieszkania mogła się obniżyć. Według nowej rekomendacji S od 2014 r. klient biorąc kredyt na nieruchomość powinien mieć co najmniej 10 proc. wartości nieruchomości, a na kolejne 10 proc. wykupione ubezpieczenie. Od 2015 r. wkład własny ma już wynosić 20 proc. Przy średnim obecnie kredycie w wysokości blisko 200 tys. zł, klient będzie musiał wyłożyć 20 tys. zł w 2014 r., a od 2015 r. 40 tys. zł. Biorąc pod uwagę średnie całkowite ceny mieszkań w aglomeracjach, największe kwoty będą potrzebne w Warszawie – ok.. 39 tys. zł, we Wrocławiu, Gdańsku i Krakowie od 28 do 32 tys. zł i to przy 10 proc. wkładzie własnym. KNF uzasadnia zmiany chęcią budowania podstaw pod możliwość emitowania instrumentów dłużnych pod zastaw portfeli kredytów mieszkaniowych. Doświadczenia, szczególnie z takimi instrumentami dłużnymi w USA nie ułatwiają zadania w Polsce, dlatego warunkiem sukcesu rozwoju takiego rynku wysoka jakość portfeli kredytowych z względnie prostym do opanowania ryzykiem – tłumaczy nadzór.

Inwestycje Politechniki Śląskiej

Inwestycje i remonty warte łącznie blisko 268 mln zł zrealizowała w ciągu ostatnich 4 lat Politechnika Śląska w Gliwicach. Największe planowane inwestycje to m.in. deptak w centrum kampusu, remont stołówki studenckiej oraz system komputerowy dla potrzeb zarządzania uczelnią. O osiągnięciach i planach jednej z największych uczelni technicznych w Polsce mówił w czwartek w Gliwicach prorektor ds. studenckich i kształcenia prof. Stanisław Kochowski. Wśród planowanych w tym roku inwestycji jest zagospodarowanie zamkniętej już dla ruchu ulicy Akademickiej wraz z przyległymi terenami, leżącej w sercu kampusu uczelnianego, a zarazem w centrum miasta, w pobliżu której ma powstać w przyszłości planowana hala widowiskowa Podium. Władze uczelni i miasta liczą na to, że deptak w tym miejscu uczyni tę część miasta bardziej przyjazną nie tylko dla studentów, ale i mieszkańców. „To będzie bez wątpienia istotny element rozwoju całej dzielnicy akademickiej” – podkreślił prof. Kochowski. Wartość tej inwestycji to 18,3 mln zł. Ponad 7 mln zł wyłoży na ten cel Politechnika, ponad 11 mln Urząd Miasta, który jest właścicielem części terenu. Inne ważne dla uczelni inwestycje to rozpoczęta już modernizacja stołówki przy ul. Łużyckiej, mająca kosztować ponad 8 mln zł, budowa boiska przy Centrum Kultury Studenckiej Mrowisko kosztem 700 tys. zł, którą sfinansuje Urząd Miasta, oraz zakup zintegrowanego systemu komputerowego dla potrzeb zarządzania uczelnią, która planuje przeznaczyć na ten cel ok. 6 mln zł w przyszłym roku. Planowany jest też remont budynku centrum komputerowego, na co potrzeba 14,7 mln zł oraz termomodernizacja kilku uczelnianych budynków. Wśród zrealizowanych w poprzedniej kadencji obecnych władz rektorskich inwestycji są m.in. przebudowa byłego Studenckiego Domu Kultury na potrzeby Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej, nowy budynek Wydziału Organizacji i Zarządzania w Zabrzu, modernizacja dawnej stołówki na Centrum Kultury Studenckiej Mrowisko, a także Centrum Nowych Technologii i Centrum Biotechnologii na potrzeby projektu Śląska Biofarma.
Większość środków na te inwestycje pochodzi z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, część wyasygnowała sama uczelnia, a także gminy, na terenie których Politechnika ma swoje wydziały. Jak poinformował prof. Kochowski, Politechnika Śląska kształci obecnie ponad 28 tys. studentów. Ok. 30 proc. stanowią kobiety. W przyszłym roku uczelnia planuje otworzyć nowy kierunek – teleinformatykę, a także studia II stopnia na kierunku logistyka. Chce też rozwijać studia podyplomowe oraz kursy dokształcające, ważne jest też zatrzymanie spadku liczby studentów na studiach niestacjonarnych. W ostatnich 3 latach uczelnia pozyskała 70 mln zł dofinansowania z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na tzw. kierunki zamawiane. Obecnie z takiego wsparcia procesu dydaktycznego oraz programu stypendialnego dla najlepszych studentów korzystają studiujący na siedmiu kierunkach Politechniki Śląskiej. „Z naszego punktu widzenia koncepcja kierunków zamawianych sprawdziła się, zaobserwowaliśmy rzeczywiście większe zainteresowanie nimi. Trudno natomiast na razie powiedzieć, jaki to przyniesie efekt na rynku pracy, bo absolwenci jeszcze się na nim nie znaleźli” – powiedział prof. Kochowski.

Możliwy wzrost deficytu budżetu do ok. 45 mld zł

Możliwe, że w bieżącym roku dojdzie do nowelizacji budżetu państwa zwiększającej deficyt do około czterdziestu pięciu mld złotych z planowanych 35,6 mld – głosi dzisiejszy, piątkowy raport Banku Pekao SA. „Szacujemy, że w 2013 roku dochody podatkowe będą o około 18 mld złotych niższe od zakładanych w ustawie za sprawą słabego popytu krajowego i importu” – napisali w raporcie analitycy banku Pekao. „Spodziewamy się, że na przestrzeni roku może dojść do nowelizacji ustawy budżetowej i podniesienia limitu deficytu z obecnych 35,6 mld złotych do około czterdziestu pięciu mld złotych” – czytamy w raporcie. Zdaniem analityków Pekao SA cykl redukcji stóp procentowych będzie kontynuowany, a kolejne cięcie o dwadzieścia pięć punktów bazowych nastąpi w marcu. W środę prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka zasugerował, że Rada Polityki Pieniężnej, która w styczniu obniżyła stopy procentowe o 25 punktów bazowych, może zrobić przerwę w łagodzeniu polityki monetarnej. „Te stwierdzenia wspierają nasz scenariusz stóp procentowych, który zakłada teraz przerwę w cięciu stóp w lutym, później zaś jeszcze jedną obniżkę w marcu” – głosi raport Pekao SA. „Spodziewamy się, że w drugim półroczu inflacja może wzrastać. Taki scenariusz może powstrzymać RPP przed większą skalą obniżek stóp procentowych”. Analitycy Pekao SA nadal uważają, że w pierwszej połowie ubiegłego roku złoty może się nieco osłabić, a później zyska na wartości na skutek przyspieszenia wzrostu polskiej gospodarki.

Kupujemy rzeczy zbędne

Prawie jedna czwarta Polaków przyznaje, że zdarza im się kupować niepotrzebne rzeczy, najczęściej obuwie i odzież – takie szokujące dane wynikają z najnowszego sondażu TNS Polska. Do zbędnych zakupów respondenci przyznają się tym częściej, im wyższe jest ich wykształcenie i wyższe dochody. Pięćdziesiąt osiem procent uczestników sondażu TNS Polska przyznało, że w ciągu ostatniego roku kupiło coś zbędnego. Pytani o niepotrzebne zakupy w ostatnich 12 miesiącach najczęściej wymieniali odzież i obuwie (ponad trzydzieści procent ), urządzenia do kuchni lub utrzymania domu, elektronikę służącą rozrywce (jedenaście procent ), nowy telefon i żywność (po sześć proc.), sprzęt komputerowy i książki (po trzy proc.), sprzęt turystyczny (dwa proc.) oraz kosmetyki (jeden proc.). 43 proc. z tych, którzy uznali, że zdarzyło im się kupić coś niepotrzebnego w ciągu ostatniego roku, nie umiała nawet w przybliżeniu podać wartości zbędnych zakupów. Pozostali (39 proc.) najczęściej deklarowali, że wydali niepotrzebnie do 500 zł. 23 proc. ankietowanych lub ich rodzin często lub czasami myśli, że kupuje za dużo rzeczy, oraz że bez niektórych zakupów mogliby się obyć. 30 proc. ma takie refleksje rzadko lub bardzo rzadko, a 42 proc. deklaruje, że nigdy nie myśli w ten sposób. Ankieterzy TNS Polska pytali również o powody zakupów niepotrzebnych rzeczy. Badani zazwyczaj zapewniali, że nigdy nie kupują czegoś dlatego, że znajomi to mają, pod wpływem reklamy, mody lub dlatego, że pojawiło się w sprzedaży. Jak zaznacza TNS Polska, ludzie nie lubią się przyznawać, że działają pod czyimś wpływem, dlatego odpowiedzi nie muszą oznaczać, że ten wpływ rzeczywiście jest mały. Zespół Badań Społecznych OBOP w TNS Polska analizował zagadnienie zakupów w grudniu – w okresie wzmożonych przedświątecznych transakcji. Sondaż przeprowadzono między 6 a 10 grudnia 2012 r., na ogólnopolskiej, reprezentatywnej próbie 1000 mieszkańców Polski w wieku od 15 lat.

