Polacy w parabankach stracili tylko w tym roku 2,1 mld złotych. Mimo, że problem narasta prokuratorzy niechętnie ścigają oszustów. Tego typu spawy są najczęściej umarzane – podaje „Rzeczpospolita”. Po aferze Amber Gold postanowiono przyjrzeć się bardziej parabankom w naszym kraju. Okazuje się, że działalność Marcina P., która przyniosła 10 tysiącom poszkodowanym, razem około 400 mln zł. strat, nie jest wyjątkiem. Z raportu prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta wynika, że straty poszkodowanych w rezultacie działań tego typu instytucji, wyniosły tylko w tym roku 2,1 mld zł. Jeszcze w 2007 roku sięgały one 168 mln zł, zatem w ciągu pięciu lat wzrosły kilkunastokrotnie. Liczbę pokrzywdzonych przez parabanki szacuje się na 133 tysięcy. Do prokuratury wpływa coraz więcej tego typu spraw. Prokuratorzy jednak nie garna się do ścigania bankowych oszustów. Połowę śledztw z ostatnich pięciu lat umorzono. To sprawy skomplikowane i prokuratury boją się ich jak diabeł święconej wody. Ale z drugiej strony jest również tak, że ludzie nie patrzą na to, co podpisują, więc nie zawsze osobom prowadzącym parabanki można postawić zarzuty – uważa prof. Piotr Kruszyński, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego. Firmy parabankowe podszywają się pod banki i bezprawnie przyjmują depozyty. Pieniądze zdobyte w ten sposób służą nielegalnie, do udzielania kredytów albo są defraudowane przez właścicieli. Jedyną instytucją, która prowadzi listę ostrzeżeń publicznych, wobec podejrzanych instytucji finansowych jest Komisja Nadzoru Finansowego. Od czasu afery Amber Gold jej lista znacznie się rozrosła. Obecnie liczy 33 firmy.
Tag Archives: nieruchomości
Skokowy wzrost opłat za użytkowanie wieczyste
Choć zmienione pod koniec 2011 roku prawo miało powstrzymać skokowe podwyżki opłat za użytkowanie wieczyste, w praktyce nie uchroniło właścicieli mieszkań, należących do Skarbu Państwa czy gmin, przed odczuwalnymi wzrostami takich opłat. Proponowane na 2013 r. podwyżki – choć czasem rozłożone na trzy lata – potrafią rosnąć z roku na rok kilkukrotnie. Jak co roku, użytkownicy wieczyści otrzymują w ostatnim kwartale niepokojące listy z gmin, powiatów czy województw. Z korespondencji tej wynika, że za kolejny rok korzystania z działki należącej do Skarbu Państwa, gminy, powiatu czy województwa będą musieli zapłacić więcej. Sprawa ta dotyczy nie tylko właścicieli domów jednorodzinnych. Na gruntach oddanych w użytkowanie wieczyste znajdują się też budynki wielorodzinne (wtedy poszczególnym właścicielom mieszkań przysługuje udział w prawie użytkowania wieczystego), biurowce czy magazyny. Zgodnie z danymi GUS za 2011 rok, same tylko gminy posiadały umowy z użytkownikami wieczystymi na 81,4 tys. ha gruntów.
Powodem podwyżek opłat za użytkowanie wieczyste jest wzrost wartości gruntów. Roczna opłata za użytkowanie wieczyste stanowi bowiem procent wartości prawa własności do nieruchomości. W przypadku „mieszkaniówki” podstawowa stawka to 1 proc., w przypadku działalności turystycznej 2 proc., a w przypadku pozostałych nieruchomości – w tym wykorzystywanych na cele komercyjne – aż 3 proc. wartości. Nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami, która weszła w życie 9 października 2011 roku, ukróciła skokowe podwyżki z roku na rok rozkładając je na trzy lata. O jakich zmianach można mówić? Każdy przypadek jest inny, ale na przykład opłata za użytkowanie wieczyste w przypadku mieszkania o powierzchni 64 m kw. w kamienicy na terenie stołecznej Woli wzrośnie w 2013 r. o 379 proc. – Właściciel tej nieruchomości jeszcze w 2012 roku wniósł opłatę na poziomie 240 zł rocznie, a teraz gmina proponuje 1150 zł.
Opłaty rosną wszędzie, gdzie grunty gmin, powiatów czy województw oddano w użytkowanie wieczyste. Dzieje się tak więc na przykład w Trójmieście, Poznaniu, Lublinie, Wrocławiu czy Olsztynie i wszędzie skala podwyżek może iść w setki procent. W Olsztynie na przykład gmina za użytkowanie wieczyste gruntu pod garażem zażądała o około 200 proc. Podwyżki opłat idące w setki procent to między innymi efekt nieregularnego przeprowadzania aktualizacji. Jeśli aktualna opłata jest wynikiem wyceny gruntu sprzed 10 czy kilkunastu lat, to trudno się dziwić, że ponowne oszacowanie wartości parceli powoduje skokowy wzrost opłaty. Co prawda, prawo nie nakazuje obecnie regularnego aktualizowania opłat, choć taki postulat podnoszono w trakcie prac nad nowelizacją, ale zmieniony został system wprowadzania podwyżek. Od bieżącego roku są one rozłożone nawet na trzy lata. Gdy nowa opłata jest mniejsza niż dwukrotność dotychczasowej, zacznie obowiązywać od początku kolejnego roku. Gdy jednak użytkownikowi wieczystemu zostanie zaproponowana opłata wyższa niż dwukrotność dotychczasowej, nadwyżka zostanie rozłożona na kolejne dwa lata. Mechanizm ten można przedstawić na konkretnym przypadku.
MPEC szuka inwestora na nieruchomość komercyjną
Olsztyńskie Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej (MPEC) zaczęło szukać inwestora, który do 2017 r. ma wybudować nową elektrociepłownię. Jej koszt szacowany jest na 700 mln zł. Inwestycja ma powstać w formule partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP). Jak poinformowała prokurent MPEC w Olsztynie Lidia Warnel, zainteresowane firmy mogą składać wnioski o dopuszczenie do postępowania ws. wyboru inwestora.
Wyjaśniła, że firmy muszą przedstawić swoją sytuację finansową i doświadczenie w budowaniu tego typu instalacji. „Muszą wykazać, że ich obrót roczny nie jest mniejszy niż 80 mln zł, oraz że budowały obiekty energetyczne o mocy 50 MW albo inne obiekty budowlane o wartości co najmniej 100 mln zł” – podkreśliła.
Jak dodała, w połowie lutego spośród nadesłanych ofert wyłonionych zostanie pięć firm, które będą dopuszczone do kolejnego etapu. Inwestor, który wybuduje elektrociepłownię ma być znany do końca 2013 roku. Olsztyńska spółka komunalna oczekuje, że inwestor wniesie około 150 mln zł jako wkład finansowy potrzebny do budowy instalacji. Pozostała kwota będzie pochodzić m.in. z kredytów bankowych. Budowa ma potrwać pięć lat, a po 25 latach eksploatacji gmina ma przejąć elektrociepłownię. Obecnie energię cieplną dla mieszkańców Olsztyna dostarcza ciepłownia MPEC-u w Kortowie oraz ciepłownia koncernu Michelin. Obie mają po 50 proc. udziałów w rynku. Nowa elektrociepłownia musi powstać, bo koncern Michelin do 2017 roku chce zrezygnować z dostaw ciepła dla miasta. Nowy obiekt zostanie wybudowany na 7,5-hektarowym terenie niedaleko centrum logistycznego Michelin. Właścicielem elektrociepłowni ma zostać spółka celowa, a MPEC zajmowałby się tylko dystrybucją ciepła poprzez miejską sieć ciepłowniczą.
Składka emerytalna tylko dla chętnych?
Ruch Palikota złożył w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych, który zakłada zniesienie obowiązku podlegania ubezpieczeniu emerytalnemu – a co za tym idzie – opłacania składki emerytalnej przez osoby prowadzące działalność gospodarczą. – Chodzi o to, żeby wszystkie osoby, które prowadzą działalność gospodarczą, są przedstawicielami wolnego zawodu oraz twórcy i artyści, mogli płacić składkę emerytalną na zasadach dobrowolności – powiedział poseł Ruchu Łukasz Krupa na środowej konferencji prasowej. Łukasz Gibała (RP) zauważył, że we wszystkich badaniach, przedsiębiorcy zwracają uwagę, że wysokie składki na ZUS stanowią jedną z głównych barier rozwoju przedsiębiorczości. – Jeśli nasza propozycja wejdzie w życie, przedsiębiorcy sami będą decydować, czy chcą korzystać z emerytury ZUS-owskiej, a jeśli tak, ile chcą odkładać, co miesiąc – mogliby odkładać pełną składkę, mogliby odkładać część składki, a mogliby jej w ogóle nie odkładać – mówił Gibała. „Rozwiązanie ma za zadanie stworzenie osobom pracującym na własny rachunek możliwości dokonania świadomego i odpowiedzialnego wyboru w zakresie zabezpieczenia finansowego swojej starości. Osoby takie będą mogły decydować, czy chcą korzystać z publicznego systemu emerytalnego, czy licznych istniejących na rynku wyspecjalizowanych produktów, oferowanych przez banki i inne instytucje finansowe, czy po prostu odkładać pieniądze na oprocentowanych rachunkach lub lokatach, albo inwestować w inny sposób” – napisano w uzasadnieniu projektu. Zdaniem Gibały, propozycja Ruchu Palikota spowoduje, że poprawią się warunki prowadzenia działalności gospodarczej, wzrośnie zatrudnienie, a koszty pracy będą bardzo elastyczne. – Przedsiębiorca – gdy jest koniunktura – będzie płacił pełną składkę, a gdy jest dekoniunktura będzie płacił zero złotych, potem nadrabiając (wpłaty) w okresie koniunktury – wyjaśnił.
Wielkie inwestycje firm
Siedem firm, m.in.Hutchinson Poland, Organika-Car, Infosys BPO Poland i Lek SA, chce zainwestować w sumie ponad 300 mln zł na terenach, która mają zostać włączone do Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Projekt rozporządzenia Rady Ministrów dot. rozszerzenia ŁSSE skierowano już do uzgodnień międzyresortowych, a następnie trafi do podpisu przez premiera. Ma obowiązywać od 31 stycznia 2013 roku – powiedział we wtorek PAP rzecznik ŁSSE Marcin Kwintkiewicz. Zgodnie z projektem rozporządzenia opublikowanym na stronach Rządowego Centrum Legislacji, ŁSSE powiększy się łącznie o 21,5 ha. Korekta jej granic (włączenie 59,5 ha oraz wyłączenie z niej 38 ha) spowoduje powiększenie obszaru Łódzkiej Strefy do 1298 ha – zaznaczył Kwintkiewicz. Wśród siedmiu nowych projektów inwestycyjnych na terenach prywatnych, które znalazły się we wniosku o rozszerzenie ŁSSE są inwestycje firm: Hutchinson Poland, Organika-Car, Infosys BPO Poland i Lek SA. Pozostałe to inwestycje spółek Sponcel, Meyer Tool IGT oraz KWB. Firmy te deklarują inwestycje o łącznej wartości ponad 300 mln zł. Dzięki nim w Łodzi, Strykowie, Kleszczowie, Kaliszu i Zelowie powstać ma 765 nowych miejsc pracy, a 1145 zostanie utrzymanych. Na pozostałych terenach, które mają zostać włączone do Strefy, a należą do samorządów w Kutnie i Koluszkach (woj. łódzkie), Ostrzeszowie (woj. wielkopolskie) i Sochaczewie (Mazowieckie) powstać może – według szacunków – ponad 780 miejsc pracy, a spodziewane nakłady inwestycyjne sięgnąć mogą 290 mln zł. Firma Hutchinson Poland – światowy producent wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych – ma w Łodzi dwa zakłady produkujące uszczelki karoseryjne do samochodów i samolotów oraz części antywibracyjne. Zgodnie z wnioskiem firma planuje rozbudowę jednego ze swoich łódzkich zakładów. W nowych obiektach zainstalowane mają być m.in. linie do obróbki uszczelek karoseryjnych dla przemysłu motoryzacyjnego. W związku z planowaną inwestycją ma zostać stworzonych co najmniej 250 miejsc pracy, a nakłady inwestycyjne mają wynieść 75 mln zł. Zakończenie inwestycji przewidywano na koniec 2015 roku. W Łodzi – dzięki włączeniu do Strefy – chce zainwestować firma Organika-Car, która produkuje m.in. płyny hamulcowe i autokosmetyki. Planuje rozbudowę zakładu, m.in. budowę nowej hali produkcyjno-magazynowej, budynku pomocniczego i wiat magazynowych, instalacji produkcyjnych i zbiorników magazynowych. Rozbudowa ma kosztować 20 mln zł; utworzonych zostanie co najmniej 30 miejsc pracy (obecnie spółka zatrudnia 46 osób). Zakończenie tej inwestycji planowane jest na koniec 2015 r. Do Strefy ma zostać włączony także ponad 1 ha terenów prywatnych w Łodzi na rzecz firmy Infosys BPO Poland, która świadczy usługi dla biznesu. Infosys zatrudnia w Łodzi 1400 pracowników i jest jednym z największych pracodawców w regionie. Projekt inwestycyjny – zgodnie z wnioskiem – zakłada uruchomienie działalności w nowym biurowcu Green Horizon przy ul. Pomorskiej. Przewiduje się, że umową najmu objętych zostanie ok. 1,2 tys. m kw. powierzchni biurowej, a firma ma świadczyć m.in. usługi finansowo-księgowe, IT i badawczo-rozwojowe. Dzięki włączeniu do ŁSSE utworzonych ma zostać co najmniej 260 miejsc pracy, a nakłady inwestycyjne wyniosą 2,47 mln zł.
Nieruchomość inwestycyjna za ponad 30 mln zł
Centralną Izbę Przyjęć oraz Pracownię Rezonansu Magnetycznego otwarto w Szpitalu im. Stanisława Leszczyńskiego w Katowicach. Łączna wartość inwestycji to ponad 30 mln zł. Budowa izby przyjęć wraz z oddziałami łóżkowymi trwała od listopada 2010 r. Całkowity koszt inwestycji wyniósł 24 mln zł. Dotacja przekazana przez organ założycielski – województwo śląskie – wyniosła 20 mln zł, a środki własne szpitala to blisko 4 mln zł. Centralna Izba Przyjęć zapewni pacjentom o wiele lepszy komfort podczas przyjmowania do szpitala. W ramach tej inwestycji wybudowano też nowe oddziały – na każdej z trzech kondygnacji przeznaczonych na oddziały onkologiczne znalazły się sale dla chorych – łącznie 72 łóżka. Umożliwi to leczenie większej liczby pacjentów z chorobą nowotworową, bo taki profil rozwija katowicka placówka. Przebudowano też instalacje centralnego ogrzewania, zasilania energetycznego, tlenu medycznego, a także zmodernizowano szpitalny węzeł cieplny wraz z awaryjnymi źródłami zasilania w energię elektryczną. Pracownia Rezonansu Magnetycznego to z kolei inwestycja zrealizowana w ramach Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych. Szpital wzbogacił się o nowoczesny rezonans magnetyczny. Koszt inwestycji wraz z wyposażeniem to 6,8 mln zł, z czego dotacja ministra zdrowia wyniosła 3 mln zł, zaś środki własne szpitala – 3,8 mln zł. W Pracowni Rezonansu Magnetycznego mogą być wykonywane m.in. badania układu nerwowego, naczyniowego, mięśniowo-szkieletowego. Aparat jest przystosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych, m. in. dzięki możliwości odłączania stołu, na którym wykonuje się badanie, od aparatu, i podjechania nim po pacjenta do poczekalni. Katowicki szpital rocznie przyjmuje 10 tys. pacjentów.
Zwolnienie z podatku od nieruchomości w Radomiu
Klub Radnych PO chce pomóc kupcom prowadzącym sklepy na deptaku. We wtorek politycy zaprezentowali trzy pomysły, które mają zachęcić radomian do odwiedzania głównej ulicy miasta. Radni chcą m.in. zwolnić z podatku od nieruchomości grunty, budynki, budowle lub ich części związane z działalnością gospodarczą, stanowiące własność lub będące w użytkowaniu wieczystym przedsiębiorcy, a znajdujące się w ścisłym obrębie realizowanych inwestycji publicznych, powodujących utrudnienia w prowadzeniu działalności gospodarczej. Podatnik korzystający ze zwolnienia nie mógłby oczywiście posiadać zaległości podatkowych wobec gminy.
Inwestycje publiczne, przede wszystkim remonty dróg publicznych w mieście, bardzo często powodują utrudnienia w dostępie do usług świadczonych przez lokalnych przedsiębiorców – mówi Jerzy Zawodnik, radny PO. – Przedsiębiorcy, których nieruchomości znajdują się w ścisłym sąsiedztwie szeroko zakrojonych robót publicznych, narażeni są na utratę klientów, czego następstwem jest utrata części dochodów – dodaje.
Zwolnienie np. kupca z podatku od nieruchomości na czas trwania publicznej inwestycji ma spowodować zmniejszenie kosztów prowadzenia działalności gospodarczej, a co za tym idzie – pomóc mu przetrwać na rynku. Uchwała spowoduje oczywiście zmniejszenie wpływów z podatku od nieruchomości do budżetu miasta.
Kolejny pomysł na ożywienie centrum miasta to otwarcie dla ruchu ul. Żeromskiego od ul. Traugutta do placu Kazimierza Wielkiego. – Mamy nawet pewną deklarację przedsiębiorców, że będą rozmawiać z właścicielami kamienic, aby ewentualnie w podwórkach zrobić parkingi, chociaż jest to jeszcze pomysł otwarty i dyskutowany. Ważne jest jednak to, że nie wymagałby oddzielnej uchwały – tłumaczy Zawodnik. Ostatnie rozwiązanie to budowa w centrum miasta bezpłatnego parkingu wielopoziomowego. Klub Radnych PO chce wnieść poprawkę do budżetu miasta na przyszły rok, na mocy której zapisano by 500 tys. zł na przygotowanie dokumentacji projektowej takiego obiektu. – Nie chcemy wskazywać żadnego miejsca, najlepiej jeśli prezydent sam to zrobi. My uważamy, że dobra lokalizacja to np. bardzo duży plac po dawnym MDK-u przy ul. Mickiewicza – mówi Zawodnik. – Trzeba pamiętać, że wpływy do budżetu miasta ze strefy płatnego parkowania to około 3 mln zł rocznie. Uważamy, że część tych pieniędzy można byłoby przeznaczyć na budowę parkingu dla mieszkańców.
Grunty rolne drożeją od dwóch dekad
Dane Agencji Nieruchomości Rolnych wskazują, że ceny gruntów rolnych opierają się jakimkolwiek zawirowaniom rynkowym i od dwudziestu lat pozostają w stałym trendzie wzrostowym. Bardzo prawdopodobne, że żadne inny rodzaj nieruchomości nie przyniósł takich stóp wzrostu w długim okresie. Średnia cena wszystkich gruntów sprzedanych przez ANR w III kw. br. wyniosła 20 557 zł/mkw. i była aż o 20% wyższa niż na koniec 2011 r. Najwyższe ceny uzyskiwano w grupie obszarowej 300 ha i więcej – 22,7 tys. zł/ha. Natomiast najniższe odnotowano w grupie obszarowej 1-10 ha – 16,1 tys. zł/ha. Z perspektywy dzisiejszych cen trudno uwierzyć, że średnia cena 1 ha gruntów rolnych w 1992 r. wynosiła według danych ANR jedynie 500 zł czyli ponad 40 razy mniej niż obecnie. Średnia roczna stopa wzrostu cen w całym dwudziestoleciu wynosiła 22%, a spadek cen w relacji do poprzedniego roku odnotowano zaledwie dwukrotnie.
Dzięki nowelizacji oraz stosownemu rozporządzeniu do ustawy rolnicy indywidualni mogą przy zakupie skorzystać z preferencyjnych zasad nabywania gruntów, a w szczególności z możliwości rozłożenia płatności na atrakcyjne raty. Agencja Nieruchomości Rolnych może zastosować w takim przypadku raty roczne lub półroczne z preferencyjnym oprocentowaniem w wysokości 2% rocznie, a płatność zostanie rozłożona na okres do 15 lat, pod warunkiem, że jeszcze przed zawarciem umowy nabywca wpłaci co najmniej 10% ceny nieruchomości. Rekordowe zainteresowanie przetargami organizowanymi przez Agencję Nieruchomości Rolnych przełożyło się na wzrost cen transakcyjnych.