Budżet Nysy na 2013

Ze 143-milionowego budżetu blisko 16 mln zł nyska gmina przeznaczy na inwestycje. Na budowę, przebudowę i remonty dróg gmina planuje przeznaczyć w tym roku przeszło 12 milionów złotych. – Nasze najważniejsze zadania na ten rok związane są z drogownictwem. Sprawna komunikacja w gminie pozwoli nie tylko na wygodne poruszanie się mieszkańcom, ale zapewne przyczyni się też do tego, że inwestorzy przychylniej spojrzą na oferowane przez nas tereny – tłumaczy Artur Pieczarka, rzecznik nyskiej gminy. I tak największą, a zarazem najdroższą tegoroczną inwestycją będzie budowa ulicy Krasińskiego na Górnej Wsi – od nowego ronda przy Krasińskiego w kierunku terenów inwestycyjnych. Jak wyjaśniają nyscy włodarze chodzi o stworzenie łącznika, który pozwoli mieszkańcom wygodniej dojechać do miasta oraz wydostać się na drogę prowadząca w kierunku granicy z Czechami.- W tej chwili kierowcy korzystają ze zwykłej szutrowej drogi. Dlatego chcemy zbu-dować odcinek łączący ulicę Długosza z drogą wojewódzka prowadząca w kierunku Głuchołaz – dodaje rzecznik. To zadanie ma kosztować około 5,5 mln zł, a gmina planuje ubiegać się o dofinansowanie z pieniędzy rządowych. Równie sporym przedsięwzięciem jest przebudowa ulicy Kraszewskiego i Asnyka oraz połączenie ich z ulicą Racławicką. Przy tej okazji ma powstać tam również rondo. Na ten cel gmina zamierza przeznaczyć około 3,2 mln zł, przy czym inwestycja jest o tyle nietypowa, że swój udział zadeklarowali w niej zainteresowani położonymi tam terenami przedsiębiorcy. – To ważne dla gminy, bo w tym miejscu powstanie McDonald’s i stacja paliw, a to z kolei oznacza, że nysanie mogą spodziewać się nowych miejsc pracy – mówi Artur Pieczarka. Łącznie z tegorocznego budżetu na budowę, przebudowę, modernizacje i remonty dróg gmina przeznaczy przeszło 12 mln zł. Oprócz dwóch najważniejszych zadań realizowana będzie cała masa pomniejszych przedsięwzięć. W planach jest m.in. remont ulicy 22 stycznia w Nysie, budowa dróg wiejskich w Niwnicy, Wierzbięcicach, Radzikowi-cach, Przełęku i Jędrzychowie. W Nysie przy ul. Chodo-wieckiego (tuż przy gimnazjum) powstanie zatoczka dla autobusów, a na odcinku od Mickiewicza do śródmieścia – ścieżka rowerowa.

CBŚ w resorcie finansów

Pragnę stanowczo zaprzeczyć doniesieniom medialnym i pojawiającym się sugestiom, iż czynności były ukierunkowane wobec konkretnego funkcjonariusza Ministerstwa Finansów – w ten sposób Krzysztof Wojdakowski z Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku w rozmowie z TVN24 skomentował poranne doniesienia dziennika.pl o wejściu CBŚ do gabinetu wiceministra finansów Jacka Kapicy w związku ze śledztwem w sprawie branży hazardowej. Prokurator przekonywał, że CBŚ nie przyszło do resortu finansów w celu przeszukania – funkcjonariusze mieli jedynie „złożyć niezapowiedzianą wizytę”. Funkcjonariusze CBŚ wraz z prokuratorami w czasie tej wizyty mieli zapoznać się z „dokumentacją związaną z nadzorem nad szeroko rozumianym rynkiem automatów do gier o niskich wygranych”. – Stosowną dokumentację uzyskali i zabezpieczyli w sposób procesowy – podsumował. Dodał, że materiały zdobyte przez CBŚ „zostaną poddane wnikliwej analizie i oględzinom”. „Czynności były ukierunkowane na myślenie, w jakim zakresie Ministerstwo Finansów było informowane o nieprawidłowościach występujących w tej branży. Miało to związek z ustaleniami śledztwa, że określona grupa urządzeń określonych jako automaty do gier o niskich wygranych działało niezgodnie z przepisami ustawy o grach i zakładach wzajemnych” – głosi oświadczenie prokuratury w tej sprawie.

Przypominamy, że liczne dokumenty, a także dyski komputerów wyniosło CBŚ z gabinetu wiceministra finansów Jacka Kapicy. Minister musi się liczyć z tym, że będzie przesłuchany i może nawet usłyszeć zarzuty. Prokuratura jednak tego nie potwierdza. CBŚ – jak wyjaśnił jeden z śledzych, działali na podstawie wystawionego przez prokuratora „żądania wydania rzeczy”, co dawało im prawo nawet do siłowego przejęcia żądanych dokumentów. CBŚ nie napotykał  oporu ze strony Kapicy, ani pięciu innych dyrektorów w resorcie finansów. Wszystkie zabezpieczone dokumenty zostały przewiezione do siedziby wydziału przestępczości zorganizowanej i korupcji w białostockiej Prokuraturze Apelacyjnej. Całą akcję nadzorowali bisłostoccy prokuratorzy ze specjalnej grupy śledczej badającej kulisy afery „jednorękich bandytów”. Wyjaśniają oni, jak w krótkim czasie Polskę zalały dziesiątki tysięcy automatów

Ponad 1,3 mln zł kary dla SKOK-u im. F. Stefczyka

Karę w wysokości ponad 1,3 mln zł nałożyła prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów ma SKOK im. F. Stefczyka w Gdyni za wprowadzenie konsumentów w błąd w kampanii reklamowej – poinformował w komunikacie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jak podał Urząd, SKOK im. Stefczyka w kampanii reklamowej pod hasłem Zapisz się za darmo do końca sierpnia i za darmo przelewaj pieniądze w oddziale wprowadził konsumentów w błąd. Za naruszenie zbiorowych interesów konsumentów na Kasę została nałożona kara w wysokości 1 mln 300 tys. 862 zł. Decyzja nie jest ostateczna, przysługuje od niej odwołanie do sądu – zaznaczył UOKiK.
Jak podał Urząd, w ramach zakwestionowanej kampanii, prowadzonej w telewizji, radiu, prasie, internecie, w formie ulotek, SMSów i e-maili SKOK im. Stefczyka zachęcał do uzyskania członkostwa w kasie oraz otwarcia rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego. Ofertę promowano od 1 czerwca do 31 sierpnia 2012 r. m.in. hasłami Zapisz się za darmo do końca sierpnia i za darmo przelewaj pieniądze w oddziale; 0 zł za przelewy w oddziale. Zdaniem UOKiK na podstawie tych haseł konsumenci mogli odnieść wrażenie, że będą mogli za darmo dokonywać przelewów, gdy założą konto. Jak się okazało, w rzeczywistości nowy członek mógł wykonywać darmowe przelewy tylko do końca sierpnia, czyli w czasie obowiązywania promocji. W opinii Urzędu gdyby konsumenci mieli rzetelne informacje o okresie obowiązywania oferty, mogliby nie skorzystać z usług SKOK im. F. Stefczyka.
Przypominamy, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów jest najważniejszym organem chrony konkurencji, ochrony konsumentów oraz pomocy publicznej

Średni klimat dla biznesu

Polska jest lepsza od Francji i Włoch, ale gorsza od Rwandy, Kolumbii, Kostaryki i naszych najbliższych sąsiadów. Pod względem wolności gospodarczej wypadamy więc średnio. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby zaradnym z natury Polakom państwo nie rzucało tylu kłód pod nogi. Wolność gospodarcza – to swoboda podejmowania działalności wolna od ingerencji państwa. W skrócie chodzi o to, że im rządzący mniej się wtrącają w sprawy gospodarki i prowadzenia biznesu, tym lepiej. Spośród 177 uwzględnionych państw zdaniem Heritage Foundation pełną wolność gospodarczą zapewnia jedynie pięć. Zwycięzca zestawienia – Hongkong, a także trzy kolejne państwa Singapur, Australia i Nowa Zelandia leżą w regionie Azji i Pacyfiku. Na piątym miejscu znalazła się Szwajcaria. Kolejne 30 krajów oceniono jako gospodarki w większości wolne. W tej grupie znajduje się m.in. 11 krajów UE (najlepsza Dania na 9. miejscu), Stany Zjednoczone (10. pozycja), Japonia (24.), Norwegia (31.) i Korea Poludniowa (34.). Zasadniczo wolne systemy gospodarcze ma również trzech spośród sąsiadów Polski: Niemcy, Litwa i Czechy. Niestety, nasz kraj sklasyfikowano w niższej kategorii. Z 57. miejscem w rankingu wolności gospodarczej Polska, podobnie jak 49 innych państw, została oceniona jako kraj umiarkowanie wolny gospodarczo. Przed nami w zestawieniu znalazły się m.in. Kolumbia, Kostaryka i Meksyk. Tegoroczny ranking przyniósł jednak Polsce spory skok, awansowaliśmy aż o siedem miejsc z 64. pozycji w 2012 r. Dzięki temu wyprzedziliśmy m.in. Albanię oraz Trynidad i Tobago. Warto jednak zauważyć, że Polska cieszy się większą wolnością gospodarczą od Francji, Portugalii i Włoch. – Polska gospodarka odnotowała dziesiąty największy wzrost indeksu w 2013 r. Gospodarka radzi sobie stosunkowo dobrze na wielu polach wolności gospodarczej – napisali autorzy rankingu. Dodali również, że polska gospodarka, jako jedyna w Europie nie wpadła ani razu w recesję w ciągu ostatnich dwóch dekad. Spośród kryteriów branych pod uwagę w rankingu wolności gospodarczej Polska najlepiej wypada pod względem wolności handlowej, a najgorzej w kwestii wydatków rządowych.

Nieruchomości komercyjne-podsumowanie 2012 r.

Inwestorzy lokujący swój kapitał w nieruchomościach komercyjnych kolejny rok z rzędu zaufali stabilnej gospodarce naszego kraju, która determinuje postrzeganie Polski jako rynku bezpiecznego oraz wiarygodnego. Polska w Europie Środkowej nie ma alternatywy i korzysta na problemach takich państw jak Hiszpania czy Włochy. Poziom inwestycji w nieruchomości komercyjne w Polsce w latach 2011 i 2012 utrzymuje się na zbliżonym poziomie ok. 2,5 mld euro rocznie. Zdaniem ekspertów 2013 rok przyniesie zbliżoną wartość, co jest zasługą postrzegania naszego kraju jako „zielonej wyspy”, która w czasie kryzysu stała się bezpieczną destynacją dla inwestorów lokujących kapitał w takich krajach jak Hiszpania czy Włochy. W ten sposób na rynku inwestycji nieruchomościowych Polska zdołała znaleźć się pośród takich krajów jak Wielka Brytania, Niemcy czy Francja. – W kluczowych rynkach Europy Zachodniej jest co raz mniej interesujących gruntów, które przynosiłyby atrakcyjne zyski. Polski sektor nieruchomości postrzegany jest natomiast jako alternatywna możliwość zapewniająca lepsze wyniki przy niższym poziomie ryzyka – uważa Philippe Mer, Head of Territories – CEE/CEO Poland BNP Paribas Real Estate. Michał Koślacz, członek zarządu Grupy Capital Park, podkreśla wręcz, że Polska ze swoją skalą, dobrymi wskaźnikami ekonomicznymi i dominującym rynkiem nieruchomości w Warszawie ma tylko jedną alternatywę w regionie – jest nią czeska Praga, która jest jednak sporo mniejsza i przez to mniej płynna. – Inwestorzy, którzy odwrócili się od krajów dotkniętych kryzysem, przyszli do Polski. Powinniśmy sobie jednak zadać pytanie: co zrobią, gdy kryzys w tych państwach się skończy. Czy pozostaną w Polsce? – pyta Michał Koślacz. Fundusze inwestycyjne są obecnie najbardziej zainteresowane nieruchomościami o niskim poziomie ryzyka – zlokalizowanymi w największych miastach. W przypadku centrów handlowych o atrakcyjności decyduje głównie dominująca pozycja na danym rynku i brak bezpośredniej konkurencji. – Jeśli chodzi o inwestycje biurowe, to największy popyt skierowany jest na centralne lokalizacje w Warszawie, ale także na najlepsze projekty we Wrocławiu, w Krakowie, Gdańsku, Poznaniu i Katowicach .