Najlepszy czas na zakupy wina
Sytuacja na rynku wina wybitnie sprzyja zakupom inwestycyjnym. Ceny wielu bardzo dobrze ocenianych trunków znajdują się na przystępnych poziomach, a popyt ze strony konsumentów systematycznie wzrasta. Od końca 2008 r. do połowy 2011 r. na rynku wina mieliśmy do czynienia z ciągłymi wzrostami cen. W tym okresie indeks Liv-ex 100, który odzwierciedla ogólną kondycję całego rynku, wzrósł o ponad 75 proc. (z początkowych 208 punktów w grudniu 2008 r. do ponad 364 punktów w czerwcu 2011 r.) W tym samym czasie poszczególne wina, takie jak Pavillon Rouge 2005, Beychevelle 2006 zdrożały o prawie 200%, a Carruades de Lafite 2007 o ponad 500%. Po tak długim okresie wzrostów doszło na tym rynku do korekty, która miała swój początek w lipcu 2011 r. Jej pierwszy etap trwał do grudnia 2011 r., a drugi od marca do lipca 2012 r. W jej efekcie indeks Liv-ex 100 stracił względem szczytu ok. 30 proc. Od lipca 2012 r. wszystkie indeksy Liv-ex znajdują się w trendzie bocznym. Oczywiście w tym okresie ceny poszczególnych win się zmieniały. W ciągu ostatnich trzech miesięcy zaobserwować można było na przykład wzrosty na trunkach pochodzących z Prawego Brzegu Bordeaux czy włoskiej Toskanii. Dobrze performowały również wina z rocznika 2010, jak Angelus czy Pontet Canet. Spadki natomiast towarzyszyły przeważnie drugim winom najlepszych posiadłości, takim jak Carruades de Lafite 2006 czy Petit Mouton 2006. Jednak cały czas rynek w omawianym okresie charakteryzował się niewielką liczbą transakcji. Z analogiczną sytuacją mieliśmy już do czynienia w przeszłości, m.in. w okresie między korektą z roku 2008 i falą wzrostów z lat 2009 – 2011. Zwiastunem polepszenia sytuacji rynkowej może być zmiana stosunku liczby transakcji do ofert sprzedaży na giełdzie Liv-ex w Londynie. Wskaźnik odzwierciedlający zachodzącą między nimi relację wzrósł z 0,2 do 0,5. – Rynek jest mocny, gdy liczba transakcji przekracza połowę liczby ofert, ponieważ zawsze jest na nim wiele życzeniowych (zbyt wysoko wycenionych) ofert sprzedaży wystawionych przez właścicieli. Taki był również jego poziom po drugim kwartale 2009 r., kiedy na rynku zaobserwować można było znaczne wzrosty cen – twierdzi William Beck z Wine Asset Managers, firmy zarządzającej funduszami Fine Wine Fund i Fine Wine Investment Fund. Na rynku wina dało się również zaobserwować skutki ożywienia w chińskiej gospodarce. W listopadzie PMI (wskaźnik nastrojów w przedsiębiorstwach produkcyjnych) Chin, pierwszy raz od października 2011 r., przekroczył granicę 50 p., co oznacza, że aktywność w przemyśle rośnie. – Azjatycki popyt znacznie wzrósł w ciągu ostatnich trzech miesięcy. W tym czasie dokonaliśmy licznych transakcji w dobrych cenach i myślę, że możemy liczyć na popyt z tej strony w ciągu najbliższych 12-24 miesięcy – mówi Kate Janecek z Justerini & Brooks, jednego z najstarszych brokerów winnych, działającego nieprzerwanie od połowy XVIII w. Takie informacje to również dobry znak przed przypadającym na luty chińskim Nowym Rokiem, podczas którego zwyczajowo rośnie popyt na bordoskie wina ze strony azjatyckich konsumentów. – W ciągu ostatnich 18 miesięcy przeżywaliśmy trudne chwile na rynku wina. Negatywny wpływ na ceny miała słaba sytuacja gospodarcza w Europie i na świecie, która wymusiła ich obniżkę. Wydaje się jednak, że korekta dobiegła końca, a ceny zaczęły powoli wzrastać – dodaje Henry Matson z firmy brokerskiej Farr Vintners.
Więcej dużych, mniej małych
O jakości infrastruktury kolejowej decydują nie tylko tory czy pociągi, ale także terminale. Ich znaczenie wzrasta w przypadku transportu intermodalnego. Są to inwestycje drogie, ale potrzebne. — Dla transportu intermodalnego inwestycje w infrastrukturę punktową, czyli właśnie w terminale lądowe, są koniecznością. Bez sprawnie działających terminali przeładunkowych rozwój intermodalu jest niemożliwy. Same tory to za mało — mówi Dariusz Stefański, prezes PCC Intermodal. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Wodnej (MTBiGW) za najistotniejsze w najbliższych latach uważa inwestycje w infrastrukturę kolejową realizowane za unijne pieniądze. Chodzi głównie o przedsięwzięcia, które zgodnie z zasadami Programu Operacyjnego Infrastruktura Środowisko muszą się zakończyć do 2015 r., np. modernizację trasy E65 Warszawa — Gdynia, po której mają pojechać pociągi Pendolino, E30 na odcinku Kraków — Rzeszów i dostosowanie jej do prędkości 160 km/h dla pociągów pasażerskich i 120 km/h dla towarowych, trasy E59 łączącej Wrocław z Poznaniem.
Priorytetowe dla resortu są też inwestycje związane z budową krótkich odcinków linii kolejowych łączących miasta z lotniskami, m.in. w Lublinie, Goleniowie, Szymanach i Gdańsku. Natomiast z budżetu państwa ma być finansowana modernizacja Centralnej Magistrali Kolejowej (z Warszawy do Katowic), by pociągi mogły tam jechać ponad 200 km/h. W planach jest też przebudowa dworców. „Wieloletni Program Inwestycji Kolejowych do 2013 r., z perspektywą do 2015 r.”, przyjęty w listopadzie 2011 r., zawiera 118 projektów inwestycyjnych obejmujących prace przygotowawcze i budowlane. Ministerstwo informuje, że program jest aktualizowany.
Według prezesa PCC Intermodal, liczba lądowych terminali kontenerowych w Polsce wciąż jest niedostateczna.
— Przy założeniu, że promień, w jakim wozi się towary ciężarówkami od terminala kontenerowego, równa się 150 km, to w Polsce potrzeba łącznie kilkunastu nowoczesnych terminali. Braki szczególnie widać we wschodniej części kraju — tłumaczy Dariusz Stefański. Dodaje, że kilka terminali już działa, a kilka wciąż jest w budowie — zostaną oddane do użytku w ciągu 2-3 lat. Następne powstaną dopiero po roku 2015. Także Jacek Bieczek, prezes CTL Logistics, uważa, że im gęstsza sieć terminalowa, tym lepiej, bo skraca się czas załadunku i wyładunku, a to powoduje sprawniejszą realizację zobowiązań wobec kontrahentów. Podkreśla też, że brak dostatecznie rozbudowanej infrastruktury, to również ograniczenia w imporcie lub eksporcie pewnych grup produktów. Z kolei zdaniem Sebastiana Świniarskiego, dyrektora biura intermodalnego w Cargospedzie w Polsce, w największych ośrodkach gospodarczych jest dość duża liczba terminali przeładunkowych. W transporcie intermodalnym istotne są jednak wszystkie typy terminali, także portowe i — ze względu na położenie geopolityczne Polski — te, które znajdują się na wschodniej granicy naszego kraju. — Jeśli chodzi o terminale lądowe, to na rynku są tak naprawdę dwa podrodzaje.Pierwszy to duże terminale przeładunkowe oferujące szeroki zakres usług logistycznych zlokalizowane w pobliżu lub będące częścią dużych centrów logistycznych. Drugi — to terminale stworzone pod konkretne zadania — tłumaczy Sebastian Świniarski. Zwraca jednak uwagę, stworzenie dużego terminala wymaga ogromnych nakładów finansowych, a inwestycja zwraca się nawet dopiero po kilkudziesięciu latach. Natomiast małe terminale, „szyte na miarę” dla klientów, wymagają małych nakładów i są obarczone o wiele mniejszym ryzykiem inwestycyjnym.
Inwestowanie w nieruchomości komercyjne
Niższe ceny nieruchomości inwestycyjnych i wyższe zyski z wynajmu zachęcają coraz więcej osób do inwestowania w nieruchomości. Kupno mieszkania na wynajem w jednym z dużych miast to wydatek rzędu minimum 200-300 tys. zł. Jednak niższe ceny mieszkań i tylko niewielka korekta stawek za najem powodują, że rentowność najmu jest w tym roku wyższa niż w ubiegłym. Wzrasta więc aktywność inwestorów. Co czternaste mieszkanie nabywane w Polsce kupowane jest obecnie w celach inwestycyjnych. Około 7,3 proc. osób, które w bieżącym roku kupiły mieszkania to inwestorzy. Potencjalny dochód z wynajmu przeciętnego mieszkania dwupokojowego w dużym mieście powinien wynieść średnio 6,5 proc. wartości nieruchomości, szacują analitycy tej firmy. Rok temu w podobnym przypadku rentowność brutto szacowana była na poziomie 6 proc. Posiadając mieszkanie o wartości 300 tys. zł można w ciągu roku z wynajmu osiągnąć przychód w wysokości 19,5 tys. zł. Poszukujący mieszkań na wynajem najczęściej wybierają lokale niewielkie usytuowane w centralnych rejonach miasta lub dobrze z nimi skomunikowane. Dla osób wynajmujących liczy się bowiem łatwy dostęp centrum, a jeśli są studentami także do uczelni. Aby zmaksymalizować zysk z najmu, wybierając mieszkanie należy skoncentrować się na liczbie pokoi, a nie metrażu lokalu. Trzeba szukać takich mieszkań, które przy zakładanej liczbie pokoi mają minimalną powierzchnię. Stawki najmu takich lokali nie są znacznie niższe niż tych o większym metrażu, a przy niższej cenie zakupu rentowność, wynajmu jest większa. Inwestowanie w mieszkania jest teraz tym bardziej opłacalne, że ceny mieszkań są niższe niż przed rokiem. W ciągu roku średnia cena transakcyjna metra kwadratowego w Warszawie obniżyła się o 452 zł. Z ostatnich danych Związku Banków Polskich wynika, że w trzecim kwartale tego roku średnia cena po jakiej kupowane są mieszkania w stolicy wynosiła (rynek pierwotny i wtórny) 7333 zł/mkw., podczas gdy rok wcześniej 7785 zł/mkw. Spadkowy trend widać nie tylko w przypadku cen. Po nagłym wzroście liczby budów rozpoczętych w pierwszej połowie 2012 roku aktywność deweloperów w ostatnim czasie znacznie osłabła. Oferta rynkowa jest w prawdzie jeszcze szeroka, ale liczba rozpoczynanych budów drastycznie spadła, podobnie jak ilość pozwoleń na budowę. W najbliższym czasie należy się spodziewać tego, że oferta deweloperów zacznie się kurczyć. W Warszawie kupujący na rynku pierwotnym mają jeszcze w czym wybierać. W stolicy wystawionych na sprzedaż jest ponad 19 tysięcy mieszkań deweloperskich. W całym kraju (na rynku warszawskim, krakowskim, łódzkim, wrocławskim, poznańskim, gdańskim i katowickim) liczba oferowanych nowych mieszkań w końcówce września br. sięgała 54 tys.