Zdominowany rynek inwestycji w nieruchomości

Polska zdominowała rynek inwestycji w nieruchomości w ubiegłym roku. Polska najbardziej atrakcyjnym krajem od 2007 r., ale wartość transakcji inwestycyjnych w Europie Środkowej wyniosła w 2012 r. tylko 3,71 mld euro Według danych firmy Cushman & Wakefield w czwartym kwartale 2012 r. łączna wartość transakcji inwestycyjnych na rynkach nieruchomości Europy Środkowej (w Polsce, Czechach, Rumunii oraz na Słowacji i Węgrzech) wyniosła 1,826 mld euro. To znacznie więcej niż w trzecim kwartale (536 mln euro) i prawie tyle samo, co w tym samym okresie 2007 roku. W 2012 r. zainwestowano łącznie 3,71 mld euro, co stanowi zaledwie 59% rekordowego wolumenu inwestycji w 2011 r. (6,29 mld euro) i ok. 25% więcej niż w 2010 r.
Charles Taylor, Partner w firmie Cushman & Wakefield, powiedział: „Silny wzrost inwestycji w czwartym kwartale, zwłaszcza dzięki dużej aktywności inwestycyjnej w Polsce, nie był w stanie zrównoważyć dość słabych wyników inwestycyjnych całego regionu Europy Środkowej w pierwszych 9 miesiącach roku. W Polsce utrzyma się wysoki wolumen obrotów przy wzroście aktywności na czeskim rynku inwestycyjnym. W 2013 r. wartość transakcji inwestycyjnych w Europie Środkowej nieznacznie przekroczy ubiegłoroczny poziom, przy czym Polska będzie nadal cieszyć się największym zainteresowaniem inwestorów”. W czwartym kwartale ubiegłego roku wolumen obrotów w Polsce wyniósł 1,63 mld euro, dzięki czemu Polska umocniła swoją dominującą pozycję na mapie inwestycyjnej Europy Środkowej. W 2012 r. zainwestowano w Polsce łącznie 2,8 mld euro, co oznacza ośmioprocentowy wzrost w porównaniu z rokiem poprzednim. Z kolei w Czechach wartość transakcji inwestycyjnych w ubiegłym roku wyniosła zaledwie 497 mln euro, co wskazuje na wyraźny spadek inwestycji w stosunku do 2011 r. W porównaniu z poprzednim rokiem wolumen inwestycji w 2012 r. zmniejszył się także w Rumunii i na Węgrzech, odpowiednio do 255 mln euro i 146 mln euro. Natomiast na Słowacji, gdzie w pierwszych 9 miesiącach odnotowano brak aktywności inwestycyjnej, w czwartym kwartale zainwestowano zaledwie 17 mln euro. Największymi transakcjami ubiegłego roku była sprzedaż Złotych Tarasów i Manufaktury, ale na uwagę zasługuje wzrost zainteresowania inwestorów w Europie Środkowej nieruchomościami biurowymi i spadek popularności sektora handlowego. Udział tych dwóch sektorów w wolumenie transakcji inwestycyjnych wyniósł odpowiednio 45% i 37%. Natomiast udział sektora magazynowego w łącznym wolumenie obrotów wzrósł z 8% do 13,8% pomimo spadku wartości inwestycji z poziomu 881 mln euro w 2011 r. do 512 mln euro w 2012 r. Na sektor hotelowy przypadło 4,2% obrotów inwestycyjnych.

Kryzys w Hiszpanii – oddali inwestycję za 3,7 mld euro

Następca hiszpańskiego tronu książę Filip, szef rządu Hiszpanii Mariano Rajoy i premier Katalonii Artur Mas otworzyli linię szybkiej kolei AVE na trasie Barcelona-Figueras. Usprawni ona połączenie z Francją. Koszt budowy wyniósł ponad 3,7 mld euro. O godz. 11.01 pociąg, którym inauguracyjną 131-kilometrową podróż odbyli przedstawiciele władz, wyjechał ze stacji Barcelona-Sants i po 46 minutach dotarł na dworzec Figueras-Vilafant, przy granicy hiszpańsko-francuskiej. Pierwsze połączenia pasażerskie zostaną uruchomione na tej trasie już w środę. Aby kontynuować podróż z Madrytu czy Barcelony do Paryża, w Figueras trzeba będzie przesiąść się do francuskiego pociągu TGV. Podróż ze stolicy Hiszpanii do stolicy Francji szybką koleją potrwa tylko 10 godzin. Nowa trasa zwiększyła o 131 kilometrów hiszpańską sieć szybkiej kolei, która liczy obecnie około 3 tys. kilometrów. Hiszpania jest drugim po Chinach krajem na świecie i pierwszym w Europie jeśli chodzi o długość tras szybkiej kolei, na których pociągi osiągają prędkość co najmniej 300 km na godzinę. Budowa nowej trasy kosztowała ponad 3,7 mld euro, z wyłączeniem kosztów prac adaptacyjnych na stacjach kolejowych w Barcelonie, Geronie i Figueras-Vilafant. Podczas wtorkowych uroczystości książę Filip mówił, że dzięki szybkiej kolei Hiszpania stała się wzorem dla innych krajów. – Publiczne i prywatne firmy z całej Hiszpanii podpisują ważne kontrakty w wielu krajach – podkreślił następca tronu. Jako przykład wymienił projekt budowy linii AVE, która połączy saudyjskie miasta Mekkę i Medynę. Z Gerony szybką koleją dotrzemy do Barcelony w 37 minut, a do Madrytu w 3,5 godz. Dotychczas Gerona była jedyną stolicą prowincji w regionie Katalonii bez stacji szybkiej kolei AVE.

Walka z nadmierną

Minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki (L) także minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Sławomir Nowak (C) oraz ekspert współpracujący z Bankiem Światowym Kate McMahon (P) na konferencji prasowej o Narodowym Programie Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Gotowy jest projekt Narodowego Programu Poprawy Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego – poinformował minister transportu Sławomir Nowak. – Liczymy na to, że organizacje pozarządowe i podmioty zainteresowane bezpieczeństwem drogowym będą mogły się wypowiedzieć i zgłosić swoje uwagi – powiedział minister Nowak. Projekt programu został przyjęty we wtorek na posiedzeniu Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
Minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki podkreślił, że główną przyczyną wypadków drogowych jest – w 43 proc. przypadków – nadmierna prędkość. Szef MSW zaproponował m.in. takie rozwiązania jak: odbieranie prawa jazdy za podwójne przekroczenie dozwolonej prędkości w terenie zabudowanym, obowiązek bezwzględnego zatrzymania pojazdu w chwili, gdy do przejścia zbliża się pieszy. Jak poinformował, praktyczny egzamin z prawa jazdy zostanie poszerzony o konieczność zdania egzaminu z pierwszej pomocy.
Już wcześniej resort transportu informował, że jednym z głównych priorytetów programu ma być walka z piractwem na polskich drogach. Służyć ma temu podniesienie wysokości mandatów drogowych i budowa systemów fotoradarów z równoczesną poprawą infrastruktury drogowej w Polsce. Według danych policji w 2012 r. na drogach doszło do 36,5 tys. wypadków; zginęło w nich 3,5 tys. osób, a 45 tys. zostało rannych. Choć liczba zabitych była najniższa od 1989 r., to w przeliczeniu na milion mieszkańców jest wciąż wysoka.

Jesteśmy coraz bardziej zadłużeni

Zadłużenie Polaków nadal bardzo rośnie. Zaległości naszych rodaków na koniec ubiegłego roku zamknęły się w kwocie prawie 38,3 mld zł. W porównaniu z rokiem 2011 przybyło nam długów w wysokości 3,9 mld zł. W zatrważającym tempie wzrasta także liczba dłużników.  Na koniec grudnia 2012 roku kłopoty z terminowym realizowaniem swoich zobowiązań finansowych miało 2,26 mln Polaków. W całym 2012 roku grono dłużników powiększyło się o 170 tysięcy osób – wynika z najnowszego raportu InfoDług przygotowywanego przez Biuro Informacji Gospodarczej InfoMonitor. Zdaniem ekspertów, spowolnienie gospodarcze, które było widoczne w ostatnich miesiącach 2012 roku jeszcze nie wpłynęło na wzrost zadłużenia Polaków. Jednak, jeśli nie dojdzie do poprawy sytuacji gospodarczej w ciągu najbliższych kilku miesięcy zarówno liczba dłużników, jak i kwota zaległych zobowiązań będą rosły. Pocieszać może fakt, iż tempo wzrostu zadłużenia Polaków w 2012 roku nie było tak znaczące jak w ubiegłych latach i wyniosło ok. 11 proc. Przykładowo w latach 2010 – 2011 zaległości finansowe Polaków potrafiły rosnąć w tempie nawet 40 proc. Zobowiązania statystycznego dłużnika wzrosły w ubiegłym roku średnio o 345 zł. Oznacza to, że taka osoba była winna różnego rodzaju instytucjom średnio 16 906 zł. Największe zaległości mają mieszkańcy Śląska i Mazowsza. Jak podkreślają autorzy zestawienia, ten trend utrzymuje się od wielu lat. Wpływ na to ma przede wszystkich wielkość województw oraz liczba osób je zamieszkujących. Natomiast najwięcej dłużników na 1000 osób mieszka w województwie zachodniopomorskim.  Zaległości finansowe osób w wymienionych wyżej województw wzrosły w ubiegłym roku o 1,5 mld zł i przekroczyły kwotę 13 mld zł. Najbardziej zadłużonym polakiem pozostaje osoba mieszkająca w województwie mazowieckim. Zobowiązania finansowe tej osoby pod koniec ubiegłego roku przekroczyły kwotę 101 mln zł. Oznacza to, że zaległości dłużnika wzrosły w 2012 roku o 5 mln zł.