20 lat esemesowania
Usługa Short Messaging Service, czyli SMS obchodzi swoje 20 urodziny. Pierwsza wiadomość tekstowa została wysłana 3 grudnia 1992 roku w Wielkiej Brytanii Dzisiejsi 20-latkowie nie znają świata bez SMS-ów. 20 lat temu, 3 grudnia 1992 roku Neil Papworth, pracownik brytyjskiej sieci Vodafone wysłał pierwszą na świecie krótką wiadomość tekstową z życzeniami świątecznymi dla swoich kolegów. Pomysł związany z wysyłaniem wiadomości tekstowych pojawił się już w 1988 roku, gdy Europejski Instytut Norm Telekomunikacyjnych (ETSI) włączył SMS do pierwszego cyfrowego paneuropejskiego standardu – GSM. Firma Ericsson była kluczowym współautorem tego standardu. Początkowo, głównym zadaniem technologii SMS miało być informowanie o wiadomości w poczcie głosowej. W dniu narodzin SMS-a mało kto wieszczył karierę tak prostej usłudze tekstowej. Mimo że, usługa została rozwinięta i umożliwiała sprawne komunikowanie pomiędzy ludźmi, nie pobiła rynku. Początkowo operatorzy planowali wykorzystywać je tylko do informowania klientów o awariach sieci czy zmianach w cenniku, dlatego nie było możliwości przesyłania komunikatów między różnymi sieciami. W 1995 roku przeciętny użytkownik wysyłał średnio 0,4 wiadomości w ciągu miesiąca. Dopiero pod koniec wieku SMS-y zaczęły krążyć między sieciami operatorów. Okazało się, że tak niepozorna, prosta i tania usługa jak SMS zaczęła zdobywać popularność. Główną grupą napędzającą rozwój SMS na początku lat dziewięćdziesiątych była młodzież, która doskonale sobie radziła z redagowaniem wiadomości liczących tylko 160 znaków. To właśnie w większości młodzi ludzie przyczynili się do rewolucji, jaką wywołała usługa SMS. Nastolatki stworzyły unikalny język zawierający krótkie słowa, skróty i emotikony. Według raportu Ericsson ConsumerLab 2012, wysyłanie wiadomości tekstowych pozostaje ulubionym sposobem komunikowania nastolatków, podczas korzystania z telefonu komórkowego, zwłaszcza wtedy gdy nie są pod presją czasu. Dziś co rok między telefonami komórkowymi przesyłane jest 8 milionów SMS-ów. Jak wskazują badania przeciętny użytkownik telefonii komórkowej w wieku 18-25 lat wysyła tygodniowo średnio aż 122 wiadomości. W Polsce SMS od początku cieszy się ogromną popularnością, a liczby wysłanych komunikatów z roku na rok stale rośnie. Według Urzędu Komunikacji Elektronicznej w 2011 roku Polacy wysłali 52 miliardy SMS-ów, natomiast Główny Urząd Statystyczny doliczył się jeszcze dodatkowych 4 miliardów wiadomości, zatem raport tej instytucji mówi o niespełna 56 miliardach wysłanych krótkich wiadomości tekstowych. Oznacza to, że statystyczny Polak wysłał w ubiegłym roku ponad 1000 wiadomości SMS. – SMS jest w doskonałej formie, wciąż cieszy się ogromną popularnością i sympatią użytkowników. Mimo szaleńczego tempa postępu technologicznego w obrębie telekomunikacji jeszcze nikomu nie udało się wprowadzić standardu, który zastąpiłby porozumiewanie się komunikatami liczącymi magiczne 160 znaków – komentuje Artur Sadowski, Menadżer ds. Rozwoju, Platforma SerwerSMS.pl.
Microsoft sprzedał 40 milionów licencji
Według oficjalnych danych w pierwszym miesiącu sprzedaży nabywców znalazło ok. 40 mln licencji nowej wersji systemu operacyjnego rodziny Windows. To wynik podobny do tego, jaki zanotowano w miesiąc po premierze Windows 7. Analitycy twierdzą jednak, że faktyczna sprzedaż Windows 8 jest niższa. Z oficjalnych informacji wynika, że od premiery Microsoft sprzedał już ponad 40 mln kopii systemów Windows 8. Przedstawiciele koncernu Microsoft spodziewają się dalszego wzrostu sprzedaży najnowszego systemu operacyjnego. „Windows 8 został zaprojektowany pod kątem obecnych, ale i przyszłych potrzeb rynku. Nie wszystkie z potencjalnych zastosowań i możliwości Windows 8 mogą być wprowadzone w życie już teraz. Spodziewamy się kolejnych miesięcy dobrej sprzedaży Windows 8 w miarę rozwoju technologii i wprowadzania na rynek nowych innowacyjnych rozwiązań stworzonych pod kątem tej wersji systemu” – zapewnia Tami Reller, wiceprezes koncernu, która od czasu odejścia Stevena Sinofskiego kieruje działem rozwijającym oprogramowanie rodziny Windows. Z nieoficjalnych informacji wynika również, że w strukturach koncernu panuje przekonanie o niezadowalającej skali sprzedaży Windows 8. Eksperci są zaskoczeni tak wysoką sprzedażą Windows 8 w czasach spowolnienia sprzedaży komputerów osobistych. Pod wątpliwość poddawana jest zarówno skala sprzedaży, jak i metody jej oszacowania. Nie ujawniono bowiem informacji na temat rodzajów sprzedanych licencji, ani najbardziej popularnych kanałów dystrybucji. Analitycy spekulują, że Microsoft uwzględnił w swojej kalkulacji m.in. licencje OEM oraz kopie systemu Windows preinstalowane na nowych komputerach osobistych. Oznaczałoby to zawyżenie szacunków – formalnie bowiem takie komputery mogą w dalszym ciągu oczekiwać na sprzedaż. Niewykluczone, że oficjalne szacunki Microsoftu uwzględniają także liczbę aktualizacji zrealizowanych w ramach programu specjalnego dostępnego dla użytkowników Windows 8. Eksperci podkreślają jednak, że liczbę faktycznie wykorzystywanych kopii najnowszego systemu rodziny Windows trudno oszacować. Nie wiadomo bowiem m.in. ile kopii Windows 8 zostało zamienione na starszą wersję systemu w ramach tej samej licencji. Downgrade systemu zakupionego wraz z komputerami osobistymi do bardziej dojrzałej wersji Windows ma być praktyką powszechną w dużych korporacjach.
Norwegia inwestuje w nieruchomości w USA
Norweski fundusz państwowy przymierza się do ulokowania swoich środków na amerykańskim rynku nieruchomości. Chodzi o zawrotną na pierwszy rzut oka kwotę 11 mld dolarów, która szybko się kurczy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że fundusz ma w portfelu aż 660 mld dolarów. Ministerstwo finansów Norwegii zobligowało państwowy fundusz (tzw. sovereign wealth fund) do tego, aby 5 proc. swoich inwestycji lokował na rynku nieruchomości. Zarządzający funduszem Norges Bank Investment Management zamierza przeznaczyć na nieruchomości w USA jedną trzecią tego limitu. Na koniec września tego roku fundusz miał 0,3 proc. aktywów w nieruchomościach, 60,3 proc. – w akcjach i 39,4 proc. – w obligacjach. Fundusze typu „sovereign wealth fund” mają za zadanie pomnażanie narodowych bogactw powstałych w wyniku handlu np. surowcami tak, aby zabezpieczyć się na przyszłość, gdy zasoby tych surowców się wyczerpią. Inwestowanie w nieruchomości jest dla nich sposobem na zróżnicowanie ryzyka wynikającego z lokowania pieniędzy w akcje i obligacje. Na przykład China Investment Corp. zarządzający aktywami o łącznej wartości 482 mld dolarów pomógł w refinansowaniu biurowca na Manhattanie należącego do funduszu Carlyle Group. Yngve Slyngstad, prezes Norges Bank Investment Management, podkreśla, że stawia na duże kompleksy biurowe w dużych miastach oraz rozwinięte centra handlowe. Obecnie jego instytucja finalizuje zakupy nieruchomości komercyjnych w Londynie, Paryżu, we Frankfurcie, w Berlinie oraz brytyjskim Sheffield. 29 listopada kupiła pierwszą nieruchomość w Szwajcarii – zespół budynków biurowych w Zurychu od banku inwestycyjnego Credit Suisse Group za 1,08 mld dol. – USA to dla nas kolejny rynek nieruchomości – mówi Slyngstad.
Korzyści z powierzenia nieruchomości
W kuluarach sejmowych trwa obecnie batalia o wprowadzenie w życie projektu autorstwa posłów PO traktującego o obowiązkowym przekształcaniu spółdzielni mieszkaniowych we wspólnotę mieszkaniową. Ustawa zakłada, że jeśli w bloku znajdzie się choć jedno wykupione przez właściciela mieszkanie, wpisane do księgi wieczystej z prawem do kawałka gruntu, to cały budynek automatycznie będzie podlegał pod nową ustawę regulującą działalność wspólnot mieszkaniowych. Zmiana rodzi kluczowy dla funkcjonowania mieszkańców problem zarządczy, których liczba – według GUS, wynosiła pod koniec 2011 roku 3,5 mln osób. Wspólnota mieszkaniowa ma bowiem obowiązek powołania organu zarządczego na okres kadencji lub powierzyć opiekę nad nieruchomością profesjonalnej firmie zarządczej. Z uwagi na brak wiedzy i doświadczenia w tej materii oraz najzwyklejszą oszczędność czasu i bezpieczeństwa, coraz więcej wspólnot skłania się ku wykwalifikowanemu zarządcy nieruchomości. Zarządzanie nieruchomością to trudne i niezwykle skomplikowane działanie, polegające na podejmowaniu wszelkich inicjatyw i decyzji mających na celu poprawne funkcjonowanie wspólnoty. Zarządca dba o porządek w budynku, kontrolę opłat za media, sprawne działanie wspólnych urządzeń, jak na przykład oświetlenie i ogrzewanie na klatce schodowej. W sytuacjach wyjątkowych reprezentuje wspólnotę w sądzie, urzędach i instytucjach. Liczba obowiązków jest ogromna, dlatego zazwyczaj korzysta on z usług wielu pracowników lub firm, posiadających określone kompetencje i umiejętności. Specyfika zarządzania nieruchomością wymaga bowiem specjalistycznej wiedzy z dziedziny prawa, gospodarki przestrzennej, zarządzania, budownictwa, rachunkowości i finansów. Dla bardziej zapobiegliwych i ostrożnych przyda się również wiedza z zakresu ekonomii, ochrony zabytków i psychologii. Naturalne zatem jest, iż nie jest to wiedza do przyswojenia przez jedną osobę lub zarząd, który zarządzanie wspólnotą przeprowadzałby w czynie społecznym. – Okazji do błędów, uchybień i zaniedbań na polu zarządzania nieruchomościami jest bardzo wiele. A pamiętajmy, że za każdorazowe decyzje odpowiada zarząd, również z tytułu odszkodowań za wyrządzone szkody. – ostrzega Mariusz Łubiński, Prezes Zarządu Admus. I tu pojawia się główna korzyść wynikająca z podpisania umowy z firmą zarządzającą – brak odpowiedzialności mieszkańców. To zarządca bierze na siebie odpowiedzialność za należyte wykonywanie swoich obowiązków, co zwiększa bezpieczeństwo mieszkańców nieruchomości i jej właścicieli. Z tego też powodu zarządca ma obowiązek posiadania ubezpieczenia z tytułu czynności zawodowych. Minimalna suma ubezpieczenia to równowartość w złotych 50 000 euro w odniesieniu do jednego oraz wszystkich zdarzeń, których skutki są objęte umową ubezpieczenia OC. Zakres ubezpieczenia obejmuje szkody powstałe w wyniku działań lub zaniechań zarządcy. Ponadto, ustawodawca, zdając sobie sprawę ze skomplikowanej materii jaką jest zarządzanie nieruchomości, nałożył dodatkowo na licencjonowanych zarządców nieruchomości obowiązek stałego podnoszenia kwalifikacji zawodowych w minimalnym wymiarze 24 godzin w roku. Zgodnie z ustawą zarządca nieruchomości może wykonywać opracowania i ekspertyzy oraz doradztwo w zakresie zarządzania nieruchomościami. Oznacza to, że dobry zarządca nie tylko wykonuje działania mające na celu utrzymanie w należytym stanie technicznym i finansowym nieruchomości, ale może być również naszym doradcą, a wręcz opiekunem. Współczesna praca zarządcy nieruchomości polega również na analizie zdarzeń i faktów, prognozowanie przyszłości i podejmowaniu działań zmierzających do gospodarowania nieruchomością w sposób przynoszący realne zyski. Dobry zarządca dąży do minimalizacji kosztów utrzymania poprzez np. oszczędność energii (termomodernizacja), przy jednoczesnym szukaniu sposobów na generowanie zysków. Współpracując z zaufanymi firmami i doskonale odnajduje się w realiach rynkowych, głównie aktualnych stawkach rynkowych, potrafi skutecznie zoptymalizować wydatki na media i inne usługi dodatkowe.