Kredyt na powstającą nieruchomość inwestycyjną

Aktualne dane rynkowe wskazują, że nieukończone nieruchomości stanowią dużą część oferty deweloperskiej. Do tej kategorii zalicza się budynki w różnej fazie realizacji (np. wykop pod fundamenty, stan zerowy czy stan zamknięty). Bez problemu można też wskazać te oferty, które na razie funkcjonują tylko w formie planów i wizualizacji. Ostrożność kredytodawców to po prostu konsekwencja ryzyka, które towarzyszy inwestycjom deweloperskim. Okazuje się bowiem, że klienci nie unikają takich propozycji. Przyczyna jest prozaiczna – nieukończone lokale kuszą znacznie niższą ceną. Dotyczy to przede wszystkim mieszkań, które są oferowane w ramach jeszcze przedsprzedaży. Osoby decydujące się na zakup powstającego lokalu powinny pamiętać jednak, że procedura finansowania takiej nieruchomości bywa bardzo skomplikowana. Źródłem potencjalnych problemów jest specyficzny system wypłaty kapitału. Ostrożność kredytodawców to konsekwencja ryzyka, które towarzyszy inwestycjom deweloperskim. Przypominają o tym przedstawiciele firmy Conse Doradcy Finansowi. – Banki ostrożnie kredytują powstające mieszkania ze względu na ryzyko upadłości dewelopera. Warto pamiętać, że ustanowienie zabezpieczenia hipotecznego jest możliwe dopiero po ustanowieniu indywidualnej księgi wieczystej dla lokalu. Do tego momentu bank musi sobie rekompensować wzmożone ryzyko za pomocą zwiększonego oprocentowania lub okresowych składek, które uiszcza klient (tzw. ubezpieczenie pomostowe). Dodatkowym sposobem na redukcję ryzyka kredytowego jest wypłata kapitału w ramach transz . Przekazanie kolejnej transzy kredytu następuje dopiero po ukończeniu określonego etapu prac budowalnych. W tym przypadku nie może być mowy o dowolności, ponieważ kredytodawca zapoznaje się z harmonogramem budowy, który został umieszczony w umowie deweloperskiej. Na podstawie tego dokumentu konstruowany jest harmonogram wypłat kredytu. Warto dodać, że większość banków zgadza się na wypłatę pierwszej części kapitału jeśli inwestycja osiągnęła przynajmniej stan zerowy (tzn. ukończono fundamenty budynku). Osoby, które nabywają mieszkania od wiodących firm deweloperskich mogą liczyć na pewne preferencje. Niektóre banki tworzą bowiem listy zaufanych deweloperów. – Klienci takich firm otrzymują wsparcie finansowe już na etapie „dziury w ziemi”

Ożywienia na rynku nieruchomości nie było

Nie spełniły się jednak oczekiwania na ożywienie rynku nieruchomości inwestycyjnych. Grudzień, z 10 dniami przedświątecznymi, świątecznymi i przedsylwestrowymi, przyniósł ostatecznie średni spadek cen ofertowych o 1,3%. Największą obniżkę odnotowały takie miasta jak Katowice oraz Łódź, w których już od miesięcy ceny nieruchomości inwestycyjnych mieszkań są najniższe w skali kraju. Najtańszymi dzielnicami w największych polskich miastach są łódzkie Polesie ze średnią na poziomie 2860 złotych za metr i katowickie Załęże, gdzie sprzedający żądają 2430 złotych. Nie spełniły się także oczekiwania na ożywienie rynku nieruchomości, dzięki zakupom osób korzystających z ostatniej szansy na dopłaty z  już nieistniejącego programu „Rodzina na swoim”. Grudzień, z 10 dniami przedświątecznymi, świątecznymi i przedsylwestrowymi, przyniósł w rezultacie średni spadek cen ofertowych o 1,3%. Największą obniżkę odnotowały miasta, gdzie już od miesięcy ceny mieszkań są najniższe w skali kraju. W Łodzi, której problemy i stagnację opisuje nawet bulwarowy „The Sun”, w ciągu ostatniego miesiąca metr kwadratowy mieszkania potaniał o kolejne 4,4%. Jest to jeden z największych miesięcznych spadków w 2012 roku (rekord również należy do Łodzi i wynosi -4,5%). Podobnie jest w Katowicach, gdzie cena jest najniższa od momentu rozpoczęcia analiz (marzec 2008) i o ¼ niższa od momentu hossy (sierpień 2008), a w grudniu spadła o 2,5%. Warto odnotować bardzo wysoką obniżkę średniej ceny w Warszawie o 1,4% – również najwyższą od wielu miesięcy. Od momentu, kiedy ceny osiągnęły najwyższe pułapy (lato 2008) średnio we wszystkich 15 analizowanych lokalizacjach obniżyły się o 20%. Największe spadki odnotowały Łódź -28%; Olsztyn i Szczecin -27%; Sopot i Wrocław -25%. Wysokie obniżki z ostatniego miesiąca, w miastach, gdzie można się było spodziewać stabilizacji cen, pozwalają stwierdzić, że nie osiągnęliśmy jeszcze dołka bessy. Mimo że wszędzie jest coraz taniej, są dzielnice, gdzie można znaleźć mieszkania w cenach zdecydowanie niższych niż średnia dla danego miasta i gdzie, po rozpatrzeniu wszystkich „za i przeciw”, warto się rozejrzeć. W Warszawie do najtańszych lokalizacji należą Wawer i Wesoła ze średnimi cenami na poziomie 5560 złotych za metr, czyli o niemal 2 tys. mniej niż średnia dla całego miasta. W Krakowie poszukiwania niedrogich mieszkań można rozpocząć od Nowej Huty (średnia 5400) oraz dzielnicy Bieńczyce (5000). W pozostałych miastach rozbieżności pomiędzy cenami w różnych dzielnicach nie są już aż tak spektakularne. W Poznaniu nieco taniej będzie w dzielnicach Wilda (4800), Grunwald (4920) czy Jeżyce (4950). W Gdańsku najtańsze są oferty z Jasienia (4285) i Ujeściska (4920).

Za rozwój gminy zapłacą właściciele nieruchomości

To przyjęta strategia wobec egzekwowania opłat adiacenckich pobieranych w związku ze wzrostem wartości nieruchomości decyduje, czy gmina uzyska wzrost przychodów o kilkaset procent z roku na rok, czy nie dostanie ani złotego wpływów. Opłata adiacencka może być nałożona na właściciela albo użytkownika wieczystego np. wtedy, gdy Skarb Państwa lub samorząd wybudują urządzenia techniczne zwiększające wartość nieruchomości. Choćby podprowadzą sieć wodociągową lub drogę. Innym przypadkiem ustalenia opłaty adiacenckiej może być podział lub scalenie nieruchomości, pod warunkiem że jej wartość wzrośnie wskutek takiego działania. Wszystko zależy od oceny rzeczoznawcy. W niektórych miastach wpływy do budżetu z tego tytułu wzrosły o kilkaset procent. W Łodzi w 2010 r. wyniosły one ponad 366 tys. zł, a w ubiegłym roku już ponad 1,3 mln zł (dane za 11 miesięcy). W tym samym okresie w Rzeszowie wpływy wzrosły z zaledwie 27,4 tys. zł do ponad 150 tys. zł. Wrocław zwiększył swoje przychody ze 132 tys. zł do ponad 405 tys. zł.
Jednak w wielu miastach wpływy z opłat znacznie spadły. Warszawa w 2010 r. ściągnęła od mieszkańców ponad 3 mln zł, w 2011 r. jeszcze więcej – 4,2 mln zł. W pierwszym półroczu 2012 r. zebrano zaledwie 800 tys. zł. W Szczecinie w latach 2010–2012 wpływy z opłat adiacenckich zmalały z 752 tys. zł do 379 tys. zł. Gdańsk odnotował spadek z niemal 390 tys. do 121 tys. zł. Władze Krakowa zapewniają z kolei, że na opłatach miasto nie zarobiło ani złotówki. – Od momentu wejścia w życie ustawy o gospodarce nieruchomościami w 1998 r. rada miasta Krakowa nie podjęła uchwały w powyższej sprawie, skutkiem czego nie ma podstaw prawnych do wydawania decyzji o ustaleniu opłaty adiacenckiej na terenie gminy miejskiej Kraków – poinformował DGP zastępca dyrektora wydziału geodezji urzędu miasta Bogdan Baranowski. Co zrobić w przypadku otrzymania pisma od gminy, w którym nakazano nam uiścić opłatę? – Każdemu właścicielowi już po otrzymaniu zawiadomienia o wszczęciu postępowania w sprawie ustalenia opłaty przysługuje prawo do zapoznania się z aktami postępowania, w tym także z operatem szacunkowym będącym podstawą do ustalenia wysokości opłaty.
Właścicielowi nieruchomości przysługuje również prawo wnoszenia pism w toku postępowania, a także prawo kwestionowania ustaleń operatu – tłumaczy mec. Janusz Malanowski z kancelarii Malanowski i Wspólnicy. Można też ubiegać się o rozłożenie opłaty adiacenckiej na roczne raty płatne przez maksymalnie 10 lat.

Banki będą dyktować warunki

W 2013 roku sytuacja na rynku nieruchomości inwestycyjnych będzie w dużym stopniu zależna od banków. Języczkiem u wagi jest wciąż niesprecyzowany termin wejścia w życie nowego rządowego programu dopłat do kredytów mieszkaniowych „Mieszkanie dla Młodych”. Wpłynie to zarówno na zachowanie nabywców mieszkań, jak i na deweloperów, z których część już teraz ma problemy z płynnością finansową. Jak mówi Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy doradczej REAS, duży wpływ na rynek nieruchomości będzie miał termin wejścia w życie nowego rządowego programu dopłat do kredytów mieszkaniowych na zakup mieszkania „Mieszkanie dla Młodych”.
Jak kształtować będą się ceny mieszkań deweloperskich w nadchodzącym roku? Czego mogą spodziewać się kupujący mieszkania? Czy czeka nas zastój na rynku, a może należy oczekiwać ożywienia? więcej – Ustawa wprowadzająca ten program zapewne będzie gotowa w połowie roku, ale mniej oficjalnie napływają informacje, że pierwsze pieniądze, czyli pierwsze transakcje z tym związane będą możliwe na początku roku 2014. W związku z tym istnieje ryzyko, że duża część nabywców kwalifikujących się potencjalnie do tego programu zdecyduje się na odłożenie decyzji o zakupie do roku 2014 i będzie to miało bardzo negatywny wpływ na poziom sprzedaży mieszkań – uważa Kazimierz Kirejczyk. Praktycznie roczne oczekiwanie na wejście w życie nowego programu może też oznaczać zahamowanie w 2013 roku kredytowania nieruchomości przez banki. – Program „Mieszkanie dla Młodych” będzie związany z dopłatą do wkładu własnego w momencie zaciągania kredytu, co jest bardzo atrakcyjne dla banków. Istnieje jednak ryzyko, że banki w roku 2013 nieoficjalnie, po cichu powiedzą: skoro my od stycznia 2014 możemy liczyć na lepsze i bezpieczniejsze kredyty, kredyty z wyższym wkładem własnym, to trochę przyhamujemy akcję kredytową w roku 2013 – prognozuje prezes REAS. Polacy będą więc mieli znacznie mniejsze możliwości zakupu mieszkań w 2013 r., bo do problemów z kredytami dochodzą jeszcze efekty kryzysu. – Niższa sprzedaż może nastąpić oczywiście w powiązaniu z całym katalogiem innych czynników, problemami na rynku pracy, problemami z nastrojami społecznymi i innymi efektami spowolnienia gospodarczego – uważa Kazimierz Kirejczyk. Niejasne deklaracje dotyczące wejścia w życie nowego programu dopłat do mieszkań oraz możliwe ograniczenie kredytowania wpłyną także na samych deweloperów. Część z nich już teraz ma trudną sytuację, bo nie zdołali sprzedać mieszkań, które zostały wybudowane.  Jednym z efektów bardzo wysokiej podaży, rozpoczęcia dużej liczby inwestycji, wprowadzenia na rynek dużej liczby mieszkań, jest to, że sprzedaż na przeciętny projekt deweloperski bardzo wyraźnie wyhamowała w stosunku do sytuacji sprzed dwóch lat – podkreśla Kazimierz Kirejczyk. – Prawdopodobnie, w związku ze spowolnieniem sprzedaży niektórzy deweloperzy, może nie wszyscy, będą mieli problemy z płynnością. Trzeba będzie zastrzyku finansowego, żeby ten okres wolniejszej sprzedaży deweloperzy byli w stanie przeżyć, płynnie realizując i kończąc prowadzone obecnie inwestycje. Tu bardzo dużo zależy od nastawienia banków. Dla deweloperów wyhamowanie sprzedaży oznacza zarówno większe koszty samej sprzedaży nadwyżki mieszkań, jak i konieczność obniżenia marży. Obecnie sytuacja finansowa poszczególnych deweloperów jest bardzo różna. – Bardzo podobna inwestycja realizowana przy tej samej ulicy, przy której realizuje sąsiad, może być w dużo gorszej lub dużo lepszej sytuacji, w zależności od szeregu różnych elementów: tego, kiedy i za ile był kupowany grunt, kiedy i za ile były kontraktowane roboty budowlane, jak sprawny jest zespół sprzedażowy, jak dobry jest ten deweloper ze względu na markę, bo zaufanie będzie miało w tym okresie bardzo istotne znaczenie dla sukcesu firmy deweloperskiej – mówi Kazimierz Kirejczyk.
– Najprawdopodobniej będzie jeszcze trochę taniej, ale też oferta już nie będzie rosła. Moment, w którym oferta była największa mamy już za sobą. Teraz będzie stopniowo spadać liczba mieszkań rozpoczynanych, w związku z tym możliwość wyboru zacznie się stopniowo kurczyć – mówi prezes REAS. Spadek cen na rynku mieszkaniowym ma też inny negatywny skutek dla nabywców, bo ma wpływ na jakość ich wykończenia. Dlatego warto zastanowić się nad zakupem mieszkania właśnie teraz, ale w takim przypadku lepiej poszukać lokali już ukończonych lub będących w ostatniej fazie budowy. – Im tańsze są te mieszkania, tym niższa zaczyna być jakość oferowanego produktu. Być może w tej chwili jest właściwy moment, żeby znaleźć te produkty, które jeszcze były realizowane z pewną rezerwą finansową i w związku z tym jakość, którą oferują, a są już bliskie ukończenia, jest jednak dużo lepsza niż to, co w tej chwili jest we wcześniej fazie realizacji – wyjaśnia Kazimierz Kirejczyk.

Co zrobić z niechcianą nieruchomością inwestycyjną?

Można sobie wyobrazić sytuację, w której osoba będąca właścicielem nieruchomości inwestycyjnej chce się jej pozbyć jak i problemu z nią związanego. W przypadku takiej chęci, nie ma większego problemu, ponieważ zgodnie z art. 180 Kodeksu cywilnego „właściciel może wyzbyć się własności rzeczy ruchomej przez to, że w tym zamiarze rzecz porzuci”, czyli dokona jednostronnej czynności. Niestety, w przypadku chęci pozbycia się nieruchomości nie jest to obecnie już takie proste. Do 15 lipca 2006 roku w polskim porządku prawnym obowiązywał art. 179 Kodeksu cywilnego (dalej Kc), który uprawniał właściciela nieruchomości do przeniesienia prawa własności nieruchomości na gminę poprzez jednostronną czynność, czyli bez jakiegokolwiek udziału gminy. Nabycie własności następowało więc czasem nawet wbrew woli nabywcy ? gminy. Wspomniany powyżej art. 179 Kc budził kontrowersje i został uznany wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego za niezgodny z Konstytucją RP i utracił moc obowiązującą. Pomiędzy 15 lipca 2006 roku, a 11 października 2008 roku nie było możliwości prawnej wyzbycia się nieruchomości, co potwierdziła uchwała Sądu Najwyższego z 08 marca 2007 roku (III CZP 18/17). Dopiero nowelizacja Kodeksu cywilnego, która weszła w życie 11 października 2008 roku wprowadziła nową instytucję – przekazanie nieruchomości.
Zgodnie z art. 9021 § 1 Kc „przez umowę przekazania nieruchomości jej właściciel zobowiązuje się nieodpłatnie przenieść na gminę albo na Skarb Państwa własność nieruchomości”. Umowa przekazania nieruchomości jest umową nazwaną, konsensualną, nieodpłatną, o skutku zobowiązująco-rozporządzającym, do której stosuje się przepisy art. 155-158 Kc dotyczące przeniesienia własności rzeczy, a dla ważności umowy wymaga się zachowania formy aktu notarialnego (M. Safian (w:) K. Pietrzykowski, Komentarz, t. II, 2009). W tym przypadku, pojęcie nieruchomości należy rozumieć szeroko. „Nieruchomościami są części powierzchni ziemskiej stanowiące odrębny przedmiot własności (grunty), jak również budynki trwale z gruntem związane lub części takich budynków, jeżeli na mocy przepisów szczególnych stanowią odrębny od gruntu przedmiot własności” (art. 46 §1 Kc). Nie stoi nic na przeszkodzie, żeby przekazać udział w prawie własności nieruchomości, oczywiście jeżeli nieruchomość jest przedmiotem współwłasności w częściach ułamkowych. „Nie wydaje się natomiast możliwe zastosowanie umowy przekazania nieruchomości do wyzbycia się prawa użytkowania wieczystego lub niektórych ograniczonych praw rzeczowych”. (Elżbieta Niezbecka (w:) A. Kidyba, Komentarz, t. III, 2010). Osoba zainteresowana wyzbyciem się nieruchomości powinna wystosować do gminy „zaproszenie” do zawarcia umowy przekazania nieruchomości. Gminą właściwą do zawarcia umowy jest gmina miejsca położenia nieruchomości, a w przypadku gdy nieruchomość jest położona na terenie kilku gmin, właściciel może wybrać gminę, do której wystosuje zaproszenie. Sformułowanie „zaproszenie” użyte w Kodeksie cywilnym, należy uznać „za stanowczy sygnał, demonstrację woli zawarcia umowy” (tak P. Gumiński, Wyzbycie się nieruchomości – umowa przekazania nieruchomości, PPH 2009, nr 2). Wystosowanie zaproszenia nie ma charakteru oświadczenia woli, w związku z czym pozwala właścicielowi nieruchomości na rezygnację z zawarcia umowy w każdym czasie.

Gmina, do której wystosowano zaproszenie, może z zaproszenia skorzystać w terminie 3 miesięcy. Bezskuteczny upływ trzymiesięcznego terminu powinien być potraktowany przez właściciela jako odmowa zawarcia umowy przekazania nieruchomości. Po upływie tego terminu, właściciel nieruchomości jest uprawniony do wystosowania przedmiotowego zaproszenia tym razem do Skarbu Państwa, ponieważ zgodnie z art. 9021 § 2 „Skarb Państwa może zawrzeć umowę przekazania nieruchomości, gdy gmina miejsca położenia całej albo części nieruchomości nie skorzystała z zaproszenia do jej zawarcia w terminie trzech miesięcy od dnia złożenia zaproszenia przez właściciela nieruchomości”.