Inwestycje Polskie ruszają w przyszłym roku.
Spółka w ramach programu Inwestycje Polskie (IP) zacznie działać w przyszłym roku. Firma ma sprzedawać akcje państwowych firm, a uzyskane pieniądze przeznaczać na inwestycje. Jedną z pierwszych i zarazem kluczowych inwestycji ma być dokończenie gazowego korytarza Północ-Południe (ze Świnoujścia do granicy z Ukrainą). Do 2017 r. ma powstać 940 km gazociągów o wartości 4 mld zł. Korytarz posłuży do rozprowadzania gazu po Polsce, połączy gazoport w Świnoujściu z rurociągiem jamalskim i umożliwi kolejne połączenia z Czechami, ze Słowacją i z Ukrainą. Planowany czas ukończenia inwestycji to rok 2017. Nie chodzi tylko o transport gazu w Polsce, lecz także o umożliwienie odbiorcom w Europie korzystania z naszych sieci – mówi DGP prezes Gaz-Systemu Jan Chadam. Dodaje, że efektem będzie obniżka cen gazu. Plany wobec pieniędzy z IP ma też Ministerstwo Transportu. Z tego źródła ma zostać sfinansowana budowa kluczowego odcinka autostrady A1 Tuszyn–Pyrzowice o długości 140 km. Ten fragment A1 połączy Łódź ze Śląskiem i w efekcie Śląsk z Wybrzeżem. Koszt inwestycji – według wyliczeń DGP – to ok. 5 mld zł. Resort pracuje nad koncepcją budowy i eksploatacji odcinka (ma być gotowa do końca roku). Z uwagi na duży ruch będzie to jeden z najbardziej dochodowych odcinków autostrad w Polsce. Dlatego Ministerstwo Transportu w tym przypadku nie chce korzystać z pieniędzy unijnych i woli budować go za własne pieniądze. Wówczas może pobierać opłaty na zasadach rynkowych. W innym wypadku Komisja Europejska mogłaby nakazać obniżkę opłat do poziomu wystarczającego na utrzymanie drogi, jak stało się na części A2. Inwestycje gazowe czy autostrada to dopiero początek. W kolejce po pieniądze Inwestycji Polskich czekają także duże firmy energetyczne budujące elektrownie
W sprzedaży tylko gotowe mieszkania
Za kilka lat osiedla w budowie w ogóle nie będą reklamowane. Ich sprzedaż zacznie się, gdy będzie można mieszkania obejrzeć Michał Okoń, dyrektor marketingu i zarządzania własnością intelektualną w spółce Marvipol: – Deweloperzy wychodzą na rynek z licznymi promocyjnymi ofertami. Widać je w prasie, Internecie, słychać w stacjach radiowych. Promocje są oparte m.in. o wygasający program „Rodzina na swoim”. Warto jednak zauważyć, że w Warszawie tylko niewielka część lokali kwalifikuje się do dopłat. O ile widać zaangażowanie deweloperów w sprzedaż przed końcem roku jak największej liczby mieszkań, o tyle niestety nie widać aktywności banków w zakresie kredytowania tych zakupów. Końcówka roku to również czas na pierwsze podsumowania. Najważniejsze wnioski płyną z analizy ponadpółrocznego działania ustawy deweloperskiej. Nie odnosząc się do samej ustawy, bo na pewno taka regulacja jest potrzebna każdemu rynkowi, mogę ocenić, jak jej wprowadzenie wpłynęło na całą branżę. Moim zdaniem ustawa została wprowadzona zdecydowanie za wcześnie – lub mówiąc inaczej w niewłaściwej „fazie” rynku. Wejście w życie nowych przepisów w drugim kwartale br. spowodowało swoiste „przytkanie” na rynku deweloperskim. Klienci nie wiedzieli, jak się zachowywać w nowej sytuacji, a sami deweloperzy, w związku z niejasnością niektórych zapisów ustawy, też nie do końca chcieli być pionierami niektórych rozwiązań. Taką ustawę winno się wprowadzać na rynku wzrostowym, a nie stagnacyjnym. Nie ma co jednak płakać nad rozlanym mlekiem. Mamy to, co mamy. Na pewno koniec lata i początek jesieni był dość dobrym okresem, po którym popyt zmalał za sprawą banków i złowieszczych informacji dotyczących kryzysu. Dzisiejszy rynek przesunął się w kierunku nabywania mieszkań gotowych lub prawie gotowych. Za kilka lat projekty w fazie budowy w ogóle nie będą reklamowane, a wiedzieć o nich będą tylko ci, którzy będą przechodzi obok placu budowy. Sprzedawanie takich projektów zacznie się dopiero w momencie, gdy budynek będzie w stanie umożliwiającym wejście do niego i obejrzenie wybranego mieszkania. To cecha wolnego rynku, który przybliża się do dojrzałości i stabilizacji.
Banki nie lubią finansować dziur w ziemi
Na co łatwiej dostać dziś kredyt: na dom czy mieszkanie? Na nowy czy używany lokal? Bankowcy są dziś bardzo ostrożni – Wiele zależy od sytuacji materialnej danego klienta. Na pewno jednak można powiedzieć, że łatwiej pożyczyć pieniądze na mieszkanie już zbudowane. Nie wszystkie banki finansują kupno lokalu w budowie, a tym bardziej dziury w ziemi – mówi Marcin Krasoń, analityk firmy Open Finance. W bankach często powstają tzw. białe listy deweloperów. Wiadomo więc, że dana instytucja kredytuje niegotowe jeszcze inwestycje tylko od firmy z takiej listy. Michał Krajkowski, główny analityk Domu Kredytowego Notus, zwraca uwagę, że mimo podobieństw transakcji na rynku wtórnym i pierwotnym, banki stosują odmienne procedury i stawiają inne wymogi. – W przypadku kupna lokalu na rynku pierwotnym wiele banków oczekuje określonego stanu zaawansowania budowy. Jeśli jest ona na etapie tzw. dziury w ziemi, to w części instytucji z pewnością nie uzyskamy finansowania. Ponadto każdy bank weryfikuje dewelopera, jego dotychczasowe doświadczenia, zrealizowane inwestycje czy sytuację prawną i finansową. W przypadku negatywnej oceny firmy bank może odmówić przyznania kredytu – wyjaśnia Michał Krajkowski. Podobnych weryfikacji nie ma na rynku wtórnym. Tu bank ocenia tylko stan prawny i techniczny nabywanej nieruchomości, a nie osobę, która sprzedaje dom czy mieszkanie. Na dodatkowe formalności trzeba się jednak przygotować, jeśli chcemy pożyczyć na postawienie domu systemem gospodarczym. – Wówczas weryfikowane są także koszty budowy. Bank sprawdza, czy kredytobiorca jest w stanie za określoną kwotę postawić dom w przewidzianym standardzie. Minimum, jakie w większości banków jest przyjmowane, to około 2 tys. zł za wybudowanie metra kwadratowego powierzchni użytkowej. Oznacza to, że jeżeli stawiamy dom o powierzchni 150 metrów, to musimy dysponować środkami – kredyt i wkład własny – minimum 300 tys. zł – mówi Krajkowski. Krzysztof Oppenheim, doradca finansowy w Oppenheim Enterprise, uważa, że najmniej dokumentów będzie potrzeba przy kupnie na kredyt lokalu z rynku wtórnego. – Poza tym mieszkanie łatwiej wycenić niż dom – dodaje. Po wielu latach dominacji kredytów w walutach obcych – najpierw we franku szwajcarskim, a później w euro – w ostatnich kwartałach prawie wszystkie pożyczki na mieszkanie udzielane są w złotym. – W pierwszym kwartale tego roku kredyty w rodzimej walucie stanowiły 84,2 procent wszystkich hipotecznych, a w kolejnym kwartale udział ten wzrósł do 94,6 procent. Tak duża dominacja naszej waluty będzie się z pewnością utrzymywać w kolejnych miesiącach – mówi Michał Krajkowski. – Kredytów w szwajcarskiej walucie nie udziela żadna instytucja, natomiast oferty w euro są dostępne tylko dla wąskiej grupy. Mogą się o nie starać osoby zarabiające minimum kilka tys. zł miesięcznie, ewentualnie ci, których pensje są w euro. Oznacza to, że dla przeciętnego Kowalskiego dostępny jest tylko kredyt w złotym, i to ta waluta będzie dominowała w najbliższym czasie.
Ile wynosi przeciętny kredyt na mieszkanie? Z danych Open Finance wynika, że w drugim kwartale br. średnio było to 199 tys. zł. Podobnie podaje DK Notus – przeciętna kwota kredytu to nieco ponad 202 tys. zł. – Jednak duże różnice daje się zauważyć, jeśli dokonamy podziału na kredyty w złotych i kredyty walutowe. Średni kredyt złotowy to prawie 190 tys. zł, a w walutach obcych – 406 tys. zł – dodaje Michał Krajkowski. Krzysztof Oppenheim podkreśla, że poczynając od 2008 r., spada przeciętna wysokość kredytu. – W Oppenheim Enterprise w 2008 r. było to 420 tys. zł, w 2010 r. – 335 tys. zł, a w tym roku już tylko 285 tys. zł – wylicza doradca. – Rzadko zdarza się klient, który ubiega się o 1 mln zł, choć było kilka takich przypadków w tym roku. Natomiast w 2008 r. dość często zdarzały się umowy kredytowe na ok. 2 mln zł. Rekordzista pożyczał u nas 2,8 mln zł. Z ostatnich danych Open Finance wynika, że aż o 21 proc. (rok do roku) zmniejszyła się w ostatnim kwartale liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych.