Seniorzy wpływają na województwa

Łódzkie, świętokrzyskie oraz śląskie to województwa, które starzeją się najszybciej. Nie mogą liczyć na dynamiczne inwestycje i niestety będą spadały w rankingach atrakcyjności. A pieniędzy na pomoc społeczną potrzebują więcej. Starzenie się mieszkańców dla samorządów oznacza nic innego jak rosnące wydatki na pomoc społeczną. Sytuacja z roku na rok będzie się pogarszać, bo regiony o słabej potencjalne demografii muszą się liczyć ze spadkiem inwestycji, a w konsekwencji z obniżeniem standardu życia. Najgorsza sytuacja jest w woj. łódzkim. Z danych GUS wynika, że w wieku poprodukcyjnym jest tam 19,5 proc. ludności, a w samej Łodzi prawie 25 proc. mieszkańców skończyło 65 lat. W ciągu 20 lat ich liczba wzrośnie o aż 45 proc. Niepokojącym sygnałem jest dodatkowo zmniejszająca się liczba przychodzących na świat dzieci. Na tysiąc mieszkańców rodzi się tam 8,5 dziecka. Dla porównania w Warszawie ponad 11. I choć dzisiaj łódzkie znajduje się w czołówce, jeśli chodzi o atrakcyjność inwestycyjną (dzięki poprawiającej się infrastrukturze drogowej i dużej liczbie osób z wyższym wykształceniem), w perspektywie dekady to się zmieni. – Malejąca liczba młodych ludzi wchodzących na rynek pracy i problemy z pozyskaniem rąk do pracy zniechęcą inwestorów do lokowania tam kapitału – mówi Agnieszka Chłoń-Domińczak z Instytutu Statystyki i Demografii SGH. To, że domografia ma coraz większy wpływ na rankingi atrakcyjności inwestycyjnej, potwierdzają raporty PAIIZ. Np. Niemcy czy Austria są mniej atrakcyjne pod względem inwestycyjnym niż np. Szwecja czy Finlandia, gdzie rodzi się więcej dzieci. Niewiele lepiej niż w Łódzkiem jest w woj. świętokrzyskim. W wieku poprodukcyjnym jest tu 18,6 proc. ludności, a dzieci do dwóch lat – 2,9 proc. To mniej niż w Łodzi, gdzie odsetek ten wynosił 3 proc. A liczba osób po 65. roku życia zwiększa się o 0,3 pkt proc. co rok. Najgorzej jest na wsiach: w niektórych regionach 54 proc. to osoby w wieku poprodukcyjnym. – Świętokrzyskie jest w ogonie – przyznaje prof. Hanna Godlewska-Mojkowska z SGH i autorka raportu „Atrakcyjność inwestycyjna regionów 2012”. W 2035 r. liczba mieszkańców ma wynieść 1 mln. 77 tys., czyli o 189 tysięcy mniej niż dziś. A tych w wieku produkcyjnym zmaleje do 601,8 tys. Taki spadek będzie miał dla gospodarki regionu katastrofalne skutki. Jeśli dodać do tego zwiększenie się w 2035 r. liczby emerytów do 320,7 i liczbę 79 osób w wieku nieprodukcyjnym przypadających na 100 pracujących – Świętokrzyskie będzie regionem ludzi starych, a koszty ich utrzymania będą wielkie.
Demografów niepokoi też szybkie starzenie się woj. śląskiego. W 2012 r. w wieku poprodukcyjnym było 18,1 proc. ludności, gdy rok wcześniej – 17,6 proc. I choć Śląskie jest wysoko notowane w rankingach atrakcyjności inwestycyjnej (dzięki wysokiemu odsetkowi osób z wyższym wykształceniem i wysokim zarobkom), województwo może przegrywać np. z Warszawą, Wrocławiem czy Gdańskiem, np. większym zanieczyszczeniem środowiska i słabszą infrastrukturą.

Gospodarka się zwija przez podatki

„W Grecji problem polegał na tym, że przyjęto program, który był realizowany tylko w części, i to tej najgorszej – podwyżki podatków. Nie realizowano bądź realizowano z opóźnieniem ograniczenie wydatków, bo widocznie politykom greckim wydawało się, że to jest trudniejsze politycznie niż podnoszenie podatków. To co tu się dziwić, że ta gospodarka się zwija?” – ostatnio powiedział prof. Leszek Balcerowicz, komentując informacje zawarte w raporcie MFW, że program naprawczy dla Grecji pogrążył kraj w głębszym kryzysie.Balcerowicz powiedział także, że nie zna raportu i ciężko mu skomentować coś,  co zna jedynie z nagłówka. Dodał jednak, że w wypadku krajów, które mają ogromny deficyt działaniem jakie należy podjąć jest jego ograniczanie, ponieważ zaciągnie kolejnych długów wiązałoby się z ogromnymi kosztami. Dodał, że istnieją dwa sposoby ograniczania deficytu. – Jest sposób dobry i sposób zły. Sposób zły to podnoszenie podatków w sytuacji, gdy są wysokie. Sposób dobry z punktu widzenia trwałości uzdrowienia finansów publicznych to ograniczanie wydatków publicznych, szczególnie bieżących – wyjaśnił. W jego przekonaniu, jeśli raport pomija tę kwestię to „pomija zasadniczy fakt”. Jako przykład działania w momencie kryzysu przedstawił kraje nadbałtyckie. – Kraje, które wpadły w większy dołek niż Grecja, np. kraje nadbałtyckie podjęły bardzo szybko zdecydowane reformy i po krótkim czasie zaczęły wychodzić z zapaści – wskazał Balcerowicz. „Dziennik Gazeta Prawna” poinformował, że MFW opublikował 3 stycznia raport, w którym przyznał się do błędów, w wyniku których plany naprawcze przygotowane dla Grecji, Portugalii i Irlandii  nie pomogły, ale pogrążyły gospodarki tych państw w jeszcze większym kryzysie.

Kobiety będą płaciły więcej za ubezpieczenie na życie?

Panie z pewnością stracą na zmianach, będą płaciły więcej za ubezpieczenie na życie – mówi Petr Bohumsky, dyrektor ds. zarządzania ryzykiem, Generali PPF. Wkrótce zaczną obowiązywać regulacje zakazujące różnicowania wysokości składek ubezpieczeniowych ze względu na płeć. W jaki sposób wpłynie to na ofertę ubezpieczycieli? Produkty ubezpieczeniowe będą oferowane w tych samych cenach dla obu płci. Nie ma potrzeby wprowadzania zmian w wycenach specyficznie kobiecego ryzyka. Zarazem zgodnie z nowymi zasadami jesteśmy zobowiązani do oferowania mężczyznom również kobiecej wersji polisy ubezpieczeniowej. Nawet jeśli nie ma to sensu, mężczyźni mogą się ubezpieczyć np. od raka szyjki macicy i raka piersi. Tłumaczymy zatem zarówno pośrednikom, jak i klientom, że właściwe dla nich produkty ochronne wciąż są dostępne, tyle że za inną cenę. Kobiety z pewnością stracą, bez wątpienia będą płaciły więcej za ubezpieczenie na życie. Dla pań zainteresowanych wykupieniem takiej polisy mam jedną radę – żeby uniknąć wyższych cen, powinny uczynić to jak najszybciej. Sama zmiana jest pozbawiona sensu z punktu widzenia zasad, które obowiązują w ubezpieczeniach. Kobiety będą płaciły taką samą cenę za polisę, mimo że ogółem narażone są na mniejsze ryzyko niż mężczyźni – żyją dłużej, są zdrowsze, jeżdżą bezpieczniej itd. Nie możemy oferować tańszych polis, ponieważ Unia Europejska tego zakazuje. Jeżeli kobiety przestaną kupować ubezpieczenia na życie (lub zaczną otrzymywać oferty tańszych polis poza UE), średnia stawka spadnie poniżej poziomu potrzebnego dla ubezpieczonych mężczyzn. Zagrozi to wypłacalności zakładów ubezpieczeń. Ceny zostaną ujednolicone na poziomie cen ubezpieczeń mężczyzn. Ubezpieczyciele potrzebowaliby poważnych powodów, by ustalić je na niższym poziomie. Powody te musiałyby być dużo poważniejsze niż działanie na podstawie danych historycznych dotyczących struktury ich portfela. Dlatego zmiana uderzy w popyt na prywatne ubezpieczenia, co w konsekwencji obciąży system ubezpieczeń społecznych.
Niekiedy płeć także może być czynnikiem ryzyka. Dlatego kalkulacja ceny na podstawie płci nie musi oznaczać dyskryminacji. Ubezpieczenie to prywatna umowa zawierana na regulowanym, bardzo konkurencyjnym rynku. Dlatego także w interesie ubezpieczyciela jest zapewnienie jak najuczciwszych warunków. Płeć jako czynnik ryzyka oraz różnicowanie mężczyzn i kobiet doprowadziły do powstania uczciwszych umów ubezpieczenia (kobiety żyją dłużej, zatem płacą niższą składkę za ryzyko śmierci). Pierwotna dyrektywa przewidywała wyjątek dla produktów ubezpieczeniowych, w których przypadku istnieją obiektywne przesłanki dla odmiennej wyceny dla obu płci. Kraje członkowskie uwzględniły ten wyjątek w swoim ustawodawstwie, ale Trybunał Sprawiedliwości UE unieważnił tę opcję po otrzymaniu skargi złożonej przez grupę konsumencką. Zakłady ubezpieczeń muszą obecnie dostosować się do ustawodawstwa i ujednolicić ceny polis, a także zapisy ogólnych warunków ubezpieczeń dla obu płci. Unia przekazała dość szczegółowe wytyczne w zakresie sposobu wdrożenia dyrektywy, mogą pojawić się jednak sytuacje kontrowersyjne. W konsekwencji może się zdarzyć, że nowe zasady będą wprowadzane w różny sposób na różnych rynkach ubezpieczeniowych, a popyt będzie się przesuwał z kraju do kraju. Nowe ustawodawstwo spowoduje nie tylko wzrost cen polis, lecz także wpłynie negatywnie na cały segment ubezpieczeń na życie.