Deweloperzy coraz bardziej ostrożni
Aby wyprzedać mieszkania z rekordowo dużej oferty, firmy wprowadzają promocje. Zawieszają też nowe projekty . Pod koniec trzeciego kwartału na siedmiu największych rynkach w kraju deweloperzy oferowali w sumie 54,6 tys. mieszkań – podaje Joanna Tomczyk, analityk z redNet Property Group. W Warszawie do wzięcia jest 19,9 tys. lokali, we Wrocławiu – 8,4 tys., w Poznaniu – 3,9 tys., w Krakowie – 10,6 tys., Trójmieście – 7,5 tys., w Katowicach – 1,3 tys., a w Łodzi – 2,9 tys. – Rekord odnotowaliśmy kwartał wcześniej. Wtedy to w ofercie było 56,6 tys. mieszkań – przypomina Joanna Tomczyk. Dodaje, że wiele projektów trafiło na rynek przed 29 kwietnia, kiedy to weszła w życie tzw. ustawa deweloperska. Zgodnie z jej zapisami firmy muszą mieć m.in. rachunki powiernicze dla nowych inwestycji. By tego uniknąć, wielu deweloperów pospieszyło się z wprowadzaniem do oferty nowych projektów. – Rynek mieszkaniowy jest bardzo nasycony, Wysoka podaż sprawia, że deweloperzy ostrożniej rozpoczynają nowe budowy, czekając na wyprzedanie części mieszkań i wzrost cen – mówi Joanna Tomczyk. Według niej nie ma co liczyć na kolejny wysyp inwestycji w 2013 roku. – Przy niepewnej sytuacji makroekonomicznej i szerokiej ofercie mieszkań gotowych pośpiech jest niewskazany – tłumaczy Joanna Tomczyk. – We wszystkich monitorowanych miastach widać spadki zarówno ofertowych cen mieszkań, jak i cen lokali sprzedanych. Deweloperzy wprowadzają też promocje, za darmo oferując np. wyposażenie kuchni, miejsce w hali garażowej, a nawet dodatkowy pokój – mówi analityk z redNet Property Group. Jarosław Jędrzyński, analityk z portalu RynekPierwotny.com, dodaje, że choć mieszkań na rynku pierwotnym wciąż przybywa, to podaż rosła w tym roku wolniej niż w latach ubiegłych. Jak wynika z najnowszych statystyk GUS, w ubiegłym miesiącu deweloperzy rozpoczęli o 40,5 proc. mniej inwestycji niż w październiku 2011 r. O 17 proc. zmniejszyła się też liczba wydanych pozwoleń na budowy. – Już dziś trudno więc mówić o zasypywaniu rynku nowymi projektami – podkreśla Jarosław Jędrzyński. – Dalsze zwiększanie oferty mogłoby się okazać dla branży bardzo ryzykowne, wręcz zgubne. Niektórzy deweloperzy, nawet ci najwięksi giełdowi, zaczynają mieć problemy ze sprzedażą mieszkań. To może doprowadzić do trudności z utrzymaniem płynności finansowej, co jest zazwyczaj zapowiedzią jeszcze poważniejszych kłopotów. Dlatego nawet największe firmy będą w nowym roku maksymalnie ograniczać inwestycje – prognozuje Jarosław Jędrzyński. Dodaje, że nawet już uruchomione projekty bywają zawieszane do czasu unormowania się sytuacji na rynku. – Deweloperzy muszą się teraz skupić na dokończeniu i sprzedaży zaawansowanych projektów oraz poprawie płynności finansowej. Od tego zależy ich być albo nie być w przyszłym roku, który prawdopodobnie będzie najtrudniejszy – ocenia Jarosław Jędrzyński. Analityk z portalu RynekPierwotny.com mówi, że nadzieję na poprawę sytuacji dają ostatnie tygodnie działania „Rodziny na swoim”. – Ale nawet rekordowa sprzedaż mieszkań objętych programem dopłat do kredytów nie zmniejszy podaży na tyle, by natychmiast rozpoczynać kolejne inwestycje – zastrzega Jarosław Jedrzyński. Także jego zdaniem jedynym sposobem na przystosowanie podaży do malejącego popytu są obniżki cen. – O masowych przecenach nie ma jednak mowy. Reklamowanie spadków cen zachęcałoby raczej do czekania, aż będzie jeszcze taniej. Mamy za to masowe promocje, które kojarzą się z dużym zyskiem możliwym do uzyskania tylko w określonym czasie. Promocje mobilizują więc do zakupu. Niezależnie jednak, czy firmy oferują za darmo wykończenie mieszkania lub garaż, czy też chcą dopłacać do rat kredytu, to wszystko jest przeceną mieszkań, tyle że inaczej nazwaną – podkreśla analityk.
Magdalena Budnik z firmy Dom Development potwierdza, że inwestorzy coraz rozważniej podchodzą do realizacji nowych inwestycji. – Z jednej strony chcą i muszą rozpoczynać kolejne budowy, a z drugiej są świadomi dużego nasycenia rynku zarówno nowymi, jak i używanymi mieszkaniami – podkreśla Magdalena Budnik. – Duża oferta powoduje większą presję na obniżki cen, co przekłada się na marże deweloperów. Dlatego tylko nieliczni decydują się na rozpoczynanie nowych inwestycji, które już na starcie wchodzą na ścieżkę wojny cenowej. Tak może być także w nadchodzącym roku, tym bardziej że nie znamy jeszcze terminu rozpoczęcia programu „Mieszkanie dla młodych” – prognozuje
Poznań sprzedaje nieruchomości komercyjne
Siedem zabytkowych, bądź znajdujących się na terenie ochrony konserwatorskiej, nieruchomości chce w 2013 roku sprzedać Miasto Poznań – poinformował w środę zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Nieruchomościami Urzędu Miasta w Poznaniu Paweł Diakowicz. Na sprzedaż wystawiono m.in. nieruchomość o powierzchni ponad 13 ha z byłym szpitalem miejski w okolicy Starego Rynku o cenie wywoławczej około 70 milionów złotych oraz nieruchomość z byłym budynkiem Biblioteki Raczyńskich i dawną szkołą z ceną szacowaną wstępnie na 20 milionów złotych. Na liście przeznaczonych do sprzedaży są też dwie kamienice i trzy wille miejskie, cenę każdej szacuje się na kilka milionów złotych. „To olbrzymia szansa dla naszych niszczejących zabytków. Zabytki, by żyć i funkcjonować potrzebują gospodarza odpowiedzialnego i odpowiedniego. Kupcy muszą pamiętać, że przebudowa zabytkowych obiektów ma pewne ograniczenie i musi być zgodna z warunkami zagospodarowania przestrzennego i ustawą o ochronie zabytków” – powiedziała Miejski Konserwator Zabytków Joanna Bielawska–Połczyńska. Kupujący zabytek może liczyć na zwolnienie z podatku od nieruchomości oraz 50-proc. bonifikatę od ceny wylicytowanej budynku. Na remontowanie budynków zabytkowych można zdobyć dofinansowanie z budżetu państwa bądź z funduszy unijnych. Katalog nieruchomości do sprzedaży, opracowany przez poznańskich urzędników ma poszerzyć ofertę nieruchomości inwestycyjnych miasta. W 2013 roku zgodnie z założeniami budżetu, ze sprzedaży nieruchomości, w tym zabytkowych, miasto chce uzyskać około 90 milionów złotych.
Obniżka cen gazu
PGNiG złożyło we wtorek wniosek taryfowy do URE zgodnie, z którym od pierwszego stycznia 2013 r. zostanie obniżona cena gazu dla odbiorców końcowych o 10 proc. – poinformował minister skarbu, Mikołaj Budzanowski. PGNiG zapowiedziało, że złoży wniosek o niższą taryfę w efekcie porozumienia z rosyjskim Gazpromem obniżającym ceny gazu z importu. Minister skarbu państwa ujawnił, że rabat Rosjan na ceny tego paliwa w dostawach do Polski to ponad 15 procent. „W zakresie największych odbiorców PGNiG, pobierających paliwo gazowe z sieci przesyłowej, spółka zawnioskowała o obniżenie ceny netto za paliwo gazowe do poziomu 1,2513 zł/m3, w miejsce dotychczasowej stawki 1,2942 zł/m3” – głosi komunikat spółki. Żeby nowa taryfa mogła wejść w życie od 1 stycznia 2013 r., decyzja URE musi być podjęta do 17 grudnia. Premier Donald Tusk poinformował we wtorek, otwierając konferencję prasową po posiedzeniu rządu, że minister skarbu Mikołaj Budzanowski ma bardzo dobrą wiadomość nawet dla 20 mln polskich odbiorców gazu. – Po bardzo twardych i żmudnych negocjacjach (…) udało się uzyskać znaczącą redukcję ceny za gaz – podkreślił szef rządu. Premier Donald Tusk podkreślił, że renegocjowane ceny gazu z Rosji do Polski muszą obniżyć się „bezpośrednio i natychmiast” dla odbiorców detalicznych. ak dodał minister skarbu obniżka cen gazu „dotknie” 20 mln Polaków.
– Jest to historycznie najwyższa obniżka, jaka została wprowadzona na gazie oferowanym na polskim rynku. Do tego dojdzie obniżka dla odbiorców przemysłowych, tu mówimy bezpośrednio o 200 tys. przedsiębiorców, którzy korzystają z gazu – podkreślił Budzanowski. Dodał, że obniżka dla przedsiębiorców została już zatwierdzona przez prezesa URE i zostanie ogłoszona 16 grudnia, „tak by od 1 stycznia 2013 roku mogła wejść w życie”. Budzanowski poinformował, że udało się zbliżyć cenę rosyjskiego gazu oferowanego na polskim rynku do cen oferowanych na rynku niemieckim. – W ostatnim roku mieliśmy do czynienia z ogromną różnicą, taką dyskryminacyjną, między ceną tego samego surowca na polskim i niemieckim rynku. Ta różnica powyżej 20 proc. została znacząco zniwelowana na korzyść polskich odbiorców i będzie obowiązywać od początku 2013 roku – dodał.
Parabanki niechętnie ścigane
133 tysiące osób pokrzywdzonych przez parabanki w ciągu pięciu lat. Co drugie śledztwo gospodarcze umarzane. Premier Donald Tusk podejmie dzisiaj decyzję o przyjęciu bądź odrzuceniu sprawozdania z działalności prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta za ubiegły rok. Wcześniej zapoznał się z raportem na temat śledztw gospodarczych, w tym parabanków. Co wynika z liczącego 100 stron dokumentu? W ciągu ostatnich pięciu lat (2007–2012 r.) liczba przestępstw gospodarczych wzrosła lawinowo, bo o ponad 70 proc. (z 3,6 tys. do blisko 6,2 tys. w roku ubiegłym). Łącznie do prokuratury wpłynęło przez pięć lat 27,8 tys. takich spraw. Najwięcej z nich to przestępstwa skierowane przeciwko interesom konsumentów. W ciągu pięciu lat – do sierpnia 2012 – takich pokrzywdzonych było aż 133 tysiące.Kryją się za tym przede wszystkim poszkodowani działalnością parabankową. Są wśród nich również ludzie, którzy utopili oszczędności w Amber Gold. Prezes tej firmy Marcin P. zarzuty usłyszał dopiero niedawno i na tyle późno, że zdążył nabić w butelkę – jak dotąd podliczyli śledczy – ok. 10 tys. osób. Inna duża grupa pokrzywdzonych w sprawach gospodarczych to: wierzyciele (blisko 45 tys.), a kolejni – przedsiębiorcy (blisko 20 tys.). Śledztw dotyczących parabanków było ok. 140, z tego 40 zakończyło się aktem oskarżenia. W ok. 60 przypadkach uznano, że decyzje o umorzeniu, zawieszeniu bądź odmowie wszczęcia śledztwa były niezasadne. Nakazano je wszcząć bądź wznowić.