10 milionów Polaków używa Facebooka

Największy portal społecznościowy świata do Polski dotarł dosyć późno. Założony w 2004 roku serwis szerszą popularność zaczął zdobywać dopiero po tym, jak garstka zapaleńców w 2009 roku na własną rękę przetłumaczyła jego menu na język polski. Ale Facebook dziś więc ej niż tylko portal, to prawdziwa rewolucja dla marketingu, reklamy, mediów i biznesu. Jesienią 2009 r. liczba polskich użytkowników serwisu z Palo Alto przekroczyła pierwszy milion. Wtedy zaczęła się coraz szybsze droga do góry w statystykach. W ciągu roku liczba Polaków korzystających z serwisu zwiększyła się aż czterokrotnie. Choć wówczas to jeszcze NaszaKlasa.pl dzierżyła palmę pierwszeństwa na rynku serwisów społecznościowych i wydawała się nie do pokonania. Jednak im bardziej rósł Facebook, tym bardziej topniała potęga NK. Rok temu użytkowników Facebooka było ponad 7 mln, a w tych dniach konto założył 10-milionowy użytkownik z Polski. Dla portalu, który na całym świecie ma już przeszło miliard użytkowników, nie są to może ogromne liczby, ale dla polskiego środowiska internetowego już bardzo znaczne. Oznacza to, że ponad 4 na 10 internautów korzysta z serwisu.
Ten wskaźnik jest jeszcze wyższy w największej grupie wśród facebookowiczów, czyli wśród osób od 18. do 34. r.ż. Konto w portalu ma blisko 60 proc. Polaków w tym wieku. – To daje ogromny potencjał marketingowcom i branży reklamowej. Przecież można dotrzeć do grupy potencjalnych klientów zainteresowanych bardzo konkretnymi produktami – mówi Michał Sadowski z firmy Brand24 i autor właśnie wydanej książki „Rewolucja social media”. Właśnie dlatego za milionami internautów szybko zaczęły podążać agencje PR, domy mediowe i przedsiębiorcy. Równie szybko i imponująco co liczba użytkowników zaczęła też rosnąć liczba fanpage’ów konkretnych firm, usług czy produktów. W 2010 r. było ich 11 tys. Już wtedy wydawało się, że to sporo. – Dziś swoje profile ma łącznie sto kilkadziesiąt tysięcy polskich firm, stowarzyszeń, instytucji, szkół, ministerstw – mówi dr Jan Zając, socjolog internetu, twórca narzędzia Sotrander monitorującego media społecznościowe. Łącznie na świecie takich fanpage’ów jest ponad 41 mln. – Polski wynik jednak jest niezły, plasuje nas w pierwszej dziesiątce państw na świecie. Ale pokazuje też, że jeszcze ogromna część przedsiębiorstw ma tę społecznościową lekcję do odrobienia. Są wprawdzie takie branże, jak telekomunikacyjna czy bankowa, gdzie niemal wszystkie znaczące podmioty mają swoje profile i prowadzą działania na Facebooku, ale wciąż jest to ogromny rynek do zagospodarowania – dodaje dr Zając. W efekcie od trzech lat na rynku marketingowo-reklamowym panuje boom na specjalistów od tego medium. Tak jak działają eksperci ds. SEO/SEM, czyli reklamy w wyszukiwarce Google, tak zaczęli pojawiać się ci od targetowania reklamowego na Facebooku. Już kilkanaście całkiem sporych i dziesiątki mniejszych agencji wyspecjalizowało się w takich działaniach, powstały specjalne narzędzia do monitoringu Facebooka, jak wspomniany Sotrander, Brand24 czy CheesCat. – Sporo agencji jak szybko powstało, tak szybko zwijało żagle i jeszcze wiele kolejnych powstanie i upadnie. Ale warto zobaczyć, jaką wycenę uzyskała rok temu agencja marketingowa Socializer – mówi Sadowski. I rzeczywiście za 30 proc. udziałów w tej firmie Grupa O2 zapłaciła aż 6,8 mln zł. Eksperci każą jednak do działań na Facebooku podchodzić z krytycyzmem. To, co wygląda na ogromne sukcesy, czyli 1,5 miliona fanów Serca i Rozumu (marki należącej do Orange), 1,2 mln fanów Orange czy ponad 1,3 mln fanów Playa, to wciąż nie jest wynik spektakularny. Bo, jak zauważa dr Zając, realnych klientów tych firm jest kilkanaście razy więcej. Czyli walka o przyciąganie ich do sieci powinna trwać.

Polskie wieczne dzieci

Polak jest jak Włoch. Przynajmniej jeśli chodzi o niewielką chęć uniezależnienia się od rodziców. Z roku na rok liczba dorosłych Polaków żyjących pod jednym dachem z rodzicami rośnie. Od 2005 r. o 700 tys. – podaje GUS.
Według GUS w 2011 r. z mamą i tatą mieszkało 44,4 proc. młodych ludzi w wieku 25–34 lat. To aż o 8 pkt proc. więcej niż w 2005 r. W ten sposób żyje ponad 2,8 mln młodych dorosłych Polaków. Jako przyczyny przybierania na sile tego zjawiska eksperci wskazują gospodarczą sytuację Polski. Przy słabej koniunkturze wielu młodych ludzi nie ma pracy, a ci, którzy ją mają, zarabiają niewiele. – Nie stać ich na samodzielność, nie mają zdolności kredytowej, nie mogą sobie pozwolić ani na kupno mieszkania, ani nawet na wynajęcie go – podkreśla dr Małgorzata Sikorska, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Nawet ci, którzy mogliby uzyskać pożyczki, nie biorą ich, ponieważ nie są pewni, czy będą w stanie je spłacać. Powód tych obaw to bezrobocie, które rośnie nawet wśród specjalistów i nie wiadomo, kiedy się zatrzyma. Stopa bezrobocia wśród absolwentów wyższych uczelni wynosi już ponad 23 proc. Ale młodzi pozostają z rodzicami także dla własnej wygody. – Wychowali się we względnym dobrobycie. Sytuacja, w której przeszliby na własne utrzymanie, byłaby dla nich obniżeniem standardu życia. Dla wielu z nich to trudne do zaakceptowania – twierdzi dr Tomasz Grzyb, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Czasem sami rodzice skłaniają dorosłe dzieci do pozostania w domu, ponieważ obawiają się syndromu pustego gniazda. – Rodzice boją się wypuścić dzieci w świat, który wydaje się im niebezpieczny – wyjaśnia dr Grzyb. Jeszcze więcej dorosłych dzieci mieszka z rodzicami na Słowacji – 56,4 proc., w Bułgarii – 55,7 proc., na Malcie – 51,9 proc. w Grecji – 50,7 proc., Portugalii – 46,3 proc. oraz we Włoszech – 44,7 proc. Najbardziej samodzielni są Duńczycy, Finowie i Szwedzi, gdzie zaledwie 1,9–4,1 proc. osób w wieku 25–34 lat korzysta ze stałego wsparcia mamy i taty – wynika z danych Eurostatu. Rosnąca liczba młodych osób mieszkających z rodzicami wynika nie tylko z przyczyn ekonomicznych. – Jest to także rezultat pewnych wzorców kulturowych – uważa dr Agata Zygmunt, demograf z Uniwersytetu Śląskiego. Wyjaśnia, że żyjemy w kraju, w którym dominuje katolicyzm. – Wyznanie to przywiązuje szczególną wagę do ścisłych związków z rodzicami. Dlatego duża część młodych opóźnia moment opuszczenia rodzinnego domu – podkreśla dr Zygmunt. Dodaje, że także z takich powodów podobny odsetek osób w wieku 25–34 lat mieszka z rodzicami we Włoszech i w Hiszpanii. Z drugiej strony zmieniły się też postawy rodziców. – Dawniej młodzi, choć wiedzieli, że będą musieli zarabiać i płacić rachunki, to wyprowadzali się z rodzinnych domów, bo uwalniali się od wtrącania w ich własne sprawy, uzyskiwali wolność w podejmowaniu decyzji – twierdzi dr Tomasz Grzyb, psycholog z wrocławskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Jego zdaniem współcześni rodzice dają zazwyczaj wolność swoim dzieciom w ich wyborach, a to oznacza, że mają wszystko, czego potrzebują – wygodną sytuację osobistą i finansową. Rośnie liczba dorosłych, młodych osób mieszkających z rodzicami także z innego powodu. W ostatnich trzech latach zmniejsza się bowiem liczba zawieranych małżeństw. Spadła ona z 258 tys. w 2008 r. do 207 tys. w 2011. A zawarcie związku małżeńskiego zachęca zwykle do starań o własne mieszkanie. – Równocześnie zdecydowanie zwiększył się wiek nowożeńców – przypomina dr Zygmunt. I z tego też powodu młodzi ludzie pozostają dłużej z rodzicami. Według danych GUS jeszcze na początku lat 90. ponad połowa mężczyzn zawierających małżeństwo nie osiągała wieku 25 lat, w 2000 r. było ich 42 proc., a w 2010 r. już tylko 20 proc. Natomiast wśród kobiet udział ten zmniejszył się z 73 proc. do 62 proc. w 2000 r. i do 39 proc. obecnie. Przy tym mężczyźni zawierają obecnie małżeństwo, osiągając średnio wiek 28 lat (są o ponad 3 lata starsi niż na początku lat 90.). Panny młode też są o 3 lata starsze – w 2010 r. były w wieku – średnio – 26 lat, a na początku lat 90. miały niespełna 23 lata. Ale osoby te nawet po zawarciu małżeństwa też często mieszkają z rodzicami, bo na samodzielne lokum muszą jeszcze zapracować.