Tempo śledztw -– jak wynika z raportu – było przyzwoite. Niemal 64 proc. spośród zakończonych trwało do pół roku. Co piąte – do roku, a co dziesiąte – do dwóch lat. Ale były też śledztwa wyjątkowo długie – 585 (czyli 2,8 proc.) toczyło się ponad pięć lat. Dzięki lustracji spraw długotrwałych zarządzonych przez Andrzeja Seremeta do sierpnia tego roku prokuratorzy zakończyli 62 takie sprawy. Niepokojąca jest liczba umorzeń i przypadków, kiedy prokuratorzy nie dopatrują się przestępstwa. Przypomnijmy, że z tego samego powodu ścigać początkowo nie chcieli także prezesa Amber Gold. I tak połowa śledztw z ostatnich pięciu lat (51 proc.) została umorzona (11,8 tys. spraw). W co piątej sprawie prokurator odmówił wszczęcia postępowania (5,5 tys.), a tylko co czwarta (6 tys.) zakończyła się skierowaniem do sądu aktu oskarżenia – wynika z raportu. Pocieszające, że w większości sądy, do których wpływały zażalenia na umorzenia, uznawały, że prokurator postąpił słusznie. Większość oskarżonych o przestępstwa gospodarcze, bo bo ok. 90 proc., zostało skazanych. Uniewinniono w ciągu pięciu lat 443 osoby, czyli ok. 5 proc.
Menadżerowie coraz częściej tracą pracę
Rośnie liczba firm, które przeprowadzają zwolnienia. Pracę często tracą osoby na wysokich stanowiskach. Utratą posady najbardziej zagrożeni są menedżerowie – oceniają specjaliści i pracownicy urzędów pracy. To dlatego w rejestrach bezrobotnych tak szybko rośnie liczba osób z wyższym wykształceniem. Przed rokiem na koniec drugiego kwartału było ich 212 tysięcy, w tym roku to już 235 tysięcy. Doradcy personalni opowiadają, że w kryzysie wiele firm wymienia kadrę menedżerską. „Najczęściej na ich miejsce zatrudniane są osoby, które godzą się pracować za mniejsze pieniądze” – mówi Monika Zakrzewska, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Nie jest to jednak reguła. Wiele przedsiębiorstw decyduje się na zatrudnienie w miejsce zwalnianych pracowników droższych, ale za to takich, którzy potrafią zarządzać firmą w kryzysie. Zmiany personalne w firmach nie omijają także specjalistów. Tej jesieni do grupy bezrobotnych dołączą także pracownicy małych i średnich firm, których do tej pory kryzys omijał szerokim łukiem” – czytamy w „Rzeczpospolitej”. Peter Drucker, „ojciec” współczesnych metod zarządzania mawiał, że „Wewnątrz organizacji tylko trzy zjawiska występują naturalnie: spory, chaos, nieefektywność, cała reszta wymaga przywództwa”. Sprawnie zarządzający menedżer potrzebny jest każdej firmie, aby sytuacji kryzysowych było właśnie jak najmniej. Przykładowo, w Grupie LOTOS profesjonalizm zarządu i kadry menedżerskiej w sytuacjach kryzysowych polegał na precyzyjnym określeniu zadań, sprawnym systemie monitoringu projektów oraz transparentnej komunikacji. Dzięki temu spółka zwycięsko przeszła kilka trudnych momentów w ostatnich latach, planowo i z sukcesem zrealizowała strategiczny inwestycyjny Program 10+ polegający na rozbudowie i unowocześnieniu rafinerii oraz mądrze wykorzystywała potencjał i innowacyjność swoich pracowników.W sytuacjach kryzysowych rola menedżera nabiera szczególnego znaczenia. Z zarządzającego firmą musi stać się jej liderem i przywódcą â” w pełnym tego słowa znaczeniu. Menedżera w sytuacji kryzysowej można utożsamiać z rolą dowódcy wojska na polu bitwy. Doświadczenie i zdolności przywódcze mają tu największe znaczenie. Szczególnego znaczenia nabierają takie wartości jak komunikacja, decyzyjność, skuteczność, odporność na stres
Jak zaoszczędzić na podatku
Pieniądze odkładane na emeryturę w ramach indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego można odliczyć od dochodu w zeznaniu za bieżący rok. Wciąż można załapać się na tę ulgę, trzeba tylko do końca roku założyć konto i wpłacić pieniądze. Indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego można zakładać od stycznia. Program, choć oferuje zachęty podatkowe – zwolnienie z podatku Belki i odliczenia od dochodu – furory jednak nie robi. Być może w ostatnich tygodniach 2012 roku Polacy przypomną sobie o tym, że z tytułu oszczędzania na emeryturę przysługuje ulga podatkowa i IKZE zaczną jednak zakładać. Zgodnie z prawem w ciągu roku na konto można wpłacić 4 proc. podstawy wymiaru składki emerytalno-rentowej, nie więcej jednak niż 4 proc. od 30-krotności średnich zarobków. W 2012 r. daje to maksymalną kwotę ok. 4 tys. zł – tyle mogą odliczyć osoby, które osiągają najwyższe dochody (powyżej 250 proc. średniej krajowej stanowiącej podstawę do wyliczenia składki na ubezpieczenie emerytalne). Zarabiający najmniej, 12-krotność płac minimalnych, odliczą tylko 665 zł. Ci pierwsi zapłacą 1290 podatku mniej, drudzy – 120 zł. Jeśli dochody do 15 września poprzedniego roku kalendarzowego były niższe niż 12-krotność wynagrodzenia minimalnego (mniej niż 17 tys. zł), to w następnym roku na nowe konto można wpłacić równowartość 4 proc. od 12-krotności minimalnego wynagrodzenia, czyli ok. 660 zł. Nieco wyższy jest limit dla samozatrudnionych odprowadzających najniższą składkę na ubezpieczenie emerytalne. W ich przypadku w 2011 r. podstawa wymiaru nie przekroczyła 25 tys. zł, więc na IKZE mogą wpłacić w tym roku mniej niż 1 tys. zł. Jedyną wadą IKZE jest to, że o ile teraz odkładający na emeryturę nie płaci podatku, o tyle w przyszłości, gdy będzie chciał z nich skorzystać, będzie musiał podzielić się z państwem. Wypłata będzie opodatkowana zgodnie ze skalą (obecnie 18 proc. i 32 proc.).
IKZE nie należy mylić ze indywidualnymi kontami emerytalnymi (IKE). Cel jest ten sam – odkładanie na emeryturę, ale zasady, na jakich funkcjonują oba programy, już zupełnie inne. Najważniejsza różnica polega na tym, że pieniędzy wpłaconych na IKE nie można odliczyć od od dochodu. Za to przy ich wypłacie nie zapłacimy podatku dochodowego. Pod jednym warunkiem – w chwili podjęcia środków musimy mieć ukończone 60 lat
Co dalej z Pocztą Polską?
1 stycznia miał się skończyć monopol Poczty Polskiej, rynek zostać otworzony, a ceny zostać obniżone. Okazuje się jednak, że pozycja spółki może zostać umocniona na wiele lat – donosi „Rzeczpospolita”. Zdaniem gazety „nowelizowane w ogromnym pośpiechu prawo pocztowe cementuje na kilkanaście lat monopolistyczną pozycję państwowej Poczty Polskiej”. Zmiana prawa jest wynikiem wymogów Unii Europejskiej, a jej celem była liberalizacja rynku usług pocztowych i zwiększenie konkurencji. Problem w tym, że zgodnie z nowymi przepisami Poczta Polska będzie miała wyłączność na przekazy pieniężne rent, emerytur i innych zasiłków.
Dodatkowo państwowa spółka wciąż będzie zwolniona z VAT-u, za usługi świadczone podmiotom z państwowego sektora finansów publicznych. Poczta Polska zachowa również szereg innych przywilejów, które dają jej przewagę rynkową. – Ogólny klimat przeforsowanych przez PO pomysłów jest taki, żeby jak najlepiej zabezpieczyć interesy Poczty Polskiej, a nie działać zgodnie z zasadami uczciwej konkurencji – komentuje poseł PiS z podkomisji nadzwyczajnej ds. nowelizacji prawa pocztowego Jerzy Polaczek.
Poczta Polska jest państwowym przedsiębiorstwem użyteczności publicznej, które zajmuje się świadczeniem usług pocztowych, usług pieniężnych, usług bankowych, usług ubezpieczeniowych oraz niektórych usług telekomunikacyjnych. Przedsiębiorstwo to jest operatorem publicznym, przez co zobligowane jest, na podstawie rozporządzenia ministra infrastruktury, do świadczenia powszechnych usług pocztowych. Oznacza to, że ma obowiązek na terenie całego kraju świadczyć usługi polegające na przyjęciu i doręczeniu.
Mieszkania nie tylko w chmurach
Najbardziej pożądanymi adresami w dużych miastach są wysokie apartamentowce. Liczy się także sąsiedztwo budynków. – W każdym większym mieście można wskazać adres będący obiektem powszechnego pożądania z uwagi na niezwykłą architekturę budynku, wyjątkowość miejsca, prestiż lokalizacji i oczywiście bajońską cenę, jaką trzeba zapłacić, aby mieć taki adres w dowodzie osobistym. Top 10 prestiżowych adresów w Trójmieście otwiera najwyższy budynek mieszkalny na Pomorzu – Sea Towers. Wraz z masztem antenowym mierzy 141,6 metra. – Sea Towers leży przy gdyńskim nabrzeżu. Z budynku można więc podziwiać nie tylko Zatokę Gdańską, ale też Półwysep Helski. W budynku znajduje się 265 lokali. Ok. 90 proc. zostało sprzedanych. Największe mają 290 mkw. Ceny pozostających w ofercie wynoszą od 9,5 do 17,5 tys. zł za mkw. Na drugim miejscu w trójmiejskim rankingu znalazła się inwestycja Nadmorski Dwór. – Tak samo jak w przypadku Sea Towers deweloperem tego przedsięwzięcia jest firma Invest Komfort. Nadmorski Dwór położony jest przy promenadzie i Nadmorskim Parku Krajobrazowym. Niedaleko jest do plaży, wzdłuż której biegnie ścieżka rowerowa do Sopotu. Dziś na nabywców czekają w tym projekcie mieszkania od 7 do 11,5 tys. zł za mkw. Najdroższe kosztuje ok. 1,7 mln zł. Na trzecim miejscu w zestawieniu Top 10 Trójmiasta uplasowała się inwestycja Neptun Park w Gdańsku. – Osiedle powstało niedaleko Sopotu, w odległości około 100–200 metrów od plaży. Otoczone jest lasem, a składa się z 3- i 4-piętrowych budynków. Dziś na nabywców czekają w tym projekcie mieszkania w cenach od 9,8 do 17,9 tys. zł za mkw.