Kłopoty z eWUŚ w przychodniach

Choć system elektronicznej weryfikacji ubezpieczenia (eWUŚ) ruszył już od stycznia, działa tylko w publicznej służbie zdrowia. Te placówki, które nie mają podpisanej umowy z NFZ, dopiero podejmują kroki, by włączyć się do systemu. Oczywiście nie jest on potrzebny, by sprawdzić, czy pacjent może skorzystać z bezpłatnej wizyty: bo płaci za nią z własnej kieszeni. Natomiast istotny jest dla chorych, którzy chcą otrzymać receptę ze zniżką. Tym bardziej że lekarze, nie widząc aktualnego druku RMUA lub innego dowodu ubezpieczenia, bardzo często wypisują recepty na 100 proc. Jak twierdzą, boją się, że zostaną ukarani, jeżeli przypadkiem pacjent nie był ubezpieczony, czyli nieuprawniony. System eWUŚ pokazałby im, czy mają się czego bać, czy nie. Sęk w tym, że dostęp do niego może mieć jedynie podmiot, który podpisał umowę z NFZ. Jak tłumaczy Magdalena Szefernaker z biura prasowego NFZ, w przypadku placówki, która takiej umowy nie ma, w praktyce o zgodę na korzystanie z eWUŚ musi występować każdy lekarz, który ma uprawnienia. W efekcie z przeprowadzonej przez DGP sondy wynika, że z tym nie jest najlepiej. W każdej z dużych sieci prywatnych już na etapie telefonicznego zamawiania wizyty nagrany na automatyczną sekretarkę głos informuje, że dowód ubezpieczenia jest konieczny. Potwierdzają to pracownicy placówek medycznych. – Teoretycznie eWUŚ mamy, ale nie bardzo jeszcze działa – dowiedzieliśmy się w rejestracji Enel-Medu. W Centrum Damiana poinformowano nas, że to lekarze muszą sami występować o dostęp, RMUA na razie jest konieczna. Podobnie jest w Lux Medzie. Placówka zamieściła nawet specjalne ogłoszenie na swojej stronie, w którym informuje, że: „niestety, mimo złożonego wniosku, pozostałe centra medyczne Grupy Lux Med, realizujące usługi dla posiadaczy abonamentów i polis ubezpieczeniowych wciąż oczekują na zgodę NFZ dotyczącą możliwości zbiorczej weryfikacji uprawnień pacjentów do świadczeń gwarantowanych przez NFZ, w szczególności do uzyskania recepty na lek refundowany”. – W tej sprawie zostało wysłane również pismo do prezes NFZ. Udostępnienie tej możliwości na rzecz podmiotów takich jak Lux Med w praktyce oznaczać będzie ułatwienie i przyspieszenie realizacji usług dla bardzo dużej liczby pacjentów – mówi dyrektor departamentu medycznego Lux Med Krzysztof Kurek. Do tego czasu każdy pacjent korzystający z usług prywatnie musi mieć odpowiedni dokument w ręce. W przychodniach mających umowę z NFZ dzięki eWUŚ weryfikacja uprawnień odbywa się online, wystarczy jedynie podać PESEL i system pokazuje, czy pacjent jest ubezpieczony, czy nie.

Co się składa na przychody pracownika

Podatek od wynagrodzenia podstawowego i świadczeń pozapłacowych rozlicza każdego miesiąca zakład pracy jako płatnik. Zwolnione z PIT są tylko niektóre rodzaje wypłat o charakterze socjalnym.
Katalog przychodów pracowniczych podlegających opodatkowaniu PIT jest bardzo szeroki i obejmuje wiele różnego rodzaju wypłat pieniężnych i rzeczowych, jakie pracownicy otrzymują w związku z wykonywaną przez siebie pracą najemną. Ustawa o PIT zawiera definicję pracownika. Są to osoby, które świadczą pracę najemną na podstawie stosunku pracy oraz tzw. stosunków pokrewnych – spółdzielczego stosunku pracy, stosunku służbowego lub stosunku pracy nakładczej. Stosunek pracy jest uregulowany w kodeksie pracy. Z kolei spółdzielczy stosunek pracy jest uregulowany w ustawie z 16 września 1982 r. – Prawo spółdzielcze (t.j. Dz.U. z 2003 r. nr 188, poz. 1848). Stosunki służbowe dotyczą przede wszystkim pracowników służb mundurowych, w przypadku których zasady wynagradzania określają poszczególne ustawy. Przychody ze stosunków pracy lub stosunków pokrewnych stanowią odrębne źródło przychodów i podlegają opodatkowaniu na zasadach ogólnych (tj. według skali podatkowej 18 proc. lub 32 proc.). Zasady opodatkowania właściwe dla tego źródła nie obejmują osób świadczących pracę na podstawie umowy-zlecenia czy umowy o dzieło.
Przychodami ze stosunku pracy i stosunków pokrewnych są wszelkiego rodzaju wypłaty pieniężne oraz wartość pieniężna świadczeń w naturze bądź ich ekwiwalenty. W szczególności są to:
• wynagrodzenia zasadnicze,
• wynagrodzenia za godziny nadliczbowe,
• różnego rodzaju dodatki, nagrody,
• ekwiwalenty za niewykorzystany urlop i wszelkie inne kwoty niezależnie od tego, czy ich wysokość została z góry ustalona.
Oprócz tego do przychodów ze stosunku pracy zalicza się również świadczenia pieniężne ponoszone za pracownika oraz wartość innych nieodpłatnych świadczeń lub świadczeń częściowo odpłatnych.

Ceny transakcyjne nieruchomości XII 2012

Indeks cen transakcyjnych mieszkań, liczony przez Open Finance, w 2012 roku stracił na wartości 13,3 proc. To największy roczny spadek w jego pięcioletniej historii. Ostatni miesiąc ubiegłego roku przyniósł spadek indeksu cen mieszkań transakcyjnych o 1,05 proc., do pułapu 725,7 pkt. Liczony w oparciu o transakcje dokonywane przez klientów wskaźnik zanotował tym samym najsłabszy rok w pięcioletniej historii. Dotychczas największy spadek w ciągu roku kalendarzowego zanotowaliśmy w roku 2008, gdy sięgnął on 9,3 proc. Warto dodać, że wszystkie pięć lat zakończyły się spadkiem wartości indeksu. W sumie, od początku jego notowań stracił na wartości już 27,4 proc. A to oznacza, że realnie, czyli po uwzględnieniu inflacji, ceny mieszkań są obecnie o blisko 40 proc. niższe niż na przełomie lat 2007 i 2008. W grudniu, licząc miesiąc do miesiąca, po raz pierwszy od czerwca 2012 roku spadła liczba transakcji, uwzględnionych przez nas przy wyliczaniu indeksu – do niespełna 3400, czyli o 4,6 proc. Jest jednak o 12 proc. wyższa niż rok temu.
W ujęciu rocznym z największą przeceną mieszkań mieliśmy do czynienia w Krakowie (-16,7 proc.), Lublinie (-13,9 proc.), Warszawie (-13,7 proc.) oraz Gdańsku (-11,3 proc.). W Katowicach, w jako jedynym mieście uwzględnianym przez nas w obliczaniu indeksu, w porównaniu z ubiegłym rokiem zanotowaliśmy wzrost średnich cen mieszkań o 1,7 proc. W latach boomu mieszkaniowego z okresu 2005-2007, ceny nieruchomości mieszkalnych w Katowicach nie rosły tak jak w innych miastach, także potencjał do przeceny jest znacząco mniejszy. Stosunkowo nieduże roczne spadki średnich cen mieszkań można było zaobserwować także w Bydgoszczy (-0,6 proc.) oraz Łodzi (-1,8 proc.).
Jak zmieniały się ceny transakcyjne metra kwadratowego w największych miastach Polski w ostatnich 12
W ujęciu rocznym z największą przeceną mieszkań mieliśmy do czynienia w Krakowie (-16,7 proc.), Lublinie (-13,9 proc.), Warszawie (-13,7 proc.) oraz Gdańsku (-11,3 proc.)
Sytuację na rynku mieszkaniowym w przyszłym roku w znacznym stopniu determinować będzie spadek tempa wzrostu gospodarczego i pogarszająca się w konsekwencji tego zjawiska sytuacja na rynku pracy. Najsłabszy okres na rynku mieszkaniowym przypadnie najprawdopodobniej na pierwszą połowę przyszłego roku. W ostatnim kwartale 2012 roku do użytkowania wprowadzonych zostało szereg mieszkań, które powiększyły pulę mieszkań gotowych niesprzedanych, a to zwiększa presję na sprzedających. Kilka miesięcy trzeba będzie poczekać na wejście w życie złagodzonych przepisów rekomendacji S i T, regulujących zasady udzielania kredytów hipotecznych. Skończyła się stymulacja ze strony programu Rodzina na Swoim, a jego następca – Mieszkanie dla Młodych – nie zacznie obowiązywać wcześniej niż od połowy roku.

Chcesz zarabiać na nieruchomości inwestycyjnej?

Polski rynek wynajmu nieruchomości inwestycyjnych nadal pozostaje we wczesnej fazie rozwoju. Zgodnie z danymi Eurostatu w Polsce na jedno najmowane mieszkanie przypada ponad 27 zajmowanych przez właścicieli, w Niemczech tylko 1,5 lokalu.
Rodzimy rynek wciąż boryka się z podstawowymi bolączkami, jak np. wielkość szarej strefy czy prawo nadmiernie chroniące najemców. Mimo to grono inwestorów zainteresowanych profesjonalnym wynajmem mieszkań stale się powiększa. Wyróżnić można kilka prostych zasad, których stosowanie sprawi, że inwestowanie w mieszkania na wynajem stanie się mniej ryzykowne, bardziej profesjonalne i w konsekwencji bardziej dochodowe. Pierwszym naturalnym krokiem w inwestycji w nieruchomości mieszkaniowe przeznaczone na wynajem jest zakup nieruchomości. Przede wszystkim należy szukać okazji – okoliczności mogą sprawić, że sprzedający będzie zdeterminowany do szybkiej sprzedaży, a wtedy wynegocjujemy lepszą cenę. Atrakcyjna cena zakupu nieruchomości to podstawowa determinanta opłacalności całej inwestycji. Warto zwrócić uwagę, że do pewnego momentu opłacalność inwestycji rośnie wraz ze spadkiem powierzchni mieszkania. Cena sprzedaży jest zawsze powiązana z powierzchnią, ale czynsz najmu już niekoniecznie, gdyż najemcy z reguły skupiają się na poszukiwanej liczbie pokoi. Niższy metraż to również mniejsze opłaty odprowadzane do wspólnoty bądź spółdzielni oraz niższe koszty remontu lokalu. Przed podpisaniem umowy najmu profesjonalny wynajmujący powinien dokonać możliwie najszerszej weryfikacji najemcy tzn. sprawdzić, ile najemca zarabia, gdzie pracuje i czy będzie w stanie terminowo regulować swoje zobowiązania. Brak takiej weryfikacji może oznaczać dobrowolne skazanie się na stratę czasu, nerwów oraz pieniędzy. Z reguły wynajmowane mieszkania są wykańczane i wyposażane przez wynajmujących. W większości przypadków warto postawić na oszczędną wersję wykończenia i wyposażenia, choć taki scenariusz nie sprawdza się w segmencie premium adresowanego do bogatego najemcy. W zakresie wyposażenia warto postawić na urządzenia z drugiej ręki, które można z powodzeniem zakupić na licznych akcjach internetowych lub portalach ogłoszeniowych. Najemcy i tak niejednokrotnie posiadają swoje meble lub domowe urządzenia, które będą chcieli wykorzystywać w wynajmowanym mieszkaniu.