Polski menedżer podwoił swoje zarobki
W ciągu dekady zarobki polskiej kadry kierowniczej wzrosły o ponad 100 proc. – Menadżerowie wyższego szczebla z krajów na rynkach wschodzących zarabiają już tyle, co ich koledzy po fachu z bogatej Ameryki i zachodnich krajów Europy – czytamy w komunikacie Hay Group. A jak wypada Polska? Z opublikowanych w raporcie danych wynika, że w 2001 r. całkowite roczne wynagrodzenie polskiego menedżera wynosiło blisko 66 tys. USD. W zeszłym roku, a więc po dekadzie, dobiło ono do ponad 136,5 tys. USD. To znacznie mniej niż na przykład w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Niemczech i Holandii, ale i tylko niewiele mniej niż w Wielkiej Brytanii, a więcej niż w Chnach i Indonezji. Polska jest ponadto w dziesiątce państw, w których płace menedżerów wzrosły w badanym okresie o ponad 100 proc. Największy skok zanotowano w Państwie Środka (blisko 250 proc.) i RPA (241 proc.). Najmniejszy natomiast w Meksyku (25 proc.) i Stanach Zjednoczonych (38 proc.). Teoretycznie polscy szefowie doganiają więc USA pod względem zarobków, ale autorzy raportu podkreślają, że analizowali tylko płace zasadnicze i zmienne roczne, a nie wszystkie składniki takie jak opcje i akcje, które w Stanach stanowią aż 60 proc. całkowitego wynagrodzenia. Interesujące są też dane dotyczące Turcji, która jest rynkiem wschodzącym, a kadra kierownicza otrzymuje tam podstawowe wynagrodzenie zbliżone do tego w Niemczech, czyli najbardziej rozwiniętej gospodarce w Europie. Firma konsultingowa Hay podaje, że zebrała dane o płacach ponad 14 mln pracowników z 20 tys. firm z całego świata.
Inwestycje w tabor za ok. 4 mld zł
PKP Intercity chce do 2015 r. wydać 4 mld zł na inwestycje w tabor. Połowa tej sumy ma pochodzić z funduszy unijnych, pozostałą część spółka planuje pozyskać na rynkach finansowych. Poza taborem, przewoźnik zamierza inwestować też w swoje zaplecza techniczne. „Mamy już zapewnione 224 mln euro (ok. 900 mld zł – PAP) z kredytu z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, w tym roku również wyemitowaliśmy obligacje o wartości 120 mln zł. Rozmawiamy o dalszym finansowaniu dłużnym z EBI i innymi instytucjami finansowymi” – powiedział w rozmowie z PAP prezes PKP Intercity Janusz Malinowski. PKP Intercity przewiduje w swoim programie inwestycyjnym do 2015 r. zakup 25 wagonów, które miałyby jeździć w relacji Wrocław-Poznań-Bydgoszcz-Trójmiasto, a także 20 elektrycznych zespołów trakcyjnych, modernizację 300 wagonów: ponad 200 z nich będzie jeździło na trasie Przemyśl-Szczecin. Pierwsze ze zmodernizowanych wagonów mają wyjechać na tory w styczniu 2013 r. Dodatkowo PKP IC planuje zakup 10 lokomotyw spalinowych dla obsługi połączeń pasażerskich i modernizację 20 lokomotyw spalinowych do prac manewrowych. Jak poinformował prezes, przetarg na zakup 20 zespołów trakcyjnych ma być ogłoszony w najbliższych dniach. Pociągi mają rozwijać prędkość do 160 km/godz. i jeździć na trasach: Warszawa-Olsztyn przez Działdowo, Warszawa-Kraków przez Radom i Kielce, Warszawa-Poznań- Szczecin i Katowice-Gdynia przez Częstochowę, Łódź, Toruń i Bydgoszcz. Oferty w przetargu na modernizację 150 wagonów mają być otwarte pod koniec listopada br.
„W 2011 r. zrealizowaliśmy program remontowy, naprawiliśmy blisko 900 wagonów, dzięki czemu spółka odbudowała swój potencjał przewozowy. W 2012 r. skupiliśmy się na remontach lokomotyw. W przyszłym roku chcemy poprawić stan zapleczy technicznych, aby podnieść standardy utrzymania taboru”- wyjaśnił prezes.
Dodał, że w tym roku przewoźnik wyremontował 700 wagonów, 114 lokomotyw i 850 zestawów kołowych. Pytany, jakie inwestycje spółka chciałaby realizować po 2015 r., powiedział, że będzie to zakup dalekobieżnych elektrycznych zespołów trakcyjnych. Wyjaśnił, że tego typu tabor jest tańszy w eksploatacji niż klasyczne pociągi z lokomotywą i wagonami – jest lżejszy, co przekłada się na niższe zużycie prądu oraz niższe stawki dostępu do infrastruktury.
Według wstępnych danych strata netto PKP Intercity za ubiegły rok wyniosła ok. 22,5 mln zł, a strata za 2010 r. wyniosła ponad 136 mln zł. „Za wcześnie jest mówić o wyniku na koniec roku, za 10 miesięcy 2012 r. spółka nie notuje straty, należy jednak dodać, że tradycyjnie koniec roku pod względem wyników przewozowych jest gorszy od okresu letniego”- powiedział Malinowski
Jak rozliczać wywóz śmieci
Władze miasta Torunia zwróciły się do mieszkańców o opinie, w jaki sposób obliczać należność za wywóz odpadów. Od 1 lipca 2013 roku lokalne samorządy będą odpowiedzialne za zorganizowanie systemu odbierania śmieci od właścicieli nieruchomości. Na stronie internetowej Torunia pojawiła się już możliwość głosowania w sprawie sposobu naliczania opłat za wywóz śmieci. Mieszkańcy mogą wybrać jedną z kilku możliwości: powierzchnia mieszkania, liczba lokatorów, ilość zużywanej wody, ryczałt „jedno gospodarstwo domowe – jedna opłata” i „brak zdania”. „Obowiązujące od 2012 roku prawo, dotyczące zasad odbioru odpadów komunalnych wprowadza nowe, o wiele bardziej rygorystyczne niż dotąd standardy ekologiczne, przestrzegane już w innych krajach Unii Europejskiej. Polska, a więc także i Toruń, musi się do tych standardów dostosować, jeżeli chce uniknąć ogromnych kar finansowych nakładanych na państwa, które nie respektują unijnych wymagań w zakresie ochrony środowiska” – przypomniał Michał Zaleski, prezydent Torunia. Od 1 lipca 2013 roku miasto stanie się właścicielem wszystkich odpadów komunalnych powstających na terenie nieruchomości zamieszkałych, a więc przejmuje także obowiązki właścicieli nieruchomości związane z gospodarowaniem tymi odpadami. Będzie również odpowiedzialne za zorganizowanie systemu odbierania odpadów komunalnych od właścicieli nieruchomości. Rada Miasta ma obowiązek ustalenia stawek i sposobu naliczania opłat związanych z utrzymaniem systemu gospodarowania odpadami, wnoszonych przez mieszkańców. Także radni muszą ustalić szczegóły systemu odbioru śmieci od mieszkańców, a magistrat wyłoni w przetargu firmę, która zajmie się odbieraniem odpadów komunalnych. Zgodnie z nowymi przepisami zmieni się także lista odpadów. Po nowelizacji ustawy, miasto ma obowiązek selektywnie zbierać przeterminowane leki i chemikalia, zużyte opony, a także odpady zielone. „Zadaniem samych mieszkańców Torunia będą trzy czynności: wnoszenie opłat, zgłoszenie deklaracji za jaką ilość np. osób, metrów sześciennych wody, metrów kwadratowych mieszkania, czy za jaki lokal chcą te opłaty wnosić oraz wyposażenie swoich nieruchomości w pojemniki na śmieci. Podstawa naliczania opłaty może być wieloraka, więc nad tą sprawą jeszcze pracujemy i zastanawiamy się, jaką podstawę zarekomendować Radzie Miasta Torunia” – dodał Zaleski. Spośród stu pierwszych uczestników ankiety prawie połowa była za stawką naliczaną w zależności od liczby lokatorów. Jak podkreślają władze Torunia, niezależnie od tego, który system zostanie wybrany, na preferencyjne stawki opłaty mogą liczyć osoby segregujące odpady.
Zarządzający oczekują dużo niższej ceny za akcje Alior Banku
Zarządzający funduszami pozytywnie oceniają tempo rozwoju Alior Banku w poprzednich latach, ale ostrożnie podchodzą do możliwości jego utrzymania również w przyszłości. Oczekują, że ostateczna cena emisyjna akcji Alior Banku będzie zdecydowanie niższa. Patrząc wskaźnikowo, wycena Alior Banku jest zdecydowanie za wysoka w stosunku do innych banków. Zdecydowanie zbyt wysoka jest zarówno cena maksymalna, jak i dolna granica przedziału cenowego. Rozsądne byłyby wyceny przy wskaźniku poniżej 1,5 x wartość księgowa. Przy wyższej cenie nie bardzo widzę sens wzięcia udziału w tej ofercie – powiedział Jarosław Lis, zarządzający BPH TFI. – Nie ma wątpliwości, że bank jest wyceniany wysoko. Przy cenie maksymalnej na poziomie 71 zł daje to wycenę 2,5 x wartość księgowa. Tymczasem największe, najbardziej płynne i z długą historią polskie banki, jak PKO BP i Pekao, są handlowane przy wycenie 1,8 x wartość księgowa, a mniejsze banki o bardziej ryzykownych aktywach, jak np. Bank Millennium, przy wskaźniku około 1 x wartość księgowa. W tej sytuacji wycena Alior Banku na poziomie 2,5 x wartość księgowa jest zdecydowanie wyżej – powiedział Łukojć. Jego zdaniem, przy wycenie Alior Banku wyższej niż 1,5 x wartość księgowa trudno będzie uplasować ofertę. – To by oznaczało, że cena emisyjna powinna wynosić maksymalnie 43 zł, czyli dużo mniej niż wynosi obecnie dolna granica orientacyjnego przedziału cenowego. Ofertą mogą być zainteresowani przede wszystkim krajowi inwestorzy instytucjonalni, w tym TFI i OFE. Może być ciężko z przyciągnięciem inwestorów zagranicznych – uważa zarządzający Skarbiec TFI. W opinii Pawła Małyski, zarządzającego Allianz TFI, inwestorów może przyciągnąć cena emisyjna poniżej 60 zł za akcję. – Alior Bank w poprzednich latach znakomicie i szybko się rozwijał, ale doszedł właśnie do takiego momentu, że aby móc kontynuować wzrost musi pozyskać dodatkowy kapitał. Bez tego kapitału utrzymanie dotychczasowego tempa będzie niemożliwe. Uważam, że cena emisyjna w granicach 60 zł i poniżej dyskontuje opcje wzrostu wyników przy jednoczesnym uwzględnieniu ryzyka implikowanego modelem biznesowym Alior Banku – powiedział Małyska. Orientacyjny przedział cenowy akcji Alior Banku dla inwestorów instytucjonalnych został ustalony na 57-71 zł, a cena maksymalna ustalona dla inwestorów indywidualnych wynosi 71 zł. Oferta publiczna banku obejmuje do 51 mln akcji, w tym do 26 mln istniejących papierów i od 5 do 25 mln akcji serii C nowej emisji